środa, 29 sierpnia 2012

Epilog

Cassie...
  Wyskoczyłam z samochodu i nie patrząc na Joe, wbiegłam do domu. Zatrzasnęłam drzwi i wpadłam do salonu. Dopiero tam zatrzymałam się wzruszona widokiem moich sióstr. Vivi płakała jak małe dziecko, przytulając się jak miś koala do Travisa, - wątpię czy by go puściła, nawet jakby wstał - a Vicky krążyła po pokoju, wyłamując sobie ręce. Zatrzymała się jednak natychmiast na mój widok i dłuższy czas przyglądałyśmy się sobie. Vivi zaś, kiedy tylko mnie ujrzała odskoczyła od chłopaka, by przytulić mnie w podobny sposób co wcześniej jego. Przewaliłam się na fotel obok, śmiejąc razem z nią. 
  - Ty żyjesz! Żyjesz! Żyjesz! Żyjesz! - wrzeszczała na zmianę śmiejąc się i płacząc. Po chwili puściła mnie, przyglądając mi się badawczo. - Czy tylko ja ją widzę? - spytała z przerażeniem, dotykając palcem mojego policzka.
  Wszyscy wybuchnęli na to śmiechem. 
   Vicky podeszła do mnie niepewnie, gryząc z nerwów wargę. 
  - Cassie ja.. - Spuściła wzrok, czerwieniąc się. - Ja... Przepraszam cię. - Vic wybuchła płaczem. Pierwszy raz widziałam jak płaczę. Zaniemówiłam. Nawet Vivi przestała z siebie wydawać niecenzurowane dźwięki i patrzyła na siostrę w pokorze. - Wybacz mi, Cassie... Byłam chamska... Kazałm ci dokonać bardzo trudnego wyboru, ale... Ale... Widzę, ze wyszłaś z niego po mistrzowsku. Tak cię przepraszam! 
  Dalej wpatrując się w nią jak urzeczona, "zdjęłam" z siebie Vivi i sadząc ją w fotelu, przytuliłam siostrę. Sama ze wzruszenia zaczęłam płakać.
  - Vicky.. Tak za tobą tęskniłam! Ja tez cię przepraszam! tak bardzo... Och, Vicky! - wychlipałam. 
  Victoria pociągła nosem i leciutko mnie od siebie odsunęła. Uśmiechała się poprzez łzy, które powoli zaczęły wysychać na jej bladych policzkach. Chyba nie przespała parę nocy. 
  - Jeśli mogę spytać... - zaczęła niepewnie Vivi. - Kto cie porwał? 
  Ze zdumieniem spojrzałam najpierw na Vic, potem na Travisa. 
  - Ty nic nie wiesz... - wyszeptałam. Jeszcze raz przytuliłam Vicky i złapałam Vivi za rękę. Następnie podeszłam do Travisa i jego wzięłam za dłoń. - Chyba musicie sobie coś wyjaśnić... 
  Mężczyzna spuścił głowę, a Vivi znów zaczęła płakać. I znowu zaczęła się śmiać. A potem wlazła Travisowi na kolana, jak kociak i przytuliła się do niego. 
  - Przepraszam! - wyszeptała.
  Trav nieco zaskoczony, niepewnie objął  dziewczynę. Potem podniósł się razem z Vivi, która oplotła go w biodrach nogami i powiedział: 
  - Nie, to ja przepraszam. Muszę ci wszystko wytłumaczyć. Zbyt długo kłamałem... - A następnie wyszedł razem z rudowłosą, która cały czas na zmianę płakała i śmiała się. 
  Kilka tygodni potem....
  Ziewnęłam przeciągle i wtuliłam się w Marka, głowę chowając tak, by nie przeszkadzały mi promienie słoneczne. Poczułam jak Mark porusza się i obejmuje mnie w talii, całując w czubek głowy. A po chwili znów wydał z siebie chrapnięcie i zasnął. 
  Wyjechaliśmy. Do Anglii, jak najdalej od tego wszystkiego. Vivi i Travis zaręczyli się, a Ian przejął interesy ojca. Teraz to on był szefem tej całej agencji. Vicky nieco bardziej przychylnym okiem parzyła na jego zaloty. Z dziewczynami starałam się rozmawiać codziennie, choćby to przez skype czy komórkę. 
  Z Markiem mieszkaliśmy w Oxford, w wielkiej willi. Żadne z nas nie poruszało tematu terroryzmu od ubiegłych wydarzeń. 
  Goliat zginął. Taylor zrezygnowała z tego "zawodu" i obecnie wygrzewa się na plażach. Mark nadal utrzymuje z nią kontakt, a ja... Prawdę mówiąc nie przepadamy w dalszym ciągu za sobą, mimo, iż jestem jej niezwykle wdzięczna za okazaną pomoc. Joe pomaga Ianowi w robocie. Kontaktujemy się głównie tylko przez skype, Mark niezbyt przychylnie spogląda na wyjazd do Los Angeles. 
  A Mars nie żyje. Podobno zabiła go Tay, ale ona sama milczy na ten temat. 
  Mocniej wtuliłam się w Marka, uśmiechając lekko do siebie.
  Jeszcze trzy tygodnie temu nie pomyślałabym, że gdzieś tam czeka na mnie Mark i nasze wspólne życie. 
__________________________
 Od Akwamaryn: Szybko minął ten czas na tym blogu. No dla was może nie, ale ja razem z Boddie tak szybko pisałyśmy rozdziały, że już 20 marca skończyłyśmy. Tak właśnie 20 marca! Czy się cieszę, ze kończymy? Nie wiem... Chyba po części tak. Pisanie tego bloga było czystą przyjemnością, ale jednak się cieszę. Akcja się ciągnęła i ciągnęła, ale dobrnęłyśmy do końca! Chciałam wam wszystkim podziękować za ciepłe komentarze i słowa wsparcia. Miałam taki mały moment o którym Boddie nie wie więc cicho sza! W którym miałam problemy... Ale wytrwale pisałam... Za swoją pomoc chciałam niezmiernie podziękować Jemi... No i oczywiście! Dziękuję ci Boddie! Koniec nadszedł tak niespodziewanie, ze prawie zapomniałam! Byłaś świetna! A twoje wściekłości na mojego brata i siostrę kiedy mnie gonili od komputera na zawsze utkwią mi w pamięci. Dobra rozpisałam się! Koniec! Kropka! Teraz Boddie!
Od Boddie: Miałaś taki moment?! I nie powiedziałaś?! ;`( No wiesz, pewnie znając mnie jeszcze naciskałam :`(. Bo ja zawsze naciskam!...Telepatycznie też!... Ale co do bloga...mi również straasznie szybko minął ten czas na blogu... Nie minęły chyba 3 tygodnie [ może 4 - jestem kiepska z matmy..xd], a my "kończymy bloga". No, może nie dosłownie, bo u Was w tym dniu jest 6 rozdział ;P To mój pierwszy blog wspólny, ale na pewno bardzo udany ;). Przyznam szczerze, że smutno mi, iż  już skończyłyśmy... Bardzo przyjemnie mi się go pisało ; P. Chciałabym podziękować przede wszystkim Wam - którzy komentowali i czytali tego bloga i oczywiście Akwamaryn! I Ty również byłaś świetny ;D Bardzo fajnie mi się z Tobą pisało :) W ogóle Wam wszystkim bardzo dziękuje z Akwamaryn na czele! ;D ; *




piątek, 24 sierpnia 2012

[27]-Akcja się powiodła, ale musimy zrobić jeszcze jedno. Musimy pomścić waszego szefa, a mojego ojca... Więc już! Zaczynamy!-

 Mark...
Wyszedłem po raz kolejny na zewnątrz czekając na jakiś znak od Boga. Nigdy nie byłem religijny, ale teraz mogłem liczyć tylko na cud. Nie miałem innego wyboru. Nie miałem bladego pojęcia gdzie teraz mógł Mars wywieść Cassie. Przykucnąłem opierając się o murek i ukryłem twarz w dłoniach. Byłem na nogach dobre dwadzieścia cztery godziny i byłem okropnie zmęczony. Miałem jednak złe przeczucie, że jeśli zasnę coś jej się stanie. Nie mogłam do tego do puścić, a po mojej głowie cały czas walały się jej krzyki. Nagle psy zaczęły głośno szczekać. Ni miałem siły i ochoty unieść wzrok. Postanowiłem czekać aż ktoś mnie wyręczy i otworzy przybyszowi furtkę.
-Mark!-usłyszałem głośny wrzask Taylor. Nagle koło niej pojawiła się dwójka moich ludzi. dziewczyna nawet nie próbowała się wyrywać. Po prostu grzecznie stała, ale patrzała na chłopaków z obrzydzeniem. Szybko się podniosłem i podszedłem bliżej. Skinieniem ręki uciszyłem psy i kazałem im uciekać. Słuchały jedynie mnie i ojca.-Puszczajcie mnie, bo nie ręczę za siebie!-warknęła i wyrwała się im.
-Puśćcie ją. Dam sobie radę.-powiedziałem tylko i spojrzałem dziewczynie głęboko w oczy. Była taka sama jak Joe i kiedyś była mi bardzo bliska. Nie umiałem powiedzieć jak bardzo. Wszystko się pozmieniało, a ona przeszła na stronę Goliata. Miałem jej to za złe, ale zawsze liczyłem, że wróci do nas.
-Ja chcę ci pomóc.-powiedziała, a ja zaskoczony spojrzałem jej w oczy. Nie próbowała uciekać wzrokiem, a to oznaczało, że albo nauczyła się kłamać albo naprawdę chciała mi pomóc. Nie miałem do niej jednak pełnego zaufania. Usiadłem na schodach od domu i spojrzałem w niebo.
-Pamiętasz jak kiedyś siedzieliśmy tu wieczorami i patrzeliśmy w niebo? Każda gwiazda była inna i nawet mieliśmy swoje własne... Czarna królowa...-powiedziałem pod nosem na wspomnienie tej zabawnej nazwy.
-I biały król...-powiedziała cicho spoglądając w niebo.- Nie mamy na to czasu...-powiedziała siadając do mnie przodem. Nie chętnie oderwałem wzrok od gwiazd, ale gdy zobaczyłem jej lśniące oczy przypomniałem sobie za co ją tak uwielbiałem. To ta jej prawda... tak jej niewinność i prawda. Nigdy do nas nie pasowała. Jej miejsce było gdzie indziej, ale kiedy zobaczyłem ją w tym lasku obok Marsa... Byłem wściekły i teraz to uczucie powróciło.
-Czemu chcesz mi pomóc?-powiedziałem, ale szybko się poprawiłem.- Czemu chcesz pomóc Cass...-powiedziałem i uniosłem jedną brew.
-To... Chcę pomóc ci nie jej! Ona... Gdybyś... Eh... Po prostu Mars za dużo miesza. On się nad nią użala i zdradził bazę Goliata! Niszczy i zasługuje na karę!-powiedziała głośniej, a ja lekko się uśmiechnąłem. Właśnie taką Taylor pamiętałem.
-Wiesz, że na moje zaufanie musisz zasłużyć?-powiedziałem, a ta tylko przytaknęła.- Gdzie jest ta baza?-powiedziałem lekko się uśmiechając.
***
Przystanąłem autem za miejscem gdzie znajdowała się Cassie. Spojrzałem wymownie na Tay, a ta tylko przytaknęła. Miałem wielką nadzieję, że mnie nie wyroluje. Spojrzałem na dach budynku i z zachwytem stwierdziłem, że wszyscy są tam gdzie powinni. Dostać się do tego miejsca nie było łatwo, ale dałem sobie radę.
-Zostajecie.-powiedziałem do Joe i Tay. Obydwie wytrzeszczyły oczy i pokiwały przecząco głową.
-Nie ma takiej opcji w ogóle! Ja znam to miejsce i ci pomogę!-powiedziała Taylor i spojrzała z wyższością na Joe.- Po za tym zabiję ją jak zostanę z nią tu.-spojrzałem wściekle na dziewczynę i schowałem za plecy broń. 
-Pff...-prychnęła cicho Joe, ale napotykając moje spojrzenie nawet nie odpowiedziała.
-Joe zostaniesz. Ktoś musi nadzorować akcje. Jeśli pojawi się tu Cass pakuj ją do auta i odjedź. Jasne?-powiedziałem, a dziewczyna przytaknęła siadając przy komputerze.
-Włóż to do ucha.-powiedziała podając mi małą pluskwę.
-Od kiedy to jesteśmy tajnymi agentami?-powiedziałem robiąc dziwną pozę i chowając się za za Taylor.
-Widzę, że żarty się ciebie trzymają, a Cass tam pewnie umiera!-powiedziała, a ja myślałem, że skoczę jej do gardła. Nie znosiłem kiedy ktoś wydawał wyroki, a zwłaszcza na osobę którą kochałem.- By nie wybuchnąć wyszedłem z auta i wkładając do ucha mały przedmiot przeskoczyłem przez ogrodzenie. Zdziwiłem się gdy nic nie poraziło mnie prądem.
-Tu...-powiedziała cicho Taylor prowadząc mnie w stronę ściany. Spojrzałem na nią jak na wariatkę, ale kiedy ta podskoczyła w miejscu, a  przed nami pojawiło się przejście zwróciłem jej honor. Już po chwili szliśmy w stronę pomieszczenia gdzie znajdować się miała Cassie. Przy drzwiach stało dwóch ludzi, których Taylor jednym ruchem załatwiła. Kto by pomyślał, że w takiej małej istotce jest tyle siły. Gdy otworzyliśmy drzwi stwierdziliśmy, że nikogo tam nie ma.
-Mark...-usłyszałem nagle głos Joe i odskoczyłem do tyłu.- Cass jest na górze. Wiesz, że Mars ma chip?-powiedziała, a ja zamarłem. Spojrzałem na Tay.
-Taylor masz gdzieś chip! Szybko musisz go zdjąć!-powiedziałem przeszukując ją. Zaskoczona dziewczyna odgarnęła włosy i pokazała mi swój kark. Wyrwałem mały nadajnik na jej szyi, a ta cicho syknęła. Szybko się rozdzieliliśmy, a już po chwili usłyszałem w słuchawce...
-Mark mam Cass na pokładzie. Jadę z nią do...-nim zdążyła dokończyć przerwałem jej.
-Daj mi ją.-powiedziałem przechodząc koło sali gdzie znajdowali się Mars i Taylor. Dziewczyna bez problemu przechwyciła Cass. Kiedy usłyszałem w słuchawce głos Cass odetchnąłem.-Cass... W domu czeka na ciebie Vicky i... Vivi.-powiedziałem do niej.- Musisz Vivi wszystko powiedzieć. To jest twoje zadanie. Ja przyjadę niedługo i wyjedziemy. Daleko gdzie będziemy bezpieczni.-powiedziałem aa jednym oddechu gdy nagle ktoś wyszedł z pomieszczenia. Bezgłośnie skręciłem mu kark i położyłem na ziemi ciało.
-Kocham cię...-powiedział głos w m ojej słuchawce. Lekko się uśmiechnąłem.
-Ja ciebie też.-powiedziałem i wiedząc, że już teraz rozmawiam z Joe powiedziałem.- Teraz do wszystkich.-powiedziałem odchodząc trochę dalej od ściany.- Akcja się powiodła, ale musimy zrobić jeszcze jedno. Musimy pomścić waszego szefa, a mojego ojca... Więc już! Zaczynamy!-krzyknąłem i usłyszałem jak ktoś[zapewne Mars] wybiega z pomieszczenia.
______________
Od Akwamaryn: Rozdział jest naprawdę długi więc myślę, że to dobrze. Pisałam i pisałam i pisałam i nie mogłam skończyć, ale skończyłam. Teraz tylko epilog... Który napisze dla was Boddie;)

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

[26] - A najgorsze jest to, że ona zdradziła naszą bazę. Jak to wytłumaczysz Goliatowi?! Też będziesz ją wtedy bronił?!

Vicky...
  Podskoczyłam przestraszona, gdy tuż obok mojego ucha rozległ się donośny dźwięk telefonu. Nie patrząc na wyświetlacz, wyłączyłam go i poprawiłam się na poduszce. Ktokolwiek to był musiał poczekać.
  Powoli zaczęłam odpływać w krainę sennych marzeń, gdy komórka po raz kolejny zadźwięczała. Przeklęłam pod nosem i nałożyłam sobie poduszkę na głowę. Kiedyś musiał przestać wydzwaniać. A teraz po prostu trzeba to zignorować.
  Ziewnęłam przeciągle i spróbowałam się zrelaksować, gdy komórka zadzwoniła po raz piąty. I znowu... Znowu... Znowu...Powoli narastała we mnie złość. Jeszcze chwila i wywalę ten telefon przez okno, pomyślałam ze złością. 
  Ósmy raz. 
  Cóz, trzeba było przyznać - ten człowiek był wytrwały. A skoro tak mu zależy... 
  Nie chce mi się, pomyślałam leniwie i przycisnęłam poduszkę do uszu. Poczeka. Albo zadzwoni do Vivi. Jeśli chodzi o dom, powinien i do niej zadzwonić. A Vivi raczej jest już na nogach - ranny ptaszek.Pracy nie mam, więc o nią nie może chodzić. Cass poddała by się po 2 razach. Może to jakaś reklama...
  Odrzuciłam poduszkę na bok i z przerażeniem złapałam za komórkę. 
  - .... Została porwana.... Vic, błagam oddzwoń! To naprawdę ważne! Jeśli tego nie zorbisz, to chyba nie zależy ci na siostrze! Vicky... Błagam cię! 
  To Ian. To on dzwonił. W sprawię Cass. 
  Bo Cassie... Ona... 
  Drżącymi rękami wystukałam numer Iana. I nawet nie zdziwiło mnie skąd ma mój numer. Skąd ja znam jego numer. 
  Przyłożyłam słuchawkę do ucha i ledwo powstrzymałam się od płaczu, słysząc głos chłopaka. 

Cassie...
  Mars wrzucił mnie na tylne siedzenia i zatrzasnął za mną drzwiczki. Coś tam krzyknął do Taylor, ale nie rzeczywistość zaczęła mieszać mi się z fikcją. Byłam na skraju. Czułam, że zaraz zemdleje. I to nie z widoku krwi. Traciłam za dużo krwi, z obydwu ran lała się ona strumieniami. A może tak mi się wydawało...
  Zamrugałam powiekami, gdy obraz zaczął mi się rozmazywać. 
  Ostatnie co zapamiętałam to Marsa, siadającego obok mnie i z troską opatrującego rany.
***
  Obudziłam się z bolącą głową... Nie, bolącym całym ciałem. Przez mój umysł przewijało się tysiąc obrazów, każdy pozbawiony sensu. Gromadziło ich się tam coraz więcej, napierając na moją  głowę, jakby chcąc ją rozsadzić. Tak jakby chciały się stamtąd wydostać, ale moje ciało było dla nich niepokonalnym murem. 
  Jęknęłam cicho, mrugając powiekami. Zaraz poczułam czyiś dotyk. Ciepła dłoń - chyba dłoń...- złapała mnie za moją rękę i ścisnęła leciutko. Skojarzyło mi się to tylko z jedną osobą. 
  - Mark? - szepnęłam cichutko.
  Ów dłoń zaraz mnie puściła, jakby z obrzydzeniem. Po raz kolejny zamrugałam powiekami, pragnąc by rzeczy przybrały swój kształt. Póki co odróżniałam tylko kolor. Ciemne kolor. Ciemne skojarzyły mi się z bólem i odruchowo zadrżałam. 
  - Cass...? - usłyszałam głos... Marsa. 
  Podskoczyłam jak oparzona i usiadłam. To był błąd. Po pierwsze przywaliłam w coś [ chyba ściana], po drugie zaczęło mi się kręcić w głowie. Ale przynajmniej wszystko sobie przypomniałam. Zostałam porwana. Przez Marsa. Który...
  Podniosłam dłoń do zabandażowanych teraz ran i jęknęłam cicho. Sama nie wiem czy z bólu czy z ulgi, że żyje. Obudziłam się! A skoro był tu Mars, nie mogłam znajdować się w niebie. 
  Zmarszczyłam brwi, gdy wzrok wyostrzył mi się i przedmioty zaczęły nabierać kształtu. Pierwsze co zobaczyłam to wielka głowa Marsa. 
  A więc nie przywaliłam w ścianę. Przywaliłam w jego tors. Chłopak pochylał się nade mną, z kpiącym uśmieszkiem przyglądając się mi.
  - Cassie... - wymruczał, udając, że rozmasowuje tors. Gdzieś w kacie pokoju rozległo się prychnięcie. Zwróciłam wzrok w tamtą stronę i odruchowo przysunęłam się w stronę Marsa. Jeśli już jest tak twardy, niech się przyda jako tarcza, pomyślałam.
  Chłopak zaśmiał się lekko i odsunął mnie od siebie, na co Taylor wywróciła oczami.
  - Jak możesz być wobec niej taki... Dobry, po tym, jak powiedziała Markowi adres naszej siedziby? - spytała ze złością.
  Mars wzruszył ramionami.
  - Usprawiedliwia ją to, że rozcięłaś jej ramiona i to, iż porwaliśmy ją - odparł.
  Taylor po raz kolejny prychnęła.
  - Boże... Ty też?
  Mars pierwszy raz spojrzał odkąd się obudziłam, spojrzał na nią.
  - Co "ja też"? - zapytał.
  Dziewczyna zmierzyła go wzrokiem.
  - Ciebie tez zauroczyła? Jak Marka? Nie raz miałam gorzej i nie mdleje z tego powodu - dodała z kpiną. - Zresztą samo to, że jest naszą zakładniczką, powinno cię zmusić byśmy byli dla niej oschli. Zaraz będzie jej tu tak dobrze, że postanowi zostać.
  Zagryzłam dolna wargę, czując jak się czerwienię.
  - A ty traktujesz ją jak księżniczkę! - Taylor wstała z krzesła i zaczęła iść w naszą stronę. - " Och, Cassie, a nie potrzebujesz czegoś do picia? Może coś cię boli? Raczka? Główka? Nie chcesz do kibelka? Na pewno? Och, Cassie!"
  Z niepokojem obserwowałam twarz Marsa, która najpierw poczerwieniała, a po chwili wykrzywił ją grymas wściekłości. Wstał i zrobił krok w kierunku Taylor. ta jednak dalej naśladowała jego głos, mrużąc oczy. Prowokowała go. Stanęła dopiero, gdy niemal stykali sie piersiami. Żadne się mimo to nie cofnęło.
  - A najgorsze jest to, że ona zdradziła naszą bazę. Jak to wytłumaczysz Goliatowi?! Też będziesz ją wtedy bronił?! Mark może z tą swoja zgrają przyjść tu w każdej chwili! Zaatakować! O odpowiedniej dla NIEGO porze! A ty się będziesz rozczulał nad tą... dziwką!
  Zobaczyłam jak Mars kładzie dłoń na pistolecie. Byłam pewna, że mógłby wystrzelić. Mężczyzna przyłożył jej pistolet na brzuchu i wycedził:
  - Jeszcze raz Taylor, a nie ręczę za siebie. Mógłbym cię teraz swobodnie zabić, ale przydasz się na potem...
  Z powrotem schował pistolet do pochwy i odsunął się od niej.
  - Możemy zginąć! - wykrzyknęła, jednak nie widząc żadnej reakcji Marsa, wysyczała tylko: - Zapłacisz za to...
  I wyszła.
  A Mars uśmiechnął się do mnie blado. Po chwili  z głośników, będących w kątach pokoju, wydobył się głos:
  - Cassandra Kelsey, ma tu się zaraz pojawić!
  Zmarszczyłam brwi i spojrzałam pytająco na Marsa. Ten wychrypiał:
  - Goliat.
____________________
 Od Boddie:  Na początku zupełnie nie miałam weny, ale potem jakoś się pojawiła :D Dlatego początek mi się nie podoba, a koniec tak ;D A co Wy o tym uważacie?

piątek, 17 sierpnia 2012

[25].-Co chwile mam przed oczyma jej twarz! Nie wiem co jej teraz robią! Czy jeszcze żyje i czy czegoś potrzebuje!

 Mark...
Zahamowałem z piskiem opon i o mały włos nie przewracając się o własne nogi wybiegłem z auta. O mały włos nie zderzyłem się czołowo z autem Marsa, chociaż nie było by żadnej straty. Może poza moim volvo. Zajrzałem przez szybę, ale nie widząc nikogo w środku wybiłem ręką szybę. Wymagało to większej siły niż myślałem, ale byłem tak wściekły, że nie robiło to na mnie wrażenia. Otworzyłem od środka drzwi od strony pasażera i jęknąłem z wściekłości na widok krwi. Była jeszcze świeża i byłem pewien, że należała do Cass. Wściekły kopnąłem drzwiczki od auta i rozejrzałem się w koło.Widząc ślady na mokrej ziemi poszedłem jego tropem. Może i Mars myślał, że jest bystry, ale trochę mu brakowało. Co jakiś czas napotykałem ślady krwi i skrawki ciuchów. Złość coraz bardziej we mnie narastała i myślałem, że zaraz wybuchnę. Szedłem jednak najciszej jak potrafiłem. Nagle poczułem zapach... Zapach  świeżej krwi. Może i to dziwne, ale zawsze ją rozpoznawałem. Jak wampir. Pomyślałem, ale zaraz odgoniłem od siebie to porównanie. Z niedaleka dobiegał odgłos czegoś co nie było dla mnie  rozpoznawalne.Po chwili dostrzegłem blond włosy. Byłem już tak blisko, ale... nagle rozległ się dźwięk dzwonka od mojego telefonu, a po chwili strzał i pisk Cass. Szybkim biegiem ruszyłem za Marsem męcząc się z własnym bólem. Miałem ostatnio nie miłe zetknięcie z Joe. Postanowiła z kopać mi dupę za Marsa. Zatrzymałem się widząc jak chłopak przykłada Cassie pistolet do głowy. Wiedziałem, że nie strzeli, nie potrafił by. Odruchowo zatrzymałem się i patrząc cały czas na Cassie cofnąłem się o krok.
-Chcecie mnie!-krzyknąłem, a wszystkie ptaki wkoło odleciały.-Po co ci ona?!-wrzasnąłem patrząc w... nie załzawione, ani smutne, ale wściekłe oczy dziewczyny.
-Byś cierpiał sukinsynie! Zabiłeś ją, a ja zabiję Cass i ani przez chwilę się nie zawaham!-krzyknął, a koło niego pojawiła się Taylor.Przystanęła obok Marsa i spojrzała z drwiną na Cass.
-Nikogo nie zabiłem.-powiedziałem i nagle usłyszałem huk za swoimi plecami. Szybko się obróciłem, a kiedy wróciłem do dawnej pozycji ich już nie było. Z wściekłością podszedłem do auta które uderzyło w drzewo i wyciągnąłem z niego Travisa.-Co ty wyrabiasz?! Już ich miałem?!-krzyknąłem popychając go.
-Ojciec nie żyje...-powiedział nie zwracając uwagi na to o czym mówię. Zamilkłem na chwilę po czym powiedziałem.
-Trudno... Nie chcę przejmować jego interesów. Sprzedaj akcje.-powiedziałem wsiadając do jego zniszczonego auta. Do mojego było za daleko.-Zwołaj wszystkich musimy pogadać...-powiedziałem i zostawiając w środku lasu całego zakrwawionego Travisa odjechałem.
***
Stałem oparty o ścianę przyglądając się naszym ludziom. Pierwszy raz byliśmy wszyscy w komplecie. Ian stał po drugiej stronie pokoju próbując dodzwonić się do Vicky, a Joe opatrywała rany Travisowi. Przy stole siedziała dziesięcioro naszych najbliższych krewnych, a zatrudnieni ludzie chodzili po domu zapewne chcąc coś ukraść.
-Szef nie żyje.-powiedziałem obojętnie, a w pomieszczeniu rozległy się szepty. Po chwili jeden z ludzi ojca wstał i wyszedł.
-Wycofuję się.-powiedział. Nie obchodziło mnie to, ale nie mogliśmy stracić ich wszystkich. Sam nie dał bym rady ludziom Goliata.
-Możecie sobie wszyscy iść, ale nie teraz! Musicie mi pomóc! To bardzo ważne...-powiedziałem, ale czułem, że mało kto jest po mojej stronie.
-Może będziesz nam teraz rozkazywał?! Tylko on miał takie prawo!-wrzasnął Victor wskazując na portret z podobizną mego ojca.
-Niczego wam nie nakazuję i wycofam się z tego interesu zaraz po tym jak mi pomożecie!
-A co z z nami?! Wyrzucisz nas na bruk?!-powiedział podnosząc się i podchodząc bliżej.
-Oddam wam biznes. To wszystko będzie wasze, ale musicie mi pomóc z grupom Goliata... Proszę was... Nigdy nikogo nie kochaliście?!-wrzasnąłem przyglądając się ich twarzą. Wyglądali jakby mi ulegali.-Co chwile mam przed oczyma jej twarz! Nie wiem co jej teraz robią! Czy jeszcze żyje i czy czegoś potrzebuje!-powiedziałem patrząc na Travisa. Wiedziałem już co czuł kiedy Vivi wyjechała.
-Chłopaki! Nie bądźcie bez serca!-krzyknęła Joe stając obok mnie.
-Dobra... Jesteśmy z tobą... Co mamy robić?
_____________________
Od Akwamaryn:  Rozdział wydaje mi się być w miarę dobry. Szybko nam idzie to pisanie i niedługo skończymy bloga;) Może będzie kolejny? Chcecie?

piątek, 10 sierpnia 2012

[24] - Najprawdopodobniej myślisz, że znalazłeś słaby punkt Marka, prawda? Chcesz go osłabić tym, że mnie porwałeś, tak?

Cassie...
  Siedziałam w ciężarówce wśród jakiś gratów i śmieci... Mówiąc "śmiecie" mam na myśli Marsa, który siedział w przeciwnym kącie i palił papierosa, nie spuszczając ze mnie oczu. Auto prowadziła jakaś blondynka. Byłam pewna, że to właśnie oni przyszli z wizytą do Marka.
  Miałam minę naburmuszonego dziecka, ręce splecione na piersiach i dość dumną pozę, gdy Mars podniósł się i zgasiwszy skręta, podszedł do mnie. Uklęknął przede mną i odgarnął moje włosy z twarzy, chowając je za ucho. 
  - Nie wiesz czemu tu jesteś, prawda? - spytał cicho, bawiąc się kosmykiem moich włosów. 
  Przez chwilę nie odpowiadałam. W końcu rzekłam:
  - Domyślam się. 
 Mars uśmiechnął się kpiąco. 
  - Boisz się? - zapytał jeszcze ciszej niż przedtem.
  - Nie - odparłam bez wahania.
  Bo rzeczywiście tak było. Z niewiadomych przyczyn ufałam Marsowi na równi z Markiem. I nie można tego wytłumaczyć tym, że chłopak był podobny do Marka, gdyż wchodziło by to pod zakładkę "kłamstwo". Byli zupełnie różni. Ale i tak ufałam Marsowi. Wiedziałam, że nic mi nie zrobi. 
  Nie to co ten plastik-fantastic kierujący autem. 
  Chłopak zaśmiał się cicho. 
  - A powinnaś. - odparł. 
  Zmrużyłam oczy. 
  - Nie boje się - powtórzyłam uparcie. Po chwili wahania dodałam : - Nie boje się ciebie. 
  Oczy mężczyzny powiększyły się w zdziwieniu, po czym Mars puścił moje włosy i usiadł koło mnie, zarzucając sobie moje nogi na swoje.
  - Mnie powinnaś najbardziej, złotko - powiedział, uśmiechając się.
  Zmierzyłam go wzrokiem. Już miałam zabrać swoje nogi z jego kolan, gdy uprzytomniłam sobie, że lepiej być uległą. W końcu jestem zakładniczką. Jego zakładniczką.
  Wzruszyłam ramionami, starając się przybrać obojętny wyraz twarzy.
  - Ufam ci. - odparłam po prostu. 
  Przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko stukotem kół i chrobotliwym dźwiękiem silnika. 
  - Mogę cię zabić - powiedział w końcu Mars. Zupełnie obojętnie. Jakby była to najzwyklejsza rzecz, pomyślałam i zadrżałam. Nie chcąc jednak pokazać strachu, uniosłam brodę. 
  - Nie zrobisz tego - odpowiedziałam dumnie. 
  - Tego nie wiesz, Cassie - Pierwszy raz powiedział moje imię. Ba, on wiedział jak mam na imię! Choć w sumie nie powinno mnie to dziwić po zajściu na lotnisku.
  Kiwnęłam głową.
  - Ależ wiem. Nie zabijesz mnie, bo jestem ci potrzebna. Nie porywałbyś mnie zaraz po wizycie u Marka, ot tak dla przyjemności. Bo hobby. Jestem ci po coś potrzebna. Najprawdopodobniej myślisz, że znalazłeś słaby punkt Marka, prawda? Chcesz go osłabić tym, że mnie porwałeś, tak?
  Powoli strach zastąpiła złość. Nie, wściekłość. Byłam wściekła.
  - Nie głupia z ciebie blondynka, Cassie. Nie głupia. - odparł spokojnie Mars. - I nie, wcale nie myślę, że znalazłem słaby punkt Marka. - Pochylił się i wyszeptał mi do ucha. - Ja to po prostu wiem.
  Odsunął się i zsunął moje nogi ze swoich, po czym podszedł do ścianki oddzielającej "ładownię" od miejsca da kierowców. Otworzył małą szybkę i o coś zapytał. Gdy uzyskał odpowiedź, uśmiechnął się do mnie szeroko.
  - Jesteśmy Cassie.
  Zasunął z hukiem szybkę i brutalnie podniósł mnie z ziemi. Samochód się zatrzymał. Mars założył mi kajdanki, a gdy spojrzałam na niego pytająco odparł po prostu:
  - Zasady. Uwierz, nie uciekniesz.
  Drzwi otworzyła blondynka i "zabrała" mnie z rąk Marsa, po czym jeszcze bardziej brutalnie nakazała mi iść do przodu. Chłopak w tym czasie wyciągał towar.
  Oniemiałam, kiedy podniosłam wzrok.
  Budynek... Przypominał więzienie. Ogromne więzienie, z bramą kolczastą, z psami i ochroniarzami. Podskoczyłam, słysząc czyiś krzyk.
  Krzyk o pomocy.
  To ja krzyczałam.
  Blondynka przejechała mi nożem po ramieniu, śmiejąc się cicho. Miałam ogromna ochotę ją postrzelić, ale tak by umierała co najmniej w męczarniach.  Mars nie przerwał, tylko uśmiechnął sie kpiąco. Chyba próbował wzbudzić we mnie respekt. Niedoczekanie twoje, pomyślałam i w tej samej chwili zabrzmiał dzwonek telefonu. Mars rzucił na ziemię ostatnią skrzynkę i odebrał.
  - Halo? - spytał obojętnie, zaraz jednak krzyknął wściekle: - Gówno cię to obchodzi!... Może... Może... Nie, kurwa, na Hawajach!... A jeśli nawet?... Grozisz mi?... Powodzenia. Czekaj! Cass, chce coś powiedzieć Markowi... Markowi!
  Zmarszczyłam brwi, oddychając płytko. Nienawidziłam widoku krwi. Brzydziła mnie, chciało mi się wymiotować. A teraz sączyła się powoli po moim ramieniu. Myślałam, że zemdleje. Nie! Miałam nadzieję, że zemdleje.
  Mars spojrzał porozumiewawczo na Blondi, a ta z uśmiechem przyłożyła mi nóż do drugiego ramienia i powoli po nim przejechała. Mars podstawił mi telefon pod usta.Chcieli, żebym krzyknęła z bólu. Chcieli rozwścieczyć Marka. Zacisnęłam zęby i zamknęłam oczy. Jak to mówiła Vivi? Skupić się na jednym punkcie i pomyśleć o bólu innych... Otworzyłam oczy i utkwiłam wzrok w jakieś tabliczce. Zaczęłam myśleć o ty wszystkich ludziach, którzy tu umarli. Byłam pewna, ze nie oszczędzali ich. Że torturowali ich jeszcze bardziej.
  Jęknęłam cichutko, gdy usłyszałam głos Marka. To już nawet nie tyle z bólu, ile z tęsknoty. Przyjrzałam sie tabliczce. Hm, co to jest? To... Skupiłam sie bardziej.
  Adres?
  - Mark.. - szepnęłam. - Tu... Hm, Las Angielski. Chyba... Chyba strona północna... Nie, południowa!
  Krzyknęłam z bólu. Blondi wbiła mi nóż w ramię, gdzie nie było rany. Mars wyłączył telefon, nim Mark zdążył odpowiedzieć.
  - Cholera! - krzyknął wściekły, po czym złapał mnie za ramię, nie bacząc na krew i pociągnął w stronę ich "krypty" - Powiedziała im gdzie jesteśmy! Taylor powiadom innych. Małą trzeba stąd zabrać... Mogą mimo wszystko ją odebrać. Ja ją wywiozę, ty ją zabijesz prędzej.
  Mars wrzucił mnie na przednie siedzenie jakiegoś auta i ponaglił Taylor. Po chwili sunęliśmy szosą z 150/h. Chłopak ani razu na mnie nie spojrzał, nawet wtedy, gdy zaczęłam przeszukiwać  schowek w poszukiwaniu chusteczki. Nawet wtedy, kiedy omal nie zwymiotowałam, bo krew kapnęła mi na włosy i tapicerkę. Zatrzymał się dopiero, gdy jęknęłam z bólu.
  Ale, jak uświadomiłam sobie potem, nie dlatego, że jęknęłam. Tylko dlatego, że po chwili  przemknęło koło nas volvo.
  Volvo Marka.
________________________
 Od Boddie: Szczerze mówiąc niezbyt mi się podoba... Jak dla mnie mało akcji, ale ja w robieniu akcji jestem słaba ;P Ale na pewno Akwamaryn to dalej super pociągnie :D

środa, 8 sierpnia 2012

[23]- Cass nie ma w domu!-powiedziała nieco za głośno, a ja myślałem, że zwariuję. Jeszcze tego mi brakowało.

 Mark...
Wbiegłem do ,,zbrojowni'' i złapałem za pierwszą lepszą broń. Miałem nadzieję, że Travis nie postanowi zawrócić z Cass. Schowałem dwa magazynki do kieszeni i wybiegłem na dwór. Nigdzie nie było widać mojej rodziny. Jedynie Joe stała na warcie jak co wieczór. Szybko do niej podbiegłem i przyparłem do ściany zakrywając jej usta.
-Kto przyjechał?-spytałem rozglądając się w koło.
-Sam Goliat... Napadł na szefa na ulicy! Ty to rozumiesz?! Na ulicy!-powiedziała nieco głośniej, a ja szybko zasłoniłem jej usta. To by wyjaśniało czemu był cały we krwi.
-Co on robi u nas w domu?-spytałem odsłaniając delikatnie usta dziewczyny.
-Coś negocjują... A mnie wygonili.-powiedziała oburzona. Westchnąłem i chowając broń za spodnie wszedłem do domu. Słychać było tylko krzyki Iana i ojca z salonu. Aż się bałem co tam zastanę. Oni dwaj byli wybuchową mieszanką. Jednak nie było to takie straszne. Szef siedział na fotelu z zgorzkniałą miną, a Ian krążył w koło niego. Po drugiej stronie salonu stał Goliat z jednym z swoich podwładnych i... Myślałem, że zwariuję. W kącie stała Taylor. Uśmiechała się do mnie z ironią, a po chwili pomachała. Oparłem się o ścianę i spojrzałem z wyższością na Goliata.
-Mark... Całkiem zapomniałem, że zdradziłeś nas właśnie dla tego nieudacznika...-powiedział zerkając na mojego ojca z szerokim uśmiechem.
-Nie zdradziłem, to ty postanowiłeś działać na własną rękę.-powiedziałem spoglądając na Iana. Stał po prawicy ojca i wyglądał na zaniepokojonego.
-Ty tak sądzisz...-powiedział, gdy przybiegł do nas pies. Zdziwiłem się tym, ale oni zawsze przyprowadzali zwierzęta.-Zostawimy was w spokoju. Mamy tylko jeden warunek.-powiedział, a Taylor podeszła bliżej. Miałem jej serdecznie dość od ostatniego spotkania. Uniosłem jedną brew wyżej oczekując na dalszą część.
-Masz do nas przystąpić...-powiedziała przechodząc obok mnie i opierając się o moje ramię.  Prychnąłem i spojrzałem na nią jak na wariatkę.
-Chyba nie sądzisz, że przystąpię? Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.-powiedziałem gdy do pomieszczenia wszedł Travis. Spojrzałem na niego pytająco, a ten tylko przytaknął.
-Jak chcesz...-powiedział Goliat, a gdy wszyscy już wyszli strzelił w mego ojca. Nie zdążyłem nawet zareagować, a oni już znikli. Nie patrząc w stronę ojca wybiegłem za Goliatem. Jednak nim zdążyłem dobiec do auta, a oni już odjeżdżali. Uderzyłem pięścią w barierkę od bramy i z hukiem wbiegłem do domu.
***
Wstałem i przeszedłem wzdłuż korytarza. Miałem dość tego czekania w nieskończoność. Nie bałem się, że nie uratowali go, a tego, że mogłem zająć jego miejsce. Byłem ku temu najbliższy. Zagryzłem wargę gdy na korytarz wbiegła zasapana Joe.
-Mark! Szybko!-krzyczała rozglądając się w koło.- Cass nie ma w domu!-powiedziała nieco za głośno, a ja myślałem, że zwariuję. Jeszcze tego mi brakowało.
-Może gdzieś wyszła?-powiedziałem z nadzieją, ale ona pokiwała przecząco głową. Przejechałem dłonią po głowie i myślałem, że zwariuję.
-Nie zostawiła by po sobie takiego chlewu. Tam było ewidentnie włamanie.-powiedziała szukając mojego wzroku. Nie wiedziałem co mam robić. Podszedłem szybko do Travisa.
-Jak dowiesz się co a ojcem dzwoń.-powiedziałem i ciągnąc za sobą Joe wybiegłem z szpitala. Już po chwili jechaliśmy sto pięćdziesiąt na godzinę nie zważając na ograniczenie prędkości. Nie wiem gdzie tak właściwie jechaliśmy, po prostu tam gdzie kazało mi serce.
       Wybiegłem z auta i kopnięciem otworzyłem frontowe drzwi do mieszkania. Szukałem czegokolwiek, by tylko dowiedzieć się gdzie może być Cassie.
-Szukaj!-pośpieszałem Joe która nie miała pojęcia w co włożyć ręce.
-Ale czego?!-spytała wściekle rozsypując nogą śmieci. Nagle moje spojrzenie przykuła mała błyskotka. Był to kolczyk, byłem pewien, że go gdzieś widziałem. Przez chwilę myślałem, że u Cass, ale to nie był ten trop.
-Joe...-powiedziałem cicho pokazując jej biżuterię. Zaskoczona dziewczyna wzięła do ręki kolczyk i obróciła w świetle. Gdy rozbłysł jasnym światłem wszystko stało się jasne. Należał do Taylor... Dostała go ode mnie kiedy jeszcze należała do naszej grupy. Była to nagroda za jej ciężką pracę, nigdy ich nie zdejmowała.-Dzwoń do Marsa...-powiedziałem cicho wpatrując się w mały przedmiot.
______________
Od Akwamaryn:  Rozdział jest nawet ok. Miałem chwilę załamania, ale mi się poprawiło. Ruszamy z wątkiem głównym z czego niezmiernie się cieszę...

piątek, 3 sierpnia 2012

[22] - Mark... Znam cię. Nie mógłbyś... Nie. Nie zabiłbyś mnie.

Cassie...
  Patrzyłam z niedowierzaniem na Marka. Nie, to przecież niemożliwe. On nie mógł... To był po prostu jakiś głupi żart. Mark na pewno nikogo nie zabił. On sobie tak tylko pogrywa, a tak na prawdę nigdy nikogo nie zabił.
  Pokręciłam głowa i wbrew sobie zrobiłam krok do tyłu. 
  - Kpisz sobie? - spytałam ostro, mrużąc oczy. 
  Mark zacisnął usta w wąską kreskę i spuścił wzrok. 
  - Cassie...- zaczął. 
  - Kpisz sobie? - przerwałam mu, powtarzając pytanie o wiele głośniej i o wiele bardziej oschle. Plecami dotykałam już ściany. 
  Chłopak spojrzał mi w oczy i przez dłuższą chwilę nie odzywał się. Idealną ciszę zakłócały tylko nasze oddechy. Przylgnęłam do chłodnej ściany całym ciałem, choć nie czułam strachu. Niedowierzanie, zdumienie, złość, żal, współczucie, obrzydzenie tak. Ale nie strach. Ufałam Markowi. Nie zabrałby mnie tu, by następnie zabić. 
  Głupia! - skarciłam się w myślach. - On nikogo nie zabił! On sobie żartuje! 
  Och, tak bardzo chciałam w to wierzyć! Lecz jakaś część mózgu - ta która zabrania  picia alkoholu piętnastolatkowi  na imprezie, ta która każę ci zrobić to na co nie masz najmniejszej ochoty - ta właśnie cząstka kazała mi uwierzyć, że Mark to terrorysta. 
  - Chciałabym, Cass... - odpowiedział wreszcie smutno. 
  Zjechałam po ścianie, podkulając nogi do siebie i obejmując nie ramionami. 
  Teraz już rozumiem... Teraz wiem, dlaczego Vicky... Dlaczego ona...
  - Vicky o wszystkim wiedziała, prawda? - spytałam patrząc się w przestrzeń. Nie musiałam widzieć Marka, by wiedzieć, że kiwnął głową.
  Przez chwilę siedziałam w bezruchu, tępo gapiąc się w przestrzeń. To żart. Mark nie może być mordercą. Nagle poczułam niewyobrażalną ochotę, by znalazła się tu Vicky. Och, jaka ja jestem głupia, pomyślałam wściekła. Ona starała się mnie chronić! O wszystkim wiedziała! Dlatego tak się o mnie martwiła! A ja.. Och, a ja, głupia ja, tak ją potraktowałam.
  Nie wiedzieć czemu bardziej przejmowałam się tym, że nie zaufałam Vicky niż tym, że Mark jest mordercą. Może po prostu to do mnie nie docierało? To właśnie wyjaśniałoby mój nieopanowany wybuch śmiechu, który nastąpił po długiej ciszy i przerwał ją jak błyskawica.
  Wręcz tarzałam się na podłodze w salwach śmiechu. Mark stał patrząc się na mnie z niedowierzaniem, a równocześnie z nutką radości. Która zaraz znikła, gdy wydukałam poprzez śmiech następujące słowa:
  - Hah, jesteś dobrym aktorem, Mark... Niemal uwierzyłam w to, że jesteś mordercą! - wystękałam.
  Podskoczyłam, zduszając w sobie krzyk, gdy mężczyzna uderzył pięścią w ścianę. I o dziwo, to ściana gorzej na tym wyszła.
  - Cassie! - krzyknął wściekły. Spojrzałam mu w oczy i przeraziłam się. Jeszcze nigdy nie widziałam takiej złości, takiej wściekłości co wtedy. I chyba nigdy nie zobaczyłam.
  Mark wpatrywał się we mnie, paraliżując każdy mój mięsień, tak, że nie byłam zdolna do jakiegokolwiek ruchu. Po chwili sapnął ciężko i odwrócił się do mnie plecami. Przez moment słychać było tylko jego oddech - tak tylko jego. Ja starałam się nawet nie oddychać, nie wydawac z siebie żadnego głosu.
   - Cassie... - zaczął Mark ponownie, tym razem łagodnie. Minęła chwila nim znów na mnie spojrzał. - Cassie.. Ja... To nie żart...
  Podszedł do mnie i uklęknął, biorąc moje ręce w swoje. Jego głos był tak bardzo zbolały i pełen cierpienia, że zachciało mi się płakać.
  - Ja naprawdę to  zrobiłam... Ja naprawdę ich zabiłem... Cass, musisz mi uwierzyć! Błagam cię! Co mam zrobić? - szepnął.
  Patrzyłam się na niego pustym wzrokiem. On... Mordercą? Mark? Nie... Nie może, na pewno nie...
  Jedak w jego spojrzeniu było coś takiego, że od razu mu uwierzyłam. Ba, zamiast uciekać z krzykiem - przytuliłam go mocno. Zrobiło mi się go żal, okropnie żal. Nie brzydziłam się go, wręcz przeciwnie - współczułam całym sercem.
  Mark przez chwilę chyba nie wiedział co ma zrobić - niewątpliwie zdziwiła go moja reakcja. Po chwili jednak, chwyciła w dłonie moją twarz i pocałował mnie. Zaraz jednak przestał, lecz odsunął sie tylko o parę milimetrów.
  - Cass... Ty się mnie naprawdę nie boisz? - spytał zdławionym głosem.
  Spojrzałam na niego zdziwiona. Bać się? Jego?
  - Oczywiście, że nie! Nie wyciągniesz przecież zaraz na pasa pistoletu i nie strzelisz mi kulką w łeb! - zaśmiałam się lekko. Mark spoważniał. Puścił mnie i  usiadł nieco dalej.
  - Cass to nie są żarty! - upomniał mnie ostro. - Nie wiesz z kim masz do czynienia!
  - Ależ wiem.. -odparłam najłagodniej jak potrafiłam. - Mark... Znam cię. Nie mógłbyś... Nie. Nie zabiłbyś mnie.
  Mark pokręcił głową.
  - Tego nie wiesz, Cassie. To moja robota! - Tym razem to on się zaśmiał - tyle, ze gorzko.
  Spojrzałam na niego zszokowana, zaraz jednak opanowałam się.
  - Nie wierzę w to. Nie strzeliłbyś we mnie. - odparłam z takim przekonaniem, że chłopak uśmiechnął się ciepło i po raz kolejny pocałował mnie.
  Zaraz jednak ktoś nam przerwał.
  Drzwi do pokoju otworzyły się na oścież z hukiem uderzając o ścianę, a na progu pojawił się krępy mężczyzna z twarzą wykrzywioną wściekłością. Ubrany było - co dziwne - dość elegancko. Na koszuli miał tylko parę plan, a po przyjeżdżaniu się im bliżej, miałam ochotę krzyknąć i uciec przez okno.
  To... Była... Krew! Wzięłam głęboki oddech i dyskretnie schowałam się za Marka. No dobra. Wcale nie dyskretnie. Chwyciłam go za koszulę i przysunęłam się za niego. Bo - prawdę mówiąc - facet wyglądał jakby był w obłędzie. Najbardziej przeraziły mnie szereg pistoletów u pasa, które były dość ciężkie do zauważenia przez koszulę, wypadającą ze spodni. Najpierw podejrzewałam, że to efekt specjalny, dopiero później zrozumiałam o co chodzi.
  - Mark... Zostaw tę dziwkę i marsz do mnie! Przyjechali... - mężczyzna spojrzał na mnie przelotnie, po czym znów utkwił w nim wzrok. - Oni. A tej... tej kobiety, pozbądź się stąd! Nie zezwalam na to by w moim domu przebywała taka... taka... dziwka!
  Twarz Marka wykrzywiła wściekłość, ale bez słowa chwycił mnie mocno za ramię i wyprowadził za drzwi. Tam zawołał Travisa i kazał mu odwieź mnie do domu - byle szybko.
  Przez cały czas ani razu na mnie nie spojrzał.
____________________________
 Od Boddie: Szczerze mówiąc rozdział mi się nie podoba. Na początku nie miałam zbyt dużej weny, pojawiła się dopiero w środku, i skończyła tuż przed końcem. Na pomysł z tym ojcem wpadłam dopiero pod koniec i szczerze mówiąc nawet nie mam pojęcia kto przyjechał :D Liczę w tym na wyobraźnie Akwamaryn :P

niedziela, 29 lipca 2012

[21]-Zabiłem ludzi... Nawet nie wiesz ilu...

Mark...
             Zamarłem w bezruchu słysząc słowa Vicky. Nie sądziłem, że aż tak bardzo zależy jej na tym by nas, a zwłaszcza mnie zniszczyć. Cass stała z zmarszczonym czołem i wściekłą miną. Nie wyglądała na zadowoloną.
-Jak możesz mnie stawiać w takiej sytuacji!?-wybuchła wreszcie i odsunęła się od siostry. Po Vicky nie widziałem żadnego zaskoczenia jakby wiedziała, że Cassie pojedzie z nią.
-Robię to dla twojego dobra.-powiedziała wkładając ręce do kieszeni i zerkając na Vivi.
-Chyba tylko po to bym cierpiała!-Cass cały czas mówiła podniesionym głosem, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Vicky spojrzała na mnie z ironicznym uśmieszkiem po czym odwróciła się do nas tyłem i ciągnąc za sobą Vivi odeszła. Przez dłuższą chwilę dziewczyna ani drgnęła. Stała wpatrzona przed siebie z łzami w oczach. Nie mogłem nic na to poradzić. Spojrzałem na Marsa, który z uśmiechem na twarzy mi się przyglądał. Postukał palcem w zegarek, a ja machnąłem nakazując mu zjeżdżać. I tak nie mogłem mu teraz zapłacić. Podszedłem bliżej Cass i przytuliłam ją do siebie. Nie wiem czy tego potrzebowała, nie byłem dobry w tych czułościach.
-Spokojnie...-powiedziałem gdy zaciągnęła się szlochem i pocałowałem ją w czoło.- Przykro mi...-powiedziałem, ale myślami byłem gdzie indziej. Nie miałem pojęcia jak jej powiem czym się zajmuję w życiu.
-Jak ona mogła...-wymamrotała blondynka przez zęby spoglądając w stronę skąd biegła do nas Joe.
-Gdzie Mars!? Co ty narobiłeś?! On się tu już nie zjawi!-krzyczała zaciskając dłonie w pięści.Szybko zerknęła na Cassie, ale jej załamanie nie zrobiło na niej większego wrażenia. Zawsze gdy miała napady furii musiała na kimś się wyżyć i przeważnie byłem to ja. Westchnąłem cicho i spojrzałem na nią z pod byka.
-Mam ważniejsze sprawy na głowie niż zajmowanie się Marsem.-powiedziałem i wiedziałem, że już popełniłem błąd.
-Czyli ona jest ważniejsza ode mnie?! Ile ty ją znasz?!- w oczach Joe widziałem jak zbierały się łzy. Cass stała z boku nie odzywając się.
-Wystarczają co długo! Jeo jesteśmy przyjaciółmi, ale nie muszę rozwiązywać twoich problemów.-powiedziałem nieco spokojniej, a ona zacisnęła dłonie w pięści. Przypatrywała się Cassie z obrzydzeniem i niechęcią za co byłem nią ogromnie zawiedziony.
-Moich?-spytała zaciskając zęby tak, że słowa ledwo co były wyłapywalne.-To ty chciałeś podlizać się ojcu! Ty chciałeś tę sprawę!- za plecami usłyszałem ciche pytanie Cass ,,Jaką sprawę?'', ale ignorując to spojrzałem Joe w oczy. Uderzyła mnie w twarz i wychodząc zaczęła klnąć. Zamknąłem oczy by się uspokoić. Nie chciałem wybuchać przy Cass, tylko bym ją wystraszył.
-Mark... Ręce ci się trzęsą.-powiedziała cicho odsuwając się o krok. I właśnie takiej reakcji się bałem.
***
                  Siedzieliśmy w domu u Cassie i rozmawialiśmy na błahe sprawy. Wiedziałem, że w końcu będę musiał porozmawiać z Joe i pogodzić się, ale to chciałem zrobić później. teraz musiałem wyjawić Cass prawdę co było o wiele trudniejsze.
-Tam na lotnisku... Powiedziałem, że wszystko mi wyjaśnisz...-powiedziała niepewnie Cass zaczynając temat. Usiadłem po turecku naprzeciw niej i złapałem za jej dłoń. 
-Wiem, ale widzisz to nie jest takie łatwe...-powiedziałem jeżdżąc palcem po wewnętrznej stronie jej dłoni. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie chcąc podnieść mnie na duchu. Tak samo robiła gdy mówiłem jej, że nie możemy się więcej spotykać.
-Hah... To chyba nic strasznego. Przecież nikogo nie zabiłeś.-powiedziała z szerokim uśmiechem, a mi w ogóle nie było do śmiechu. Miałem twarz jak z kamienia i wpatrywałem się w jej niebieskie tęczówki.  Dziewczyna nie widząc z mojej strony żadnego wesołego wyrazu twarzy spoważniała.-Mark...-powiedziała cicho i przysunęła się bliżej. Te słowa były tek trudne do wypowiedzenia...
-Zabiłem ludzi... Nawet nie wiesz ilu...-powiedziałem cicho, a ona ani drgnęła jakby tego nie usłyszała.- Jestem mordercą...-powiedziałem głośniej i zastanowiłem się czy nie myśli sobie teraz przypadkiem, że lepiej było by wyjechać z siostrami?-Jestem gangsterem...-po długiej ciszy odezwałem się kolejny raz.- Cass powiedz coś...-wymamrotałem i patrzałem w jej smutne oczy.
______________
Od Akwamaryn: Muszę powiedzieć, że rozdział mi się podoba. Opornie idzie nam to pisanie... Tak mi się wydaje. Akcja stoi w miejscu, ale postaramy się ruszyć do przodu.

środa, 25 lipca 2012

[20] - Wybieraj. Ja i Vivi czy Mark. Wybieraj, siostro.

 Cassie....
  Wróciłam z Vivi w milczeniu do domu. Siostra nie pytała mnie co się stało, skąd wziął się tam Mar..Marcina... Pewnie i tak widziała całe zajście. Podeszła tylko do mnie i przytuliła, a ja rozpłakałam się w jej ramionach. Tak bardzo mi tego brakowało.Vivi rozumiała mnie jak nikt inny, również w tej chwili. Potrzebowałam jej... Kogoś kto by mnie pocieszył, zrozumiał, tak po prostu. Vicky zaczęłaby mnie wypytywać, obrażać Marcina itp. A Vivi... Vivi po prostu przytuliła. I tylko tego potrzebowałam. 
  Ustaliłyśmy, że o niczym nie mówimy Vicky. Tylko zrobiłaby szum. Tak było lepiej. Zresztą, czy to zajscie było w ogóle ważne? I tak go więcej nie zobaczę...
  Na tą myśl zabolało mnie coś w środku. Bardzo. Miałam ochotę iśc dać Markowi w twarz i powiedzieć mu co o nim myślę... A z drugiej strony pocałować go.
  Westchnęłam ciężko, gdy następnego ranka rozczesywałam włosy. Nie mogłam odgonić się od obrazu Ma...Marcina. Cały czas miałam ogromną ochotę pójść do niego i... I nawet nie wiem co bym zrobiła.
  Z przypływie złości rzuciłam szczotkę w stronę drzwi. Vic, która właśnie weszła szybko uchyliła się przed nadlatującym przedmiotem w efekcie czego szczotką dostała wychodząca z łazienki Vivi. Posłałam jej  przepraszające spojrzenie, wstając z krzesła. Chwyciłam za walizkę i bez słowa wyminęłam siostry, stajac w holu. 
  - Idziecie? - pospieszyłam je naciągając na siebie wiatrówkę. Żadnej nie chciałam spojrzeć w twarz, w obawie, że zauważą łzy iskrzące się w moich oczach. Obie kiwnęły głowami i po chwili siedziałyśmy już w taksówce, wiozącej nas do najbliższego lotniska. Vicky - siedząca w środku - gadała bez ustanku, choć i tak nikt jej nie słuchał, a ona sama miała o tym największe pojęcie. Vivi ze smętną miną, bawiła się rudymi włosami, a ja żegnałam się z Los Angeles. Podziwiłam piękno tego miasta, którego już nigdy miałam nie zasmakować. Spędzałam właśnie ostatnie minuty tu. 
  Wreszcie dojechałyśmy na lotnisko. Podróż wydawała mi się trwać cały dzień, mimo że jechałyśmy niecałą godzinę na nie. W dalszym ciągu nie patrząc na siostry, wyciągnęłam z bagażnika auta swoją walizkę i weszłam do sali odlotów, a za mną Vivi i Vicky. 
 Vivi zaśmiała się z jakiegoś żartu Vicky, zaraz jednak przybrała ponury wyraz buzi. Z naszej trójki chyba, a raczej na peno Victoria miała dobry humor. Mi się chciało płakać, tak samo jak Vivi. Wiem, jak trudne było dla niej to rozstanie. Kochała Travisa. I nadal kocha. 
  Odetchnęłam głęboko, próbując się uśmiechnąć. Musiałam chociaż udawać, że jest OK. W tym samym momencie oczy Vic powiększyły się ze strachu,a przede mną nim zdążyłam spytać co jest, stanął Marcin.. Mark... 
  Zacisnęłam zęby i wyminęłam go bez słowa. Vic patrzyła na niego srogo, trochę ze strachem, a Vivi... Z ulgą?
  Chłopak złapał mnie za rękę, tym samym zatrzymując. 
  - Cassie... Nie wyjeżdżaj. Proszę... - powiedział, odgarniając z mojej twarzy blond loki. Miałam mu ochotę przywalić w twarz. Liczyłam w tej kwestii na Vicky, ale ta tylko stała z boku. Vivi kryła się za nią. 
 - Czemu miała bym nie wyjeżdżać? Nic dla ciebie nie znaczę i mam o tobie zapomnieć... Nie dajesz mi na to szans. - odparłam cierpko i spuściłam wzrok. Mark przełknął ślinę i zbliżył się do nie jeszcze bardziej.  - Nawet nie wiesz jak mi na tobie zależy. Ja ci powiem wszystko... Wytłumaczę... Tylko zostań ze mną. Cass ja... - Odważyłam się spojrzeć mu w oczy i w tym samym momencie Mark podniósł głos do krzyku: - Ja cię kocham! - Zaczęłam płakać. Nie wiem czemu. Odruch. - Kocham cię! Chcę by wszyscy o tym wiedzieli! Nie obchodzi mnie nikt inny jak ty!
  Ludzie gapili się na nas jak na wariatów zwłaszcza Vivi i Vicky, ale nie zważałam na to.  Było mi to obojętne. 
  Mark pochylił się i pocałował mnie. Bałam się ruszyć, by zniszczyć tą chwilę. Oddałam pocałunek i przez chwilę tkwiliśmy tak - na środku lotniska, złączeni pocałunkiem, póki Mark nie odsunął mnie od siebie.
  - Cassie ja... - Widziałam, że ma ochotę mi coś powiedzieć, ale Vicky od razu weszła mu w słowo. Złapała go za ramię i lekko popchnęła - zaraz jednak zabrała dłoń z obrzydzeniem. 
  - Odsuń się od mojej siostry... - wysapała z wściekłością, jakiej jeszcze nie widziałam. Wydawało się, że zaraz skoczy mu do gardła. 
  - Vicky, posłuchaj mnie... - powiedział blondyn, wyciągając do niej rękę. Ta jednak odskoczyła natychmiast z przestrachem, pociągając mnie za sobą. I o mały włosy upadłybyśmy na ziemię, gdyby nie... No właśnie kto? - spytałam siebie w myślach, odgarniając z twarzy włosy. 
  Mars! - krzyknęłam. 
  Trzymał nas obie w żelaznym uścisku, patrząc na mnie z uśmieszkiem. Vicky zagryzła wargę, próbując się uwolnić. Z jej twarzy wywnioskowałam, że zaczyna ja trochę boleć uścisk chłopaka. Mnie zresztą też. Mars jednak nie reagował na to, nie odrywając ode mnie oczu. 
  - Witaj śliczna.. - szepnął. W tym samym momencie Mark wyrwał mnie z objęć mężczyzny. Wyciągnął też dłoń ku Vic, ale ta uchyliła się przed nim z obrzydzeniem patrząc na niego. 
  - Zostaw ją... - warknął Mark, przytulając mnie do siebie. 
  - Nie tym tonem. - odpowiedział Mars, lecz posłusznie puścił moją siostrę i odsunął się trochę ode mnie. - Wydaje mi się, że mieliśmy cos załatwić. 
 Mark zmrużył oczy i kiwnął głową. 
  - Mieliśmy. I załatwimy. Daj mi tylko chwilę...
  Mars zacisnął zęby, przypatrując się mi. 
  - Oczywiście - rzekł drętwo. Jednocześnie Vicky wyrwała mnie Markowi i popchnęła trochę dalej. 
  - Śpieszy się nam... - wysapała i bez słowa zaczęła ciągnąc mnie i Vivi w stronę recepcji czy czego tam. 
  Spróbowałam się jej wyrwać, lecz siostry trzymała mnie w stalowym uścisku. Aż dziwne skąd u niej tyle siły.  
  - Mnie nie! - wykrzyknęłam, zapierając się stopami. - Nie idę. Zostaję z Markiem. 
  Siostra przystanęła i powoli odwróciła się w moją stronę. Przez chwilę patrzyła się na mnie zimno, po czym puściła moją dłoń. Pociągnęła jednak do siebie Vivi. 
  - Dobra. - powiedziała sucho. - Wybieraj. Ja i Vivi czy Mark. Wybieraj, siostro. 
  Spojrzałam na nią zszokowana. Jak mogła?! Aż zaniemówiłam ze zdumienia. Do oczu zaczęły mi napływać łzy, Vicky stała jednak niewzruszona. Vivi spuściła głowę, nie dając mi wsparcia. Mark stal bezradny z boku, patrząc na nas. 
  A wiec na nikogo nie mogę liczyć, pomyślałam, oddychając płytko. 
  Mark czy Vicky i Vivi? 
_______________
Od Boddie: I jak Wam sie podoba? :D  Wydaje mi się, że to mój najlepszy rozdział :P :)A wam jak się podoba? Postawiłam Cassie w trudnej sytuacji, jak myślicie kogo wybierze? :P

poniedziałek, 23 lipca 2012

[19]-Czemu miała bym nie wyjeżdżać? Nic dla ciebie nie znaczę i mam o tobie zapomnieć... Nie dajesz mi na to szans.

 Mark...
           Zagryzłem dolną wargę i zatrzymałem się przed barem. Miałem dość tych ciągłych kłamstw... Chciałem na tym poprzestać i powiedzieć Cass prawdę, ale czy by zrozumiała? Zechciała by nie wyjeżdżać? Zsiadłem z motoru i wszedłem do pomieszczenia. Przy barze siedział Travis. Bardzo źle podchodził do tego rozstania z Vivi, ale nie winił mnie za to chodź każdy inny by tak zrobił. Usiadłem koło niego, a ten nie patrząc na mnie upił łyk piwa.
-To samo co zawsze.-powiedziałem kładąc dłonie na blat. Cały czas miałem przed oczyma Cassie, jej oczy, uśmiech... Jej słowa... Nie wątpiłem w to, że spyta się Marsa, ale bałem się o jej życie. Jeśli on dowie się, że ona cokolwiek o tym wie... Już nigdy jej nie zobaczę.
-Jak tam na spotkaniu?-spytał Trav pokazując barmanowi gestem ręki by dolał.
-Nic nie ustaliliśmy przez nieproszonego gościa.-powiedziałem zaciskając rękę na kuflu. Upiłem łyk piwa i ukryłem twarz w dłoniach.
-Co jest?- spytał stukając palcami o blat.
-Nie sądzisz, że za dużo tych kłamstw... Intryg...-chłopak na chwilę zamilkł i przytaknął.
-Uważam, że powinniśmy z tym skończyć... Straciłem przez to bagno Vivi! Ian szanse u Vicky, a ty...-nie dokończył.
-Cassie... Z własnego wyboru.-powiedziałem i wstałem.- Muszę to przemyśleć... Nie rób głupot.-powiedziałem i płacąc mężczyźnie za barem wyszedłem. Na dworze było już ciemno, ale nie odstraszało mnie to. Lubiłem spacerować pustymi uliczkami miasta i nie potykać się o ludzi. Wiedziałem, że ojciec mi tego nie wybaczy, ale musiałem to zrobić... Musiałem się mu sprzeciwić i zobaczyć co zrobi. Może i mnie zabije, może i będę umierał torturowany przez własnego ojca, ale już nigdy nie podniosę ręki na czyjeś życie. Oparłem się o ścianę bloku i przejechałem dłonią po włosach.
-Mark...-usłyszałem ciepły głos Joe i uśmiechnąłem się do siebie. Właśnie w tamtej chwili potrzebowałem jej i tych jej żartów.
-Musisz mi pomóc...-powiedziałem i zsunąłem się po ścianie.
-Wiem, że jest ci ciężko. Przejdziesz przez to, a potem będzie już tylko lepiej.-powiedziała i przykucnęła obok mnie.-Masz całą noc na przemyślenia i jakiego byś nie popełnił błędu... Naprawisz go, ja to wiem.-powiedziała i przytuliła się do mnie.
-Nie wiem co mam robić... Gdybym nie zaprosił jej wtedy na tę randkę... Gdybym...-Joe podniosła się i dała mi w twarz. Zaskoczony podniosłem się do pionu.
-Nie rozpaczaj nad tym co było! Napraw to tak by było dobrze!-powiedziała i wtuliła się w mój tors.-Jadę jutro z tobą na lotnisko.-powiedziałam, a ja zamarłem. Może... Nie tak nie mogło być.
***
               Przekręciłem się na drugi bok i uderzyłem z nerwów poduszkę. Nie mogłem spać, cały czas miałam przed oczyma Cassie, a czasami pojawiała się nawet Vicky jak robiła mi wyrzuty. To było okropny, ale wiedziałam, że sobie na to zasłużyłem. 
-Mark uspokój się i daj mi spać...-wymamrotał Ian rzucając we mnie poduszką.
-Nie myślisz o Vicky?-spytałem a ten zapalił lampkę nocną.- Czemu o nią nie walczysz?-spytałem.
-Bo wiem co będzie dla niej lepsze. Przejrzałem na oczy. Niech lepiej znajdzie sobie jakiegoś normalnego chłopaka, bez kryminalnej przyszłości. 
-Nie sądzisz, że o miłość trzeba walczyć?-spytałem, a ten wzruszył ramionami.
-Nie, jeśli chodzi tu o kogoś życie.-jego ostatnie słowa, znowu kazały mi namyślić się nad swoimi poczynaniami. Nie miałem pojęcia co zrobię jeśli pojawią się jutro na tym akurat lotnisku. Postanowiłem, że po prostu dam się ponieść emocją. Tak jak to miałem w zwyczaju, a od dawana to powstrzymywałem.
***
             Wysiadłem z auta i zamknąłem je na kluczyk. Ten rzuciłem Joe i kazałem schować. Już po chwili bez słowa ruszyliśmy w dwie różne strony. Ona w kierunku baru, a ja poczekalni na samoloty. Zdążyłem zapomnieć o Cass i skupić się na swoim zadaniu, a koło mnie pojawił się Mars.
-Cześć.-powiedział siadając obok mnie i wyjmując teczkę.
-Czemu ty mi w ogóle pomagasz?-spytałem wyciągając do niego rękę, by podał mi papiery.
-Goliat ma ostatnio złe dni. Nie wiadomo kogo nie skaże na śmierć.-powiedział wręczając mi papiery. Przejrzałem je szybko i przytaknąłem.
-To i tak nie trzyma się kupy.- powiedziałam i oparłem się o krzesło. -A za to że skrzywdziłeś Joe i tak nieźle oberwiesz po dupie.-powiedziałem gdy zobaczyłem jak drzwi frontowe otwierają się, a do środka wchodzi Cassie i jej siostry. W dłoni trzymały bagaże, a miny miały wesołe. Cieszyło mnie to, ale nie potrafiłem się powstrzymać. Pierwszy raz czułem coś takiego i nie mogłem pozwolić by to minęło. Nie odzywając się ani słowem do Marsa wstałem i podszedłem do Cass. Nie zwracałem uwagi na jej siostry, które obsypywały mnie srogimi spojrzeniami, a zwłaszcza Vicky. Cass szybko mnie wyminęła i nie czekając na siostry ruszyła przed siebie. Przez chwilę widziałem w jej oczach smutek i żal. Podbiegłem szybko do niej i złapałem ją za dłoń.
-Cassie... Nie wyjeżdżaj. Proszę...-powiedziałem i odgarnąłem jej blond włosy z twarzy. Widziałem jak wzbierają w niej emocje. Vicky nie ważyła się nam przerwać. Stała z boku i chyba się mnie bała.
-Czemu miała bym nie wyjeżdżać? Nic dla ciebie nie znaczę i mam o tobie zapomnieć... Nie dajesz mi na to szans.-powiedziała i spuściła wzrok. Przełknąłem głośno ślinę i zbliżyłem się jeszcze bliżej Cass.
-Nawet nie wiesz jak mi na tobie zależy. Ja ci powiem wszystko... Wytłumaczę... Tylko zostań ze mną. Cass ja...-dziewczyna spojrzała mi w oczy, a ja zobaczyłem jak wzbierają w niej łzy.-Ja cię kocham!-wrzasnąłem na cały głos, a ona wybuchła płaczem. Czasem w ogóle jej nie rozumiałem...- Kocham cię! Chcę by wszyscy o tym wiedzieli! Nie obchodzi mnie nikt inny jak ty!-krzyczałem czując na sobie wścibskie spojrzenia ludzi. Złożyłem pocałunek na ustach Cass, a ta ani drgnęła, Łzy ciekły jej po policzkach i nagle wszystko znikło... Wszystkie kłopoty... Byłem tylko ja, ona i nasze uczucie.
____________________

 Od Akwamaryn: Mam małe problemy z czcionką jak widać... eh... No ale ok. Co do rozdziału to mi się podoba. Miałam do niego dwa podejścia, ale gdy zaczęłam pisać nie mogłam skończyć;)

sobota, 30 czerwca 2012

[18] - Wolałabyś się z nim przespać?

Cassie...
  
 Usiadłam na walizce i jeszcze raz spróbowałam ją zamknąć - na marne. Walizka ani trochę nie chciała się dopiąć, zamek przesunął się może ledwo o cm.Westchnęłam ciężko, poddając się. Będę musiała się chyba pozbyć pewnej części mojej garderoby, pomyślałam ze złością pacząc na walizkę. W tym samym momencie usłyszałam ciche pukanie do moich drzwi. Beznamiętnie zawołałam " Proszę", grzebiąc w torbie. Do pokoju weszła Vicky, na  progu kładąc swoją walizkę. 
  - Kiedy jedziemy? - spytała, przysiadając się na brzegu łóżka.
  - Jutro. - odparłam przenosząc wzrok z torby na siostrę. 
  Wróciła zdenerwowana. I przerażona. Z żadną z nas nie chciała rozmawiać, szemrała tylko coś do siebie. Po godzinie dopiero wyszła, przytuliła nas obie, ale nadal wyglądała na przestraszoną. Zwłaszcza Vivi tuliła, jakby ta ledwo co umknęła śmierci. Nie pytałyśmy jej o nic, bo wiedziałyśmy co odpowie.. " Ależ nic mi nie jest, głuptasy!". Nie wnikałyśmy. 
  Teraz, gdy usłyszała o mojej decyzji, jakby się odprężyła. Uśmiechała się już nie sztucznie, lecz prawdziwie z taką ulgą jak... Nie, tego nie da się do niczego porównać. 
  - Wyglądasz na złą... Stało się coś? - zapytała Vicky, opadając na łóżko.
 Westchnęłam. 
  - Wlizka. - powiedziałam. Vic zaśmiała się głośno, podnosząc się z łóżka i siadając na torbie. Pokręciłam głową i otworzyłam usta, by powiedziec, ze próbowałam, ale ta uprzedziła mnie:
  - Jestem cięższa. Pode mną się zamknie. 
  Bez słowa chwyciłam za zamek i pociągnęła. Najpierw stawiał opór, lecz już po chwili stała zamknięta. 
  - Dziękuje - powiedziałam z wdzięcznością, chwytając za ucho torby i sadzając na na ziemi - obok walizki Vic.  
  - Nie ma za co. - Siostra machnęła lekceważąco ręką. - Nie widziałaś Vivi? 
  Pokręciłam głową i już sięgnęłam ręka po komórkę, gdy jedna myśl - ale za to ważna -  przecięła mój umysł jak błyskawica.
  - Ale chyba się domyślam... - odpowiedziałam z tajemniczym uśmiechem, złapałam za wiatrówkę, włożyłam na nogi buty i wyszłam z domu, zostawiając zdziwioną Vic na środku korytarza. Przypuszczam, ze jeśli przez chwile gapiła się za mną, nim poszła by dalej przygotowywać się do wyjazdu. 
  Wsiadłam w czarne Volvo,odpaliłam silnik i już po chwili pędziłam szosą w stronę pobliskiego lasu. 
  Wyjeżdżamy, pomyślałam nagle. Wiedziałam to od kilku godzin, ale jakby dopiero teraz zrozumiałam. Na stałe.. Do Afryki, do Egiptu. Ze wzruszeniem paczyłam przez okno, na znajome drzewa, domy, sklepy, a nawet niektórych ludzie. Nigdy ich nie zobaczę, pomyślałam ze wzruszeniem i poczułam łzy zbierające się w oczach. Szybko się otrząsnęłam, chwyciłam mocniej kierownice i skupiłam się na drodze. Przecież tego chciałam! Sama to zaproponowałam.. Miało mnie to odciągnąć od M... od przeszłości... Nie mogę się teraz rozklejać! - myślałam wojowniczko, skręcając w drogę przy lesie.
  Wyszłam z samochodu, zamknęłam go i weszłam w zagajnik. 
  Vivi miała z Travisem takie ulubione miejsce... Malutkie jeziorko, otoczone gąszczem kwiatów. Rudowłosa uwielbiała tam spędzać czasu. Pewnie poszła się z nim pożegnać, powiedziałam w myślach. 
  Problem w tym, że nie znałam do niego drogi. Słyszałam o nim z opowieści siostry, ale ona nigdy nie wyjawiła mi gdzie się ono znajduje. A więc będę nawoływać, pomyślałam. 
  Już otworzyłam usta by krzyknąc, gdy zobaczyłam..
  Przełknęłam ślinę, a serce zaczęło wyrywac mi się z piersi. 
  Mark! - wykrzyknęłam w myślach. - To naprawdę on, nie wierzę.. Mark!
  Miałam ochotę podbiec do niego i przytulic, lecz powstrzymałam się. On nie chce mnie widzieć. A więc ja też... - myślałam-... muszę chociaż sprawiać takie wrażenie.
  Spojrzałam na niego z ukosa i z bólem spostrzegłam, że odwrócił się do mnie tyłem.Natychmiast zrobiłam to samo i nagle z przerażeniem odkryłam, że nie pamiętałam po co w ogóle tu przyjechałam. Liczył się tylko on... Przełknęłam ślinę, udając, ze szukam czegoś w zaroślach - żebym chociaż miała pozory. Super, pomyślałam z gniewem, Ma... Marcin* weźmie mnie jeszcze za jakaś psycholkę co go śledzi...
  Podnosiłam głowę, słysząc ryk motoru. Rzeczywiście, do lasu, a raczej do Ma.. Marcina zbliżał się jakiś motor. Z uwagą przyjrzałam się mężczyźnie siedzącym na nim. Nie widziałam go dokładnie, lecz mogłam stwierdzić, ze jest  wysportowany i umięśniony.
  Mężczyzna zatrzymał się przy Marcinie, zszedł z motoru, przyjrzał się mu uważnie, po czym przeniósł wzrok na mnie. Nieśmiało uśmiechnęłam się, lecz zaraz natrafiłam na spojrzenie Ma.. Marcina. Zagryzłam wargę, nerwowo bawiąc się dłońmi. Mężczyzna był bardzo przystojny. Czarne włosy opadały mu na brązowe oczy, patrzące na mnie z... pożądaniem? Nie potrafiłam określić. Uśmiechnął się do mnie szeroko, za co Marcin od razu go popchnął w tył. Wystarszona podskoczyłam lekko, nie wiedząc co się za chwile stanie.
  - Ładną dupeczkę przyprowadziłeś... - powiedział szatyn. Zmrużyłam oczy ze złości. W jednej chwili zdążyłam znienawidzić mężczyznę.
  - Nie przyprowadziłem jej...-  Marcin zmarszczył czoło, lecz po chwili pokręcił głową. A więc właśnie stwierdził, ze jestem psycholką zabujaną w nim na tyle, by szwendać się za nim po lesie, pomyślałam z rozpaczą.
 - Przejdźmy do rzeczy. Nie mogę wam powiedzieć gdzie dokładnie znajduje się nasza krypta... Jedynie nasze najbliższe plany, ale i to kosztuje. - Szatyn oblizał się patrząc na mnie. - Nie potrzebuję kasy... Starszy, że pozwolisz mi spędzić jedną noc w towarzystwie tej damy...
  Jeszcze chwila i podejdę do niego, by dac mu w psyk, pomyślałam rozwścieczona.  Lecz zaraz dotarło do mnie coś innego... " Pozwolisz mi".... A więc ten mężczyzna brał mnie za jakaś... rzecz Marcina? A gdyby Marcin się zgodził... nie sądzę bym pobiła dwóch taki. Ba, nie sądzę czy bym dała rady jednemu takiemu. Wszystko zależy od Marcina, pomyślałam z przestrachem patrząc na blondyna niemal błagalnie. 
  Nie potrafiłam się powstrzymać od uśmiechu, gdy Marcin przywalił szatynowi w twarz, łapiąc za ubrania. 
 - Uważaj o kim mówisz... Jedyne na co możesz liczyć to kasa, a jeśli ja tkniesz dostaniesz kulkę w łeb. Zrozumiał? - powiedział Marcin. Miałam ochotę go za to przytulic i tylko jakimś cudem się powstrzymałam.
- Wpadnę do was jutro. - odrzekł szatyn, wsiadając na motor.
 - Lepiej nie. Spotkajmy się na lotnisku. Zamieszanie, tłok... Będzie można porozmawiać na neutralnym gruncie. - odpowiedział Marcin. Zaciekawiona, nieznacznie przysunęłam się bliżej. O  co chodziło? Nagle do głowy przyszło mi jeszcze coś...
  Czy Marcin właśnie dlatego ze mna... Zerwał? Wściekłam się. Miałam ochotę mu przywalić, ale po zobaczeniu tego, jak uderzył szatyna, odeszła mnie ta ochota.
  Tymczasem mężczyźni ustalili godziny, a szatyn odjechał. Marcin właśnie wsiadał na motor.
  Bez zastanowienia podeszłam do niego i krzyknęłam:
  - Co ty kombinujesz?! I czemu go uderzyłeś?!
  Marcin spojrzał na mnie z zaciętością.
  - Wolałabyś się z nim przespać? - spytał, unosząc do góry jedna brew.
  Zarumieniłam się. Głupie pytanie, ochrzaniłam się w myślach. Zacisnęłam dłonie w pięści ze złości.
  - Nie. Oczywiście, że nie! Ale kto to jest?!
 Mężczyzna zmrużył oczy.
  - Nie twój interes - odpowiedział ostro.
  - A więc to coś bardzo ważnego - stwierdziłam. Marcin spojrzał na mnie podejrzliwie, po czym odpwiedzial obojętnie:
  - Nie, skąd ten pomysł?
  - Bo gdyby to nie było ważne, powiedziałbyś mi. Kto to jest? - ponowiłam pytanie. Tym razem odpowiedział.
  - Mars... Mars Evans. Starczy?
  Mars Evans... Zapamiętać, pomyślałam. Pokręciłam głową.
  - A o co chodziło? - zapytałam, kładąc dłonie na kierownicy. Bałam się, ze odjedzie.
  Blondyn westchnął.
  - To moje życie, nie wtrącaj się... - powiedział zacięcie. Zabrał swoje ręce z kierownicy, co mnie zabolało. Aż tak jestem odrażająca?
  - Powiesz mi ty... Albo Mars. - powiedziałam mrużąc oczy.
 Marcin zacisnął dłonie w pięści, oddychając płytko. Był wściekły. Bardzo wściekły. Ciekawe, pomyślałam, czy gdybym była facetem uderzyłby mnie?
  - Co ty tu robisz w ogóle?! Czemu za mną łazisz?! - sapnął ze złością.
  - Nie łażę za tobą, tylko Vivi - odparłam z równą złością.- Gdzieś tu jest.. A muszę ją znaleźć, bo niedługo wyjeżdżamy i..
  - Wyjeżdżacie? - przerwał mi Marcin. Czy on to powiedział... z ulgą?
  Pokiwałam głową.
  - Gdzie? - dopytywał się.
  Zmrużyłam oczy.
  - Nie twój interes - odparłam, tak jak przedtem on mi.
  Chłopak zacisnął usta, strzepnął moje dłonie z kierownicy, sam za nia chwycił i bez słowa odjechał.
  Zostałam sama. W środku lasu. Zapadał zmierzch. I pojęcia nie miałam jak stąd wyjść. Chciałam zawołać Marcina, ale on już był daleko, nie słyszałby mnie. A nawet gdyby słyszał - wątpię czy wróciłby się. Westchnęłam i nieomal rozpłakałam się. Cofnęłam się o krok do tyłu, patrząc za Marcinem, gdy w coś uderzyłam. Podskoczyłam zdenerwowana, przewracając się o pień. Odsapnęłam ze szczęściem, uśmiechając się blado do osoby stojącej przede mną.
  - Vivi... Szukałam  cię - szepnęłam, wstając.
  Dziewczyna pokiwała głową.
  - Wiem.
___________________________
  * Marcin - żeby nie było niejasności: Cass zaczęła tak nazywać Marka, by szybciej o nim zapomnieć. I tez dlatego, ze samo imię " Mark" sprawiało jej ból.
  Od Boddie: Rozdział mi się podoba :D Mam nadzieję, że Wam też ; P Wyszedł mi trochę długi, może nawet za długi, ale tu winę należy składać do weny... :)

wtorek, 19 czerwca 2012

[17]-Ładną dupeczkę przyprowadziłeś...

Mark...

           Vicky spiorunowała mnie spojrzeniem, a po chwili przeniosła je na Iana. Wiedziałem, że zrobiłem źle, ale miałem nadzieję, że Vicky jest odpowiedzialna. Po chwili wyszła szybkim krokiem z domu, a Ian uderzył dłonią o ścianę. Był wściekły więc najlepiej było się ulotnić, ale jakoś nie paliłem się do tego.
-Co ty zrobiłeś?! Jesteś z siebie zadowolony?! Jeśli ojciec się dowie załatwi cię na miejscu!- gdy ten krzyczał na mnie Travis stał z boku i nad czymś zastanawiał się.
-Chłopaki...-powiedział po chwili, a Ian przeniósł wzrok na niego.- Mark po śmierci ojca masz przejąć biznes... może...-zmarszczyłem czoło i pokiwałem przecząco głową. Nie było takiej opcji bym zabił własnego ojca. Ian zagryzł wargę i podrapał się po głowie.
-Słuchajcie. Nie możemy narażać dziewczyn. I ja i wy powinniśmy być jak najdalej od nich.-nadal widziałem wściekłość w oczach Iana. Travis wszystko pojmował i oddał by życie za Vivi, ale Ian nie był jeszcze tak dojrzały. Chciał po prostu być z Victorią za wszelką cenę i nie obchodziły go konsekwencje.
-Nie ma takiej opcji! Nie zerwę z nimi kontaktu tylko dlatego, że starszy brat tak karze!-westchnąłem cicho gdy do pomieszczenia wbiegła Joe. Była cała spocona jak to po joggingu i tych jej ćwiczeniach rozciągających.
-Mark spotkałam Marsa... Pomoże nam.-powiedziała z wielkim uśmiechem na ustach, ale widząc jaka atmosfera panuje w domu zamilkła.-Co jest?-spytała biorąc łyka wody z butelki.
-To świetnie... Zadzwoń do niego i powiedz, że spotkamy się na godzinę na przedmieściach w lesie.-powiedziałem nie spuszczając wzroku z braci. Ian wyglądał jakby zaraz miał mi skoczyć do gardła i rozszarpać na małe kawałeczki. Zerknąłem na Travisa. Stał w tej samej pozycji co przed wyjściem Vicky i nadal zaciskał dłonie w pięści. Dziwiłem się czemu nie sprzeciwił się Vicky, gdy ta wyrzuciła mu prosto w twarz co myśli o nim. On nie skrzywdził by Vivi, zbyt ją kochał.
-Okey... Chłopaki co z wami?!-krzyknęła Joe i stanęła pomiędzy nami.
-Później ci opowiem... Mam dla ciebie zadanie.-powiedziałem kierując spojrzenie ku niej.- Będziesz pilnować Vicky.- dziewczyna wytrzeszczyła oczy zaskoczona, ale po chwili machnęła ręką i ruszyła do łazienki.
-Dobra, ale pierw wezmę prysznic i macie mi wszystko powiedzieć!-wrzeszczała z łazienki. Stanąłem tyłem do brata i czekałem na jego reakcję. Nie słysząc jednak jego kroków wyszedłem z domu i wsiadłem na motor. W tym samym momencie wyszedł za mną Travis.
-Usuńcie ciało tej dziewczyny z garażu... Nie fajnie to wygląda...-powiedziałem i odjechałem. Cały czas miałem dziwne wrażenie, że z Travisem coś jest nie tak.
***
          Oparłem się o pień drzewa i odpaliłem papierosa. Mars się spóźniał, co zbytnio mnie nie dziwiło. Nawet na randki z Joe spóźniał się.Zaciągnąłem się, gdy usłyszałem silnik samochodu. Spojrzałem w stronę skąd dobiegał dźwięk gaszonego silnika. Czarne Volvo stało niedaleko, a jego właścicielem nie był Mars... Z środka wyszła wysoka blondynka. Stała do mnie tyłem więc nie miałem możliwości, by się jej przyjrzeć. Jednak skądś znałem tą sylwetkę doskonale. Odwróciłem się tyłem do dziewczyny nie chcąc, by mnie nie  rozpoznała.Nagle do mnie podjechał motor, a z niego zeszedł Mars. Przyjrzał mi się uważnie,  a po chwili zerknął na blondynkę za mną. Spojrzałem w tę samą stronę i napotkałem wzrok Cassie. Mars szeroko się do niej uśmiechnął, a ja pchnąłem go w tył.
-Ładną dupeczkę przyprowadziłeś...-powiedział nadal się uśmiechając, a ja powstrzymywałem się, by nie dać mu w twarz.
-Nie przyprowadziłem jej...- chłopak zmarszczył czoło, ale po chwili pokręcił trzeźwiąco głową.
-Przejdźmy do rzeczy. Nie mogę wam powiedzieć gdzie dokładnie znajduje się nasza krypta... Jedynie nasze najbliższe plany, ale i to kosztuje.-uniosłem jedną brew, a ten oblizał się.-Nie potrzebuję kasy... Starszy, że pozwolisz mi spędzić jedną noc w towarzystwie tej damy...-czułem na sobie wzrok Cass, ale nie mogłem dłużej słuchać jego bzdur. Uderzyłem go w twarz i złapałem za chabety.
-Uważaj o kim mówisz... Jedyne na co możesz liczyć to kasa, a jeśli ja tkniesz dostaniesz kulkę w łeb. Zrozumiał?-powiedziałem wypuszczając go z uścisku. Ten pokiwał twierdząco głową i wsiadł do auta.
-Wpadnę do was jutro.
-Lepiej nie. Spotkajmy się na lotnisku. Zamieszanie, tłok... Będzie można porozmawiać na neutralnym gruncie.-powiedziałem, a po ustaleniu godziny odjechał z miejsca. Nie patrząc w stronę Cass wsiadłem na motor jednak nagle przede mną pojawiła się Cass.
-Co ty kombinujesz?! I czemu go uderzyłeś?!-krzyczała wściekła.
_____________
Od Akwamaryn: Może być... Nie podoba mi się i nie miałam na niego zbytniego pomysłu. Niestety jest krótki za co was strasznie przepraszam...

PS. Widzę, że Boddie całkiem zapomniała o tym blogu i nawet nie zainteresuje się wejść opublikować rozdział, bo ja nie mam czasu... Super. Ten blog zaczynami mi już ciążyć.

środa, 6 czerwca 2012

[16] - A jak powiem? To co, zabijecie mnie?

Cassie...

Otuliłam się fioletowym szlafrokiem, jeszcze raz ziewnęłam przeciągle i skierowałam się w stronę kuchni. Już w holu domyśliłam się, że Vivi dawno wstała, co można było rozpoznać po głośnym jazgocie Metallicy - jej ukochanego zepsołu.Uśmiechnęłam się leciutko, popychając kuchenne drzwi. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej widząc Vivi.
  Dziewczyna tańczyła na środku pomieszczenia, śpiewając przy tym do piosenki. Rude włosy spięła w kok, ale poszczególne pasma włosów wydostały się spod gumki teraz zakrywając twarz nastolatki. Buzię Vivi miała całą w mące, gdzieniegdzie ubrudzoną też w  jakieś papce - przez ruch dziewczyny trudny to zidentyfikowania. Wywijała w powietrzu ścierką, czasem ją podrzucając i łapiąc drugą dłonią. Ubrana była w biało - niebiesko fartuszek, także ubrudzony mąka i innymi papkami.
  Cassie po cichu podeszłą do krzesła i usiadła na nim przyglądając się siostrze. W tym samym momencie wyczuła przepiękna woń dochodząca z piekarnika. Przyjrzała się z uwagą rzeczom rozłożonym na ladzie i zrozumiała.
  - Babeczki! - pisnęła uradowana.
  Równocześnie usłyszała zduszony krzyk Vivi, a zaraz jej śmiech.
  - O Boże Cassie!
  Blondynka przeniosła na nią wzrok i nagle z jej ust spełzł uśmiech.
  Mark...
  Usłyszała to w głowie tak wyraźnie i tak głośno, że niemal się rozpłakała.Vivi musiała widocznie to wyczuć, bo podbiegła prędko do siostry w biegu łapiąc dobrze schowaną tace babeczek i niemal wpychając Cassie do ust ciastko. Dziewczyna przełknęła z trudem jedzenie i wysiliła się na blady uśmiech.
  - Zrobiłam je dla ciebie. Wiem, ze za nimi przepadasz... - szepnęła cicho Vivannie, tak, że Cass ledwo ją usłyszała poprzez głośną muzykę.
  " Dziękuje" - odpowiedziała "niemo" tylko ruchem ust. Ale to wystarczyło. Rudowłosa wyszczerzyła się do niej szeroko, podchodząc do piekarnika i kontrolując wzrost babeczek. Tymczasem Cassie równie cicho wstała z krzesła i podeszła do parapetu, na którym w porannym świetle słońca iskrzyła się srebrna bransoletka. Odruchowo dotknęła prawej dłoni na której wyczuła pierścionek. Rzeczy, które podarował jej..
  Nie! Nie, nie,nie! , wykrzyknęła w duszy, prędko ściągając z ręki pierścień i rzucając nim o okno. Vivi zdziwiona przeniosła wzrok na nią.
  - Co to było? - spytała zaniepokojona.
  Cass pokręciła głową na znak, że nie ważne i sięgnęła po biżuterię od... Od niego. Wyrzuci ją. Schowa. Albo komuś da.
  Ale już nigdy, przenigdy jej nie włoży. Nigdy!
  - Gdzie jest Vicky? - zapytała Cassie obracając w dłoniach bransoletkę.
  Vivi spojrzała na nią zdziwiona, zaraz jednak odwróciła się do siostry tyłem udając, że przygotowywuje nową mase na ciasteczka.
  - Vicky? Wyszła... - odparła.
  Cassie wrzuciła ozdoby do kieszeni szlafroku i podeszła do Vivannie, obracajac ją w swoja stronę.
  - Gdzie?- zapytała ostro.
  Vivi przygryzła dolną wargę i spuściła wzrok. Więcej nie było trzeba Cass.
  - Jak mogła?! I niby po co tam polazła?! M... Ten człowiek to dla mnie już przeszłość, nie liczy się! I mam o nim zapomnieć nie tylko ja, ale i wy! Także ty o Travisie, jasne? W ogóle zapomnijmy o... - Cass przerwała gwałtownie, wpatrzona coś za Vivi. Nagle uśmiechnęła się szeroko, wypuściła siostrę i jak zahipnotyzowana podeszła do lady. Podniosłą coś z białego marmuru ze szczęście gryząc wargę.
  - I chyba już nawet wiem, jak to zrobimy... - powiedziała z radością pokazując Vivi jakieś papiery.
  - Ale... - zaczęła rudowłosa, lecz po chwili zrozumiała.- Och...
      Vicky....
  Mark wepchnął mnie do domu, zasłaniając mi usta dłonią. Miałam go ochotę za to ugryźć,ale zbyt się brzydziłam. Posłusznie więc cofałam się tylko, póki nie zderzyłam się z Ianem, który rozmawiał z Travisem. Odskoczyłam momentalnie jak oparzona, pacząc na nich z przerażeniem.
  - Co się stało, księżniczko? - spytał Ian przypatrując mi się zdziwiony. - Nagle nie taka oschła? 
  Przełknęłam ślinę, cofając się do ściany. Chłopcy spojrzeli zdziwieni na Marka, ale ten tylko wsadził ręce do kieszeni i spuścił wzrok. 
  - Musiałem... - powiedział cicho. Ian i Travis spiorunowali go spojrzeniem, każdy z takim wyrazem twarzy, jakby miał ochotę go zabić. Czułam, że za chwilę któryś wybuchnie i rzuci się na niego. Nagle jednak Ian spojrzał na mnie i zrobił krok w moim kierunku. Podejdzie bliżej, a go kopnę, pomyślałam zaciekle.
  - Posłuchaj Vicky... Nie możesz nikomu powiedzieć, jasne?! Nawet Cassie czy Vivi... Zwłaszcza im! - zaczął.
  Zmrużyłam oczy. 
  - A jak powiem? To co, zabijecie mnie? - spytałam ostro, mierząc ich wzrokiem. 
  Zapadła cisza. Chłopcy wymieniali się spojrzeniami. Travis oparł się o ścianę krzyżując ręce na piersiach, Ian zagryzł warge, a Mark wsunął głębiej ręce do kieszeni. 
  - Czyli tak... - wyszeptałam. Ian spojrzał na mnie błagalnie, przepraszająco,ale ja miałam ochotę uderzyć go w twarz. Zacisnęłam jednak zęby, oddychając płytko.
  - Vicky.... - zaczął Ian, ale przerwałam mu podnosząc dłoń. 
  - Nic nie musisz mówić. Wszystko rozumiem... - Spojrzałam oskarżycielsko na Travisa. - Cały czas okłamywałeś Vivi... A gdyby poznała sekret? Jakimś sposobem...? Zabiłbyś ją, prawda? 
  Chłopak nie odpowiedział. Sapnęłam ciężko ze złości, po czym zebrałam się na odwagę by ich ominąć i wyjść. Zaraz, gdy tylko zamknęły sie za mną drzwi wybuchłam płaczem. Szybko wsiadłam na motor i odjechałam jak najprędzej do domu.
  _______________________________
Od Boddie: Mało akcji,ale obiecuje, ze wkrótce Wam to wynagrodzę ; ) Szczerze mówiąc rozdział mi się nie podoba, ale no cóż...Mam nadzieję, że przynajmniej Wam ; P


piątek, 25 maja 2012

[15]-Travis też siedzi w tym bagnie?! Moja siostra chodziła przez rok z mordercą?!

 Mark...
Przeciągnąłem się i wyszedłem z pokoju. Jak zwykle po drodze uderzyłem o drzwi. Przeszedłem koło pokoju Iana, a słysząc chrapanie wiedziałem, że nie ma jeszcze godziny dwunastej. Właśnie on był moim własnym budzikiem. Nie pukając wszedłem do pokoju Joe i kopnąłem w jej łóżko. Dziewczyna raptownie podskoczyła i zamrugała powiekami. Nie wiedząc co się dzieję wstała, a ja wtedy położyłem się na jej miejsce.
-Co ty odpierniczasz Mark?-spytała zaskoczona, a ja nakryłem się kołdrą po sam czubek głowy
-Muszę pogadać z Ianem i Travisem, ale śpią, a do mojego pokoju jest za daleko.-wybąkałem, a gdy dziewczyna chciała wyjść przyciągnąłem ją do siebie i mocno przytuliłem.-Nie sądzisz, że trochę tu chłodno?-spytałem zaczynając gilgotać dziewczynę. Ta zaczęła podskakiwać, aż w pewnym momencie dała mi w twarz.
-To za karę! Wiesz, że mam łaskotki!-zrobiłem minę szczeniaczka, a dziewczyna po chwili namysłu położyła się koło mnie. Nagle do pokoju jak jakiś wariat wszedł Ian i wskoczył na nas. Stęknąłem pod jego ciężarem i zepchnąłem go nogą z łóżka.
-Wypad tłuściochu! Ale już do kuchni! Mamy pogadankę!-wrzasnąłem i zabierając kołdrę Joe wyszedłem z pokoju. Ian spojrzał na mnie jak na wariata, ale zapewne tak wyglądałem z kołdrą w serca w ręce i czerwonym śladem na policzku.
-O co chodzi?-spytał Ian wchodząc do kuchni i wyjmując z lodówki sok pomarańczowy.
-Dalej przystawiasz się do Victorii?-spytałem prosto z mostu, a ten tak szeroko się uśmiechnął na wspomnienie o niej, że aż sok wypłynął mu z ust.
-Może, a co już ci się znudziła Cassie?-spytał, a ja spiorunowałem go wzrokiem.-Sorry...-dodał szybko i schował karton do lodówki.
-Odpowiesz na pytanie?-spytałem, a ten wzruszył ramionami. Widząc jednak, że mówię poważnie zamarł w bez ruchu.
-Zajmij się swoją dupą i laską... A nie będziesz mnie pouczał. to, że jesteś starszy nie znaczy, że jesteś mądrzejszy. Zostawiając Cass ukazałeś swą głupotę.-powiedział podchodząc do mnie.Nagle do pomieszczenia ktoś wszedł, ale nie wiedziałem kto, bo cały czas piorunowałem wzrokiem Iana. Ale jeden gest wszystko mi powiedział. Ian szeroko się uśmiechnął. Wziąłem głęboki wdech i stanąłem przodem do pani ,,Zaraz dostaniesz w mordę''. Powiem szczerze, że nie przepadałem za nią.
-Hej Ian.-powiedziała jakby nagle jej na nim zależało, a po chwili przebiegła mnie wzrokiem.
-Czego tu szukasz?-spytałem oschle, a spojrzała na mnie jakby chciała zabić mnie wzrokiem.
-Sprawdzam tylko czy nadal żyjesz i przyszłam w odwiedziny do Iana.-powiedziała, a ten szeroko się uśmiechnął jak na bałwana przystało. Prychnąłem tylko i wymijając ją usiadłem na kanapie w salonie. Dziewczyna po cichu przyszła do mnie i usiadła obok.
-Tak?-spytałem nawet na nią nie zerkając.
-Posłuchaj mnie uważnie, bo dwa razy nie będę powtarzać. Jeśli jeszcze raz zrobisz krzywdę mojej siostrze to..to...-zająkała się a ja z wielkim uśmiechem założyłem ręce na pierś.
-To co? Dasz mi klapsa mamusiu?-spytałem  i cicho się zaśmiałem. Widziałem jak się gotuje w środku.
-Zamknij się! Po co w ogóle dawałaś jej nadzieję?! Nie rozumiesz, że przez ciebie cierpi?!-wrzeszczała na mnie i robiła się coraz bardziej czerwona.
-Bo myślałem, że z tego coś będzie! Sama chciałaś jej dobra! Gdybym mógł ci powiedzieć czemu z nią nie jestem... gdyby to było takie łatwe...-powiedziałem coraz bardziej poważniejąc.
-To jest takie łatwe! Po prostu mi powiedz! Co jest tak ważnego, że ją ranisz?!
-Chcesz wiedzieć?! Proszę bardzo!-krzyknąłem i pociągnąłem ją na zewnątrz. Przebiegliśmy szybko przez ulicę i wbiegliśmy do garażu. Na przeciw nas stała cała masa motorów i aut. Złapałem za pilot i wcisnąłem jeden przycisk z boku, a przed nami pojawiła się druga sala. Wiedziałem, że jeśli to zobaczy ze mną koniec...
-M-matko...-wymamrotała na widok całej artylerii. Broni było tu co nie miara, a pod ścianą stało krzesło z dziewczyną na nim. To ta sama, którą miała zabić Joe i zabiła. Była przywiązana do krzesła, a wkoło zastygła już dawno rozlana krew.-Co wy jej zrobiliście!?-wrzeszczała prawie płacząc Vicky.
-Chciałaś wiedzieć czemu nie jestem z Cass to wiesz... Nie mogę, bo skończy jak ona.A i ja i ty tego nie chcemy...-powiedziałem i zamknąłem pomieszczenie, a przed nami pozostał zwykły, prosty garaż.
-Kim wy jesteście?!-krzyczała odchodząc powoli do tyłu.
-Nikim złym...uwierz chcemy dobrze, a zwłaszcza Travis...-od razu ugryzłem się w język.
-Travis też siedzi w tym bagnie?! Moja siostra chodziła przez rok z mordercą?!-zakryłem jej usta dłonią i pchnąłem w stronę domu. Nie miało sensu wydzieranie sie na ulicy o naszym sekrecie. teraz już ten sekret był też i Vicky.
_____________
Od Akwamaryn:Ujawniłam sekret... Buhahaha! Teraz Vicky też w tym siedzi;D