środa, 8 sierpnia 2012

[23]- Cass nie ma w domu!-powiedziała nieco za głośno, a ja myślałem, że zwariuję. Jeszcze tego mi brakowało.

 Mark...
Wbiegłem do ,,zbrojowni'' i złapałem za pierwszą lepszą broń. Miałem nadzieję, że Travis nie postanowi zawrócić z Cass. Schowałem dwa magazynki do kieszeni i wybiegłem na dwór. Nigdzie nie było widać mojej rodziny. Jedynie Joe stała na warcie jak co wieczór. Szybko do niej podbiegłem i przyparłem do ściany zakrywając jej usta.
-Kto przyjechał?-spytałem rozglądając się w koło.
-Sam Goliat... Napadł na szefa na ulicy! Ty to rozumiesz?! Na ulicy!-powiedziała nieco głośniej, a ja szybko zasłoniłem jej usta. To by wyjaśniało czemu był cały we krwi.
-Co on robi u nas w domu?-spytałem odsłaniając delikatnie usta dziewczyny.
-Coś negocjują... A mnie wygonili.-powiedziała oburzona. Westchnąłem i chowając broń za spodnie wszedłem do domu. Słychać było tylko krzyki Iana i ojca z salonu. Aż się bałem co tam zastanę. Oni dwaj byli wybuchową mieszanką. Jednak nie było to takie straszne. Szef siedział na fotelu z zgorzkniałą miną, a Ian krążył w koło niego. Po drugiej stronie salonu stał Goliat z jednym z swoich podwładnych i... Myślałem, że zwariuję. W kącie stała Taylor. Uśmiechała się do mnie z ironią, a po chwili pomachała. Oparłem się o ścianę i spojrzałem z wyższością na Goliata.
-Mark... Całkiem zapomniałem, że zdradziłeś nas właśnie dla tego nieudacznika...-powiedział zerkając na mojego ojca z szerokim uśmiechem.
-Nie zdradziłem, to ty postanowiłeś działać na własną rękę.-powiedziałem spoglądając na Iana. Stał po prawicy ojca i wyglądał na zaniepokojonego.
-Ty tak sądzisz...-powiedział, gdy przybiegł do nas pies. Zdziwiłem się tym, ale oni zawsze przyprowadzali zwierzęta.-Zostawimy was w spokoju. Mamy tylko jeden warunek.-powiedział, a Taylor podeszła bliżej. Miałem jej serdecznie dość od ostatniego spotkania. Uniosłem jedną brew wyżej oczekując na dalszą część.
-Masz do nas przystąpić...-powiedziała przechodząc obok mnie i opierając się o moje ramię.  Prychnąłem i spojrzałem na nią jak na wariatkę.
-Chyba nie sądzisz, że przystąpię? Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.-powiedziałem gdy do pomieszczenia wszedł Travis. Spojrzałem na niego pytająco, a ten tylko przytaknął.
-Jak chcesz...-powiedział Goliat, a gdy wszyscy już wyszli strzelił w mego ojca. Nie zdążyłem nawet zareagować, a oni już znikli. Nie patrząc w stronę ojca wybiegłem za Goliatem. Jednak nim zdążyłem dobiec do auta, a oni już odjeżdżali. Uderzyłem pięścią w barierkę od bramy i z hukiem wbiegłem do domu.
***
Wstałem i przeszedłem wzdłuż korytarza. Miałem dość tego czekania w nieskończoność. Nie bałem się, że nie uratowali go, a tego, że mogłem zająć jego miejsce. Byłem ku temu najbliższy. Zagryzłem wargę gdy na korytarz wbiegła zasapana Joe.
-Mark! Szybko!-krzyczała rozglądając się w koło.- Cass nie ma w domu!-powiedziała nieco za głośno, a ja myślałem, że zwariuję. Jeszcze tego mi brakowało.
-Może gdzieś wyszła?-powiedziałem z nadzieją, ale ona pokiwała przecząco głową. Przejechałem dłonią po głowie i myślałem, że zwariuję.
-Nie zostawiła by po sobie takiego chlewu. Tam było ewidentnie włamanie.-powiedziała szukając mojego wzroku. Nie wiedziałem co mam robić. Podszedłem szybko do Travisa.
-Jak dowiesz się co a ojcem dzwoń.-powiedziałem i ciągnąc za sobą Joe wybiegłem z szpitala. Już po chwili jechaliśmy sto pięćdziesiąt na godzinę nie zważając na ograniczenie prędkości. Nie wiem gdzie tak właściwie jechaliśmy, po prostu tam gdzie kazało mi serce.
       Wybiegłem z auta i kopnięciem otworzyłem frontowe drzwi do mieszkania. Szukałem czegokolwiek, by tylko dowiedzieć się gdzie może być Cassie.
-Szukaj!-pośpieszałem Joe która nie miała pojęcia w co włożyć ręce.
-Ale czego?!-spytała wściekle rozsypując nogą śmieci. Nagle moje spojrzenie przykuła mała błyskotka. Był to kolczyk, byłem pewien, że go gdzieś widziałem. Przez chwilę myślałem, że u Cass, ale to nie był ten trop.
-Joe...-powiedziałem cicho pokazując jej biżuterię. Zaskoczona dziewczyna wzięła do ręki kolczyk i obróciła w świetle. Gdy rozbłysł jasnym światłem wszystko stało się jasne. Należał do Taylor... Dostała go ode mnie kiedy jeszcze należała do naszej grupy. Była to nagroda za jej ciężką pracę, nigdy ich nie zdejmowała.-Dzwoń do Marsa...-powiedziałem cicho wpatrując się w mały przedmiot.
______________
Od Akwamaryn:  Rozdział jest nawet ok. Miałem chwilę załamania, ale mi się poprawiło. Ruszamy z wątkiem głównym z czego niezmiernie się cieszę...

2 komentarze:

  1. Jestem pod dużym wrażeniem :)
    Rozdział od technicznej strony jest bardzo dobry , nie wyłapałam żadnego błędu :)
    Podoba mi się to ,że akcja porządnie ruszyła do przodu :D
    To już 22 rozdział jestem ciekawa ile ich jeszcze macie w zanadrzu :)
    Czekam na nn :*

    OdpowiedzUsuń
  2. podoba mi się ! :3 .. zapraszam do mnie :) jak na razie obserwuje i czekam na rewanż.

    OdpowiedzUsuń