piątek, 24 sierpnia 2012

[27]-Akcja się powiodła, ale musimy zrobić jeszcze jedno. Musimy pomścić waszego szefa, a mojego ojca... Więc już! Zaczynamy!-

 Mark...
Wyszedłem po raz kolejny na zewnątrz czekając na jakiś znak od Boga. Nigdy nie byłem religijny, ale teraz mogłem liczyć tylko na cud. Nie miałem innego wyboru. Nie miałem bladego pojęcia gdzie teraz mógł Mars wywieść Cassie. Przykucnąłem opierając się o murek i ukryłem twarz w dłoniach. Byłem na nogach dobre dwadzieścia cztery godziny i byłem okropnie zmęczony. Miałem jednak złe przeczucie, że jeśli zasnę coś jej się stanie. Nie mogłam do tego do puścić, a po mojej głowie cały czas walały się jej krzyki. Nagle psy zaczęły głośno szczekać. Ni miałem siły i ochoty unieść wzrok. Postanowiłem czekać aż ktoś mnie wyręczy i otworzy przybyszowi furtkę.
-Mark!-usłyszałem głośny wrzask Taylor. Nagle koło niej pojawiła się dwójka moich ludzi. dziewczyna nawet nie próbowała się wyrywać. Po prostu grzecznie stała, ale patrzała na chłopaków z obrzydzeniem. Szybko się podniosłem i podszedłem bliżej. Skinieniem ręki uciszyłem psy i kazałem im uciekać. Słuchały jedynie mnie i ojca.-Puszczajcie mnie, bo nie ręczę za siebie!-warknęła i wyrwała się im.
-Puśćcie ją. Dam sobie radę.-powiedziałem tylko i spojrzałem dziewczynie głęboko w oczy. Była taka sama jak Joe i kiedyś była mi bardzo bliska. Nie umiałem powiedzieć jak bardzo. Wszystko się pozmieniało, a ona przeszła na stronę Goliata. Miałem jej to za złe, ale zawsze liczyłem, że wróci do nas.
-Ja chcę ci pomóc.-powiedziała, a ja zaskoczony spojrzałem jej w oczy. Nie próbowała uciekać wzrokiem, a to oznaczało, że albo nauczyła się kłamać albo naprawdę chciała mi pomóc. Nie miałem do niej jednak pełnego zaufania. Usiadłem na schodach od domu i spojrzałem w niebo.
-Pamiętasz jak kiedyś siedzieliśmy tu wieczorami i patrzeliśmy w niebo? Każda gwiazda była inna i nawet mieliśmy swoje własne... Czarna królowa...-powiedziałem pod nosem na wspomnienie tej zabawnej nazwy.
-I biały król...-powiedziała cicho spoglądając w niebo.- Nie mamy na to czasu...-powiedziała siadając do mnie przodem. Nie chętnie oderwałem wzrok od gwiazd, ale gdy zobaczyłem jej lśniące oczy przypomniałem sobie za co ją tak uwielbiałem. To ta jej prawda... tak jej niewinność i prawda. Nigdy do nas nie pasowała. Jej miejsce było gdzie indziej, ale kiedy zobaczyłem ją w tym lasku obok Marsa... Byłem wściekły i teraz to uczucie powróciło.
-Czemu chcesz mi pomóc?-powiedziałem, ale szybko się poprawiłem.- Czemu chcesz pomóc Cass...-powiedziałem i uniosłem jedną brew.
-To... Chcę pomóc ci nie jej! Ona... Gdybyś... Eh... Po prostu Mars za dużo miesza. On się nad nią użala i zdradził bazę Goliata! Niszczy i zasługuje na karę!-powiedziała głośniej, a ja lekko się uśmiechnąłem. Właśnie taką Taylor pamiętałem.
-Wiesz, że na moje zaufanie musisz zasłużyć?-powiedziałem, a ta tylko przytaknęła.- Gdzie jest ta baza?-powiedziałem lekko się uśmiechając.
***
Przystanąłem autem za miejscem gdzie znajdowała się Cassie. Spojrzałem wymownie na Tay, a ta tylko przytaknęła. Miałem wielką nadzieję, że mnie nie wyroluje. Spojrzałem na dach budynku i z zachwytem stwierdziłem, że wszyscy są tam gdzie powinni. Dostać się do tego miejsca nie było łatwo, ale dałem sobie radę.
-Zostajecie.-powiedziałem do Joe i Tay. Obydwie wytrzeszczyły oczy i pokiwały przecząco głową.
-Nie ma takiej opcji w ogóle! Ja znam to miejsce i ci pomogę!-powiedziała Taylor i spojrzała z wyższością na Joe.- Po za tym zabiję ją jak zostanę z nią tu.-spojrzałem wściekle na dziewczynę i schowałem za plecy broń. 
-Pff...-prychnęła cicho Joe, ale napotykając moje spojrzenie nawet nie odpowiedziała.
-Joe zostaniesz. Ktoś musi nadzorować akcje. Jeśli pojawi się tu Cass pakuj ją do auta i odjedź. Jasne?-powiedziałem, a dziewczyna przytaknęła siadając przy komputerze.
-Włóż to do ucha.-powiedziała podając mi małą pluskwę.
-Od kiedy to jesteśmy tajnymi agentami?-powiedziałem robiąc dziwną pozę i chowając się za za Taylor.
-Widzę, że żarty się ciebie trzymają, a Cass tam pewnie umiera!-powiedziała, a ja myślałem, że skoczę jej do gardła. Nie znosiłem kiedy ktoś wydawał wyroki, a zwłaszcza na osobę którą kochałem.- By nie wybuchnąć wyszedłem z auta i wkładając do ucha mały przedmiot przeskoczyłem przez ogrodzenie. Zdziwiłem się gdy nic nie poraziło mnie prądem.
-Tu...-powiedziała cicho Taylor prowadząc mnie w stronę ściany. Spojrzałem na nią jak na wariatkę, ale kiedy ta podskoczyła w miejscu, a  przed nami pojawiło się przejście zwróciłem jej honor. Już po chwili szliśmy w stronę pomieszczenia gdzie znajdować się miała Cassie. Przy drzwiach stało dwóch ludzi, których Taylor jednym ruchem załatwiła. Kto by pomyślał, że w takiej małej istotce jest tyle siły. Gdy otworzyliśmy drzwi stwierdziliśmy, że nikogo tam nie ma.
-Mark...-usłyszałem nagle głos Joe i odskoczyłem do tyłu.- Cass jest na górze. Wiesz, że Mars ma chip?-powiedziała, a ja zamarłem. Spojrzałem na Tay.
-Taylor masz gdzieś chip! Szybko musisz go zdjąć!-powiedziałem przeszukując ją. Zaskoczona dziewczyna odgarnęła włosy i pokazała mi swój kark. Wyrwałem mały nadajnik na jej szyi, a ta cicho syknęła. Szybko się rozdzieliliśmy, a już po chwili usłyszałem w słuchawce...
-Mark mam Cass na pokładzie. Jadę z nią do...-nim zdążyła dokończyć przerwałem jej.
-Daj mi ją.-powiedziałem przechodząc koło sali gdzie znajdowali się Mars i Taylor. Dziewczyna bez problemu przechwyciła Cass. Kiedy usłyszałem w słuchawce głos Cass odetchnąłem.-Cass... W domu czeka na ciebie Vicky i... Vivi.-powiedziałem do niej.- Musisz Vivi wszystko powiedzieć. To jest twoje zadanie. Ja przyjadę niedługo i wyjedziemy. Daleko gdzie będziemy bezpieczni.-powiedziałem aa jednym oddechu gdy nagle ktoś wyszedł z pomieszczenia. Bezgłośnie skręciłem mu kark i położyłem na ziemi ciało.
-Kocham cię...-powiedział głos w m ojej słuchawce. Lekko się uśmiechnąłem.
-Ja ciebie też.-powiedziałem i wiedząc, że już teraz rozmawiam z Joe powiedziałem.- Teraz do wszystkich.-powiedziałem odchodząc trochę dalej od ściany.- Akcja się powiodła, ale musimy zrobić jeszcze jedno. Musimy pomścić waszego szefa, a mojego ojca... Więc już! Zaczynamy!-krzyknąłem i usłyszałem jak ktoś[zapewne Mars] wybiega z pomieszczenia.
______________
Od Akwamaryn: Rozdział jest naprawdę długi więc myślę, że to dobrze. Pisałam i pisałam i pisałam i nie mogłam skończyć, ale skończyłam. Teraz tylko epilog... Który napisze dla was Boddie;)

3 komentarze:

  1. super ja chcę następny blog :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę ,że historia dobiega końca :)
    Muszę wam przyznać ,że 27 rozdziałów to nie mało :)
    Brawo :)
    Ładnie Akwamryn , czekam na epilog ;)

    OdpowiedzUsuń