niedziela, 29 lipca 2012

[21]-Zabiłem ludzi... Nawet nie wiesz ilu...

Mark...
             Zamarłem w bezruchu słysząc słowa Vicky. Nie sądziłem, że aż tak bardzo zależy jej na tym by nas, a zwłaszcza mnie zniszczyć. Cass stała z zmarszczonym czołem i wściekłą miną. Nie wyglądała na zadowoloną.
-Jak możesz mnie stawiać w takiej sytuacji!?-wybuchła wreszcie i odsunęła się od siostry. Po Vicky nie widziałem żadnego zaskoczenia jakby wiedziała, że Cassie pojedzie z nią.
-Robię to dla twojego dobra.-powiedziała wkładając ręce do kieszeni i zerkając na Vivi.
-Chyba tylko po to bym cierpiała!-Cass cały czas mówiła podniesionym głosem, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Vicky spojrzała na mnie z ironicznym uśmieszkiem po czym odwróciła się do nas tyłem i ciągnąc za sobą Vivi odeszła. Przez dłuższą chwilę dziewczyna ani drgnęła. Stała wpatrzona przed siebie z łzami w oczach. Nie mogłem nic na to poradzić. Spojrzałem na Marsa, który z uśmiechem na twarzy mi się przyglądał. Postukał palcem w zegarek, a ja machnąłem nakazując mu zjeżdżać. I tak nie mogłem mu teraz zapłacić. Podszedłem bliżej Cass i przytuliłam ją do siebie. Nie wiem czy tego potrzebowała, nie byłem dobry w tych czułościach.
-Spokojnie...-powiedziałem gdy zaciągnęła się szlochem i pocałowałem ją w czoło.- Przykro mi...-powiedziałem, ale myślami byłem gdzie indziej. Nie miałem pojęcia jak jej powiem czym się zajmuję w życiu.
-Jak ona mogła...-wymamrotała blondynka przez zęby spoglądając w stronę skąd biegła do nas Joe.
-Gdzie Mars!? Co ty narobiłeś?! On się tu już nie zjawi!-krzyczała zaciskając dłonie w pięści.Szybko zerknęła na Cassie, ale jej załamanie nie zrobiło na niej większego wrażenia. Zawsze gdy miała napady furii musiała na kimś się wyżyć i przeważnie byłem to ja. Westchnąłem cicho i spojrzałem na nią z pod byka.
-Mam ważniejsze sprawy na głowie niż zajmowanie się Marsem.-powiedziałem i wiedziałem, że już popełniłem błąd.
-Czyli ona jest ważniejsza ode mnie?! Ile ty ją znasz?!- w oczach Joe widziałem jak zbierały się łzy. Cass stała z boku nie odzywając się.
-Wystarczają co długo! Jeo jesteśmy przyjaciółmi, ale nie muszę rozwiązywać twoich problemów.-powiedziałem nieco spokojniej, a ona zacisnęła dłonie w pięści. Przypatrywała się Cassie z obrzydzeniem i niechęcią za co byłem nią ogromnie zawiedziony.
-Moich?-spytała zaciskając zęby tak, że słowa ledwo co były wyłapywalne.-To ty chciałeś podlizać się ojcu! Ty chciałeś tę sprawę!- za plecami usłyszałem ciche pytanie Cass ,,Jaką sprawę?'', ale ignorując to spojrzałem Joe w oczy. Uderzyła mnie w twarz i wychodząc zaczęła klnąć. Zamknąłem oczy by się uspokoić. Nie chciałem wybuchać przy Cass, tylko bym ją wystraszył.
-Mark... Ręce ci się trzęsą.-powiedziała cicho odsuwając się o krok. I właśnie takiej reakcji się bałem.
***
                  Siedzieliśmy w domu u Cassie i rozmawialiśmy na błahe sprawy. Wiedziałem, że w końcu będę musiał porozmawiać z Joe i pogodzić się, ale to chciałem zrobić później. teraz musiałem wyjawić Cass prawdę co było o wiele trudniejsze.
-Tam na lotnisku... Powiedziałem, że wszystko mi wyjaśnisz...-powiedziała niepewnie Cass zaczynając temat. Usiadłem po turecku naprzeciw niej i złapałem za jej dłoń. 
-Wiem, ale widzisz to nie jest takie łatwe...-powiedziałem jeżdżąc palcem po wewnętrznej stronie jej dłoni. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie chcąc podnieść mnie na duchu. Tak samo robiła gdy mówiłem jej, że nie możemy się więcej spotykać.
-Hah... To chyba nic strasznego. Przecież nikogo nie zabiłeś.-powiedziała z szerokim uśmiechem, a mi w ogóle nie było do śmiechu. Miałem twarz jak z kamienia i wpatrywałem się w jej niebieskie tęczówki.  Dziewczyna nie widząc z mojej strony żadnego wesołego wyrazu twarzy spoważniała.-Mark...-powiedziała cicho i przysunęła się bliżej. Te słowa były tek trudne do wypowiedzenia...
-Zabiłem ludzi... Nawet nie wiesz ilu...-powiedziałem cicho, a ona ani drgnęła jakby tego nie usłyszała.- Jestem mordercą...-powiedziałem głośniej i zastanowiłem się czy nie myśli sobie teraz przypadkiem, że lepiej było by wyjechać z siostrami?-Jestem gangsterem...-po długiej ciszy odezwałem się kolejny raz.- Cass powiedz coś...-wymamrotałem i patrzałem w jej smutne oczy.
______________
Od Akwamaryn: Muszę powiedzieć, że rozdział mi się podoba. Opornie idzie nam to pisanie... Tak mi się wydaje. Akcja stoi w miejscu, ale postaramy się ruszyć do przodu.

środa, 25 lipca 2012

[20] - Wybieraj. Ja i Vivi czy Mark. Wybieraj, siostro.

 Cassie....
  Wróciłam z Vivi w milczeniu do domu. Siostra nie pytała mnie co się stało, skąd wziął się tam Mar..Marcina... Pewnie i tak widziała całe zajście. Podeszła tylko do mnie i przytuliła, a ja rozpłakałam się w jej ramionach. Tak bardzo mi tego brakowało.Vivi rozumiała mnie jak nikt inny, również w tej chwili. Potrzebowałam jej... Kogoś kto by mnie pocieszył, zrozumiał, tak po prostu. Vicky zaczęłaby mnie wypytywać, obrażać Marcina itp. A Vivi... Vivi po prostu przytuliła. I tylko tego potrzebowałam. 
  Ustaliłyśmy, że o niczym nie mówimy Vicky. Tylko zrobiłaby szum. Tak było lepiej. Zresztą, czy to zajscie było w ogóle ważne? I tak go więcej nie zobaczę...
  Na tą myśl zabolało mnie coś w środku. Bardzo. Miałam ochotę iśc dać Markowi w twarz i powiedzieć mu co o nim myślę... A z drugiej strony pocałować go.
  Westchnęłam ciężko, gdy następnego ranka rozczesywałam włosy. Nie mogłam odgonić się od obrazu Ma...Marcina. Cały czas miałam ogromną ochotę pójść do niego i... I nawet nie wiem co bym zrobiła.
  Z przypływie złości rzuciłam szczotkę w stronę drzwi. Vic, która właśnie weszła szybko uchyliła się przed nadlatującym przedmiotem w efekcie czego szczotką dostała wychodząca z łazienki Vivi. Posłałam jej  przepraszające spojrzenie, wstając z krzesła. Chwyciłam za walizkę i bez słowa wyminęłam siostry, stajac w holu. 
  - Idziecie? - pospieszyłam je naciągając na siebie wiatrówkę. Żadnej nie chciałam spojrzeć w twarz, w obawie, że zauważą łzy iskrzące się w moich oczach. Obie kiwnęły głowami i po chwili siedziałyśmy już w taksówce, wiozącej nas do najbliższego lotniska. Vicky - siedząca w środku - gadała bez ustanku, choć i tak nikt jej nie słuchał, a ona sama miała o tym największe pojęcie. Vivi ze smętną miną, bawiła się rudymi włosami, a ja żegnałam się z Los Angeles. Podziwiłam piękno tego miasta, którego już nigdy miałam nie zasmakować. Spędzałam właśnie ostatnie minuty tu. 
  Wreszcie dojechałyśmy na lotnisko. Podróż wydawała mi się trwać cały dzień, mimo że jechałyśmy niecałą godzinę na nie. W dalszym ciągu nie patrząc na siostry, wyciągnęłam z bagażnika auta swoją walizkę i weszłam do sali odlotów, a za mną Vivi i Vicky. 
 Vivi zaśmiała się z jakiegoś żartu Vicky, zaraz jednak przybrała ponury wyraz buzi. Z naszej trójki chyba, a raczej na peno Victoria miała dobry humor. Mi się chciało płakać, tak samo jak Vivi. Wiem, jak trudne było dla niej to rozstanie. Kochała Travisa. I nadal kocha. 
  Odetchnęłam głęboko, próbując się uśmiechnąć. Musiałam chociaż udawać, że jest OK. W tym samym momencie oczy Vic powiększyły się ze strachu,a przede mną nim zdążyłam spytać co jest, stanął Marcin.. Mark... 
  Zacisnęłam zęby i wyminęłam go bez słowa. Vic patrzyła na niego srogo, trochę ze strachem, a Vivi... Z ulgą?
  Chłopak złapał mnie za rękę, tym samym zatrzymując. 
  - Cassie... Nie wyjeżdżaj. Proszę... - powiedział, odgarniając z mojej twarzy blond loki. Miałam mu ochotę przywalić w twarz. Liczyłam w tej kwestii na Vicky, ale ta tylko stała z boku. Vivi kryła się za nią. 
 - Czemu miała bym nie wyjeżdżać? Nic dla ciebie nie znaczę i mam o tobie zapomnieć... Nie dajesz mi na to szans. - odparłam cierpko i spuściłam wzrok. Mark przełknął ślinę i zbliżył się do nie jeszcze bardziej.  - Nawet nie wiesz jak mi na tobie zależy. Ja ci powiem wszystko... Wytłumaczę... Tylko zostań ze mną. Cass ja... - Odważyłam się spojrzeć mu w oczy i w tym samym momencie Mark podniósł głos do krzyku: - Ja cię kocham! - Zaczęłam płakać. Nie wiem czemu. Odruch. - Kocham cię! Chcę by wszyscy o tym wiedzieli! Nie obchodzi mnie nikt inny jak ty!
  Ludzie gapili się na nas jak na wariatów zwłaszcza Vivi i Vicky, ale nie zważałam na to.  Było mi to obojętne. 
  Mark pochylił się i pocałował mnie. Bałam się ruszyć, by zniszczyć tą chwilę. Oddałam pocałunek i przez chwilę tkwiliśmy tak - na środku lotniska, złączeni pocałunkiem, póki Mark nie odsunął mnie od siebie.
  - Cassie ja... - Widziałam, że ma ochotę mi coś powiedzieć, ale Vicky od razu weszła mu w słowo. Złapała go za ramię i lekko popchnęła - zaraz jednak zabrała dłoń z obrzydzeniem. 
  - Odsuń się od mojej siostry... - wysapała z wściekłością, jakiej jeszcze nie widziałam. Wydawało się, że zaraz skoczy mu do gardła. 
  - Vicky, posłuchaj mnie... - powiedział blondyn, wyciągając do niej rękę. Ta jednak odskoczyła natychmiast z przestrachem, pociągając mnie za sobą. I o mały włosy upadłybyśmy na ziemię, gdyby nie... No właśnie kto? - spytałam siebie w myślach, odgarniając z twarzy włosy. 
  Mars! - krzyknęłam. 
  Trzymał nas obie w żelaznym uścisku, patrząc na mnie z uśmieszkiem. Vicky zagryzła wargę, próbując się uwolnić. Z jej twarzy wywnioskowałam, że zaczyna ja trochę boleć uścisk chłopaka. Mnie zresztą też. Mars jednak nie reagował na to, nie odrywając ode mnie oczu. 
  - Witaj śliczna.. - szepnął. W tym samym momencie Mark wyrwał mnie z objęć mężczyzny. Wyciągnął też dłoń ku Vic, ale ta uchyliła się przed nim z obrzydzeniem patrząc na niego. 
  - Zostaw ją... - warknął Mark, przytulając mnie do siebie. 
  - Nie tym tonem. - odpowiedział Mars, lecz posłusznie puścił moją siostrę i odsunął się trochę ode mnie. - Wydaje mi się, że mieliśmy cos załatwić. 
 Mark zmrużył oczy i kiwnął głową. 
  - Mieliśmy. I załatwimy. Daj mi tylko chwilę...
  Mars zacisnął zęby, przypatrując się mi. 
  - Oczywiście - rzekł drętwo. Jednocześnie Vicky wyrwała mnie Markowi i popchnęła trochę dalej. 
  - Śpieszy się nam... - wysapała i bez słowa zaczęła ciągnąc mnie i Vivi w stronę recepcji czy czego tam. 
  Spróbowałam się jej wyrwać, lecz siostry trzymała mnie w stalowym uścisku. Aż dziwne skąd u niej tyle siły.  
  - Mnie nie! - wykrzyknęłam, zapierając się stopami. - Nie idę. Zostaję z Markiem. 
  Siostra przystanęła i powoli odwróciła się w moją stronę. Przez chwilę patrzyła się na mnie zimno, po czym puściła moją dłoń. Pociągnęła jednak do siebie Vivi. 
  - Dobra. - powiedziała sucho. - Wybieraj. Ja i Vivi czy Mark. Wybieraj, siostro. 
  Spojrzałam na nią zszokowana. Jak mogła?! Aż zaniemówiłam ze zdumienia. Do oczu zaczęły mi napływać łzy, Vicky stała jednak niewzruszona. Vivi spuściła głowę, nie dając mi wsparcia. Mark stal bezradny z boku, patrząc na nas. 
  A wiec na nikogo nie mogę liczyć, pomyślałam, oddychając płytko. 
  Mark czy Vicky i Vivi? 
_______________
Od Boddie: I jak Wam sie podoba? :D  Wydaje mi się, że to mój najlepszy rozdział :P :)A wam jak się podoba? Postawiłam Cassie w trudnej sytuacji, jak myślicie kogo wybierze? :P

poniedziałek, 23 lipca 2012

[19]-Czemu miała bym nie wyjeżdżać? Nic dla ciebie nie znaczę i mam o tobie zapomnieć... Nie dajesz mi na to szans.

 Mark...
           Zagryzłem dolną wargę i zatrzymałem się przed barem. Miałem dość tych ciągłych kłamstw... Chciałem na tym poprzestać i powiedzieć Cass prawdę, ale czy by zrozumiała? Zechciała by nie wyjeżdżać? Zsiadłem z motoru i wszedłem do pomieszczenia. Przy barze siedział Travis. Bardzo źle podchodził do tego rozstania z Vivi, ale nie winił mnie za to chodź każdy inny by tak zrobił. Usiadłem koło niego, a ten nie patrząc na mnie upił łyk piwa.
-To samo co zawsze.-powiedziałem kładąc dłonie na blat. Cały czas miałem przed oczyma Cassie, jej oczy, uśmiech... Jej słowa... Nie wątpiłem w to, że spyta się Marsa, ale bałem się o jej życie. Jeśli on dowie się, że ona cokolwiek o tym wie... Już nigdy jej nie zobaczę.
-Jak tam na spotkaniu?-spytał Trav pokazując barmanowi gestem ręki by dolał.
-Nic nie ustaliliśmy przez nieproszonego gościa.-powiedziałem zaciskając rękę na kuflu. Upiłem łyk piwa i ukryłem twarz w dłoniach.
-Co jest?- spytał stukając palcami o blat.
-Nie sądzisz, że za dużo tych kłamstw... Intryg...-chłopak na chwilę zamilkł i przytaknął.
-Uważam, że powinniśmy z tym skończyć... Straciłem przez to bagno Vivi! Ian szanse u Vicky, a ty...-nie dokończył.
-Cassie... Z własnego wyboru.-powiedziałem i wstałem.- Muszę to przemyśleć... Nie rób głupot.-powiedziałem i płacąc mężczyźnie za barem wyszedłem. Na dworze było już ciemno, ale nie odstraszało mnie to. Lubiłem spacerować pustymi uliczkami miasta i nie potykać się o ludzi. Wiedziałem, że ojciec mi tego nie wybaczy, ale musiałem to zrobić... Musiałem się mu sprzeciwić i zobaczyć co zrobi. Może i mnie zabije, może i będę umierał torturowany przez własnego ojca, ale już nigdy nie podniosę ręki na czyjeś życie. Oparłem się o ścianę bloku i przejechałem dłonią po włosach.
-Mark...-usłyszałem ciepły głos Joe i uśmiechnąłem się do siebie. Właśnie w tamtej chwili potrzebowałem jej i tych jej żartów.
-Musisz mi pomóc...-powiedziałem i zsunąłem się po ścianie.
-Wiem, że jest ci ciężko. Przejdziesz przez to, a potem będzie już tylko lepiej.-powiedziała i przykucnęła obok mnie.-Masz całą noc na przemyślenia i jakiego byś nie popełnił błędu... Naprawisz go, ja to wiem.-powiedziała i przytuliła się do mnie.
-Nie wiem co mam robić... Gdybym nie zaprosił jej wtedy na tę randkę... Gdybym...-Joe podniosła się i dała mi w twarz. Zaskoczony podniosłem się do pionu.
-Nie rozpaczaj nad tym co było! Napraw to tak by było dobrze!-powiedziała i wtuliła się w mój tors.-Jadę jutro z tobą na lotnisko.-powiedziałam, a ja zamarłem. Może... Nie tak nie mogło być.
***
               Przekręciłem się na drugi bok i uderzyłem z nerwów poduszkę. Nie mogłem spać, cały czas miałam przed oczyma Cassie, a czasami pojawiała się nawet Vicky jak robiła mi wyrzuty. To było okropny, ale wiedziałam, że sobie na to zasłużyłem. 
-Mark uspokój się i daj mi spać...-wymamrotał Ian rzucając we mnie poduszką.
-Nie myślisz o Vicky?-spytałem a ten zapalił lampkę nocną.- Czemu o nią nie walczysz?-spytałem.
-Bo wiem co będzie dla niej lepsze. Przejrzałem na oczy. Niech lepiej znajdzie sobie jakiegoś normalnego chłopaka, bez kryminalnej przyszłości. 
-Nie sądzisz, że o miłość trzeba walczyć?-spytałem, a ten wzruszył ramionami.
-Nie, jeśli chodzi tu o kogoś życie.-jego ostatnie słowa, znowu kazały mi namyślić się nad swoimi poczynaniami. Nie miałem pojęcia co zrobię jeśli pojawią się jutro na tym akurat lotnisku. Postanowiłem, że po prostu dam się ponieść emocją. Tak jak to miałem w zwyczaju, a od dawana to powstrzymywałem.
***
             Wysiadłem z auta i zamknąłem je na kluczyk. Ten rzuciłem Joe i kazałem schować. Już po chwili bez słowa ruszyliśmy w dwie różne strony. Ona w kierunku baru, a ja poczekalni na samoloty. Zdążyłem zapomnieć o Cass i skupić się na swoim zadaniu, a koło mnie pojawił się Mars.
-Cześć.-powiedział siadając obok mnie i wyjmując teczkę.
-Czemu ty mi w ogóle pomagasz?-spytałem wyciągając do niego rękę, by podał mi papiery.
-Goliat ma ostatnio złe dni. Nie wiadomo kogo nie skaże na śmierć.-powiedział wręczając mi papiery. Przejrzałem je szybko i przytaknąłem.
-To i tak nie trzyma się kupy.- powiedziałam i oparłem się o krzesło. -A za to że skrzywdziłeś Joe i tak nieźle oberwiesz po dupie.-powiedziałem gdy zobaczyłem jak drzwi frontowe otwierają się, a do środka wchodzi Cassie i jej siostry. W dłoni trzymały bagaże, a miny miały wesołe. Cieszyło mnie to, ale nie potrafiłem się powstrzymać. Pierwszy raz czułem coś takiego i nie mogłem pozwolić by to minęło. Nie odzywając się ani słowem do Marsa wstałem i podszedłem do Cass. Nie zwracałem uwagi na jej siostry, które obsypywały mnie srogimi spojrzeniami, a zwłaszcza Vicky. Cass szybko mnie wyminęła i nie czekając na siostry ruszyła przed siebie. Przez chwilę widziałem w jej oczach smutek i żal. Podbiegłem szybko do niej i złapałem ją za dłoń.
-Cassie... Nie wyjeżdżaj. Proszę...-powiedziałem i odgarnąłem jej blond włosy z twarzy. Widziałem jak wzbierają w niej emocje. Vicky nie ważyła się nam przerwać. Stała z boku i chyba się mnie bała.
-Czemu miała bym nie wyjeżdżać? Nic dla ciebie nie znaczę i mam o tobie zapomnieć... Nie dajesz mi na to szans.-powiedziała i spuściła wzrok. Przełknąłem głośno ślinę i zbliżyłem się jeszcze bliżej Cass.
-Nawet nie wiesz jak mi na tobie zależy. Ja ci powiem wszystko... Wytłumaczę... Tylko zostań ze mną. Cass ja...-dziewczyna spojrzała mi w oczy, a ja zobaczyłem jak wzbierają w niej łzy.-Ja cię kocham!-wrzasnąłem na cały głos, a ona wybuchła płaczem. Czasem w ogóle jej nie rozumiałem...- Kocham cię! Chcę by wszyscy o tym wiedzieli! Nie obchodzi mnie nikt inny jak ty!-krzyczałem czując na sobie wścibskie spojrzenia ludzi. Złożyłem pocałunek na ustach Cass, a ta ani drgnęła, Łzy ciekły jej po policzkach i nagle wszystko znikło... Wszystkie kłopoty... Byłem tylko ja, ona i nasze uczucie.
____________________

 Od Akwamaryn: Mam małe problemy z czcionką jak widać... eh... No ale ok. Co do rozdziału to mi się podoba. Miałam do niego dwa podejścia, ale gdy zaczęłam pisać nie mogłam skończyć;)