piątek, 25 maja 2012

[15]-Travis też siedzi w tym bagnie?! Moja siostra chodziła przez rok z mordercą?!

 Mark...
Przeciągnąłem się i wyszedłem z pokoju. Jak zwykle po drodze uderzyłem o drzwi. Przeszedłem koło pokoju Iana, a słysząc chrapanie wiedziałem, że nie ma jeszcze godziny dwunastej. Właśnie on był moim własnym budzikiem. Nie pukając wszedłem do pokoju Joe i kopnąłem w jej łóżko. Dziewczyna raptownie podskoczyła i zamrugała powiekami. Nie wiedząc co się dzieję wstała, a ja wtedy położyłem się na jej miejsce.
-Co ty odpierniczasz Mark?-spytała zaskoczona, a ja nakryłem się kołdrą po sam czubek głowy
-Muszę pogadać z Ianem i Travisem, ale śpią, a do mojego pokoju jest za daleko.-wybąkałem, a gdy dziewczyna chciała wyjść przyciągnąłem ją do siebie i mocno przytuliłem.-Nie sądzisz, że trochę tu chłodno?-spytałem zaczynając gilgotać dziewczynę. Ta zaczęła podskakiwać, aż w pewnym momencie dała mi w twarz.
-To za karę! Wiesz, że mam łaskotki!-zrobiłem minę szczeniaczka, a dziewczyna po chwili namysłu położyła się koło mnie. Nagle do pokoju jak jakiś wariat wszedł Ian i wskoczył na nas. Stęknąłem pod jego ciężarem i zepchnąłem go nogą z łóżka.
-Wypad tłuściochu! Ale już do kuchni! Mamy pogadankę!-wrzasnąłem i zabierając kołdrę Joe wyszedłem z pokoju. Ian spojrzał na mnie jak na wariata, ale zapewne tak wyglądałem z kołdrą w serca w ręce i czerwonym śladem na policzku.
-O co chodzi?-spytał Ian wchodząc do kuchni i wyjmując z lodówki sok pomarańczowy.
-Dalej przystawiasz się do Victorii?-spytałem prosto z mostu, a ten tak szeroko się uśmiechnął na wspomnienie o niej, że aż sok wypłynął mu z ust.
-Może, a co już ci się znudziła Cassie?-spytał, a ja spiorunowałem go wzrokiem.-Sorry...-dodał szybko i schował karton do lodówki.
-Odpowiesz na pytanie?-spytałem, a ten wzruszył ramionami. Widząc jednak, że mówię poważnie zamarł w bez ruchu.
-Zajmij się swoją dupą i laską... A nie będziesz mnie pouczał. to, że jesteś starszy nie znaczy, że jesteś mądrzejszy. Zostawiając Cass ukazałeś swą głupotę.-powiedział podchodząc do mnie.Nagle do pomieszczenia ktoś wszedł, ale nie wiedziałem kto, bo cały czas piorunowałem wzrokiem Iana. Ale jeden gest wszystko mi powiedział. Ian szeroko się uśmiechnął. Wziąłem głęboki wdech i stanąłem przodem do pani ,,Zaraz dostaniesz w mordę''. Powiem szczerze, że nie przepadałem za nią.
-Hej Ian.-powiedziała jakby nagle jej na nim zależało, a po chwili przebiegła mnie wzrokiem.
-Czego tu szukasz?-spytałem oschle, a spojrzała na mnie jakby chciała zabić mnie wzrokiem.
-Sprawdzam tylko czy nadal żyjesz i przyszłam w odwiedziny do Iana.-powiedziała, a ten szeroko się uśmiechnął jak na bałwana przystało. Prychnąłem tylko i wymijając ją usiadłem na kanapie w salonie. Dziewczyna po cichu przyszła do mnie i usiadła obok.
-Tak?-spytałem nawet na nią nie zerkając.
-Posłuchaj mnie uważnie, bo dwa razy nie będę powtarzać. Jeśli jeszcze raz zrobisz krzywdę mojej siostrze to..to...-zająkała się a ja z wielkim uśmiechem założyłem ręce na pierś.
-To co? Dasz mi klapsa mamusiu?-spytałem  i cicho się zaśmiałem. Widziałem jak się gotuje w środku.
-Zamknij się! Po co w ogóle dawałaś jej nadzieję?! Nie rozumiesz, że przez ciebie cierpi?!-wrzeszczała na mnie i robiła się coraz bardziej czerwona.
-Bo myślałem, że z tego coś będzie! Sama chciałaś jej dobra! Gdybym mógł ci powiedzieć czemu z nią nie jestem... gdyby to było takie łatwe...-powiedziałem coraz bardziej poważniejąc.
-To jest takie łatwe! Po prostu mi powiedz! Co jest tak ważnego, że ją ranisz?!
-Chcesz wiedzieć?! Proszę bardzo!-krzyknąłem i pociągnąłem ją na zewnątrz. Przebiegliśmy szybko przez ulicę i wbiegliśmy do garażu. Na przeciw nas stała cała masa motorów i aut. Złapałem za pilot i wcisnąłem jeden przycisk z boku, a przed nami pojawiła się druga sala. Wiedziałem, że jeśli to zobaczy ze mną koniec...
-M-matko...-wymamrotała na widok całej artylerii. Broni było tu co nie miara, a pod ścianą stało krzesło z dziewczyną na nim. To ta sama, którą miała zabić Joe i zabiła. Była przywiązana do krzesła, a wkoło zastygła już dawno rozlana krew.-Co wy jej zrobiliście!?-wrzeszczała prawie płacząc Vicky.
-Chciałaś wiedzieć czemu nie jestem z Cass to wiesz... Nie mogę, bo skończy jak ona.A i ja i ty tego nie chcemy...-powiedziałem i zamknąłem pomieszczenie, a przed nami pozostał zwykły, prosty garaż.
-Kim wy jesteście?!-krzyczała odchodząc powoli do tyłu.
-Nikim złym...uwierz chcemy dobrze, a zwłaszcza Travis...-od razu ugryzłem się w język.
-Travis też siedzi w tym bagnie?! Moja siostra chodziła przez rok z mordercą?!-zakryłem jej usta dłonią i pchnąłem w stronę domu. Nie miało sensu wydzieranie sie na ulicy o naszym sekrecie. teraz już ten sekret był też i Vicky.
_____________
Od Akwamaryn:Ujawniłam sekret... Buhahaha! Teraz Vicky też w tym siedzi;D

wtorek, 22 maja 2012

[14] - Miałaś rację! Faceci to świnie!

Cassie...

  Byłam wściekła. Bardzo wściekła. Uderzałam dosłownie wszystko co zobaczyłam, co widziałam przez łzy. Zamachnęłam się nawet na psa, ale zdążył odskoczyć, a ja walnęłam w słup. Bólu nawet nie poczułam. 
  Co za... za... Nie potrafiłam znaleźć dobrego słowa na określenie kogoś takiego jak...
  Nie! Chciałbym o nim zapomniała to zapomnę. Od dziś nie istnieję dla mnie ktoś taki jak... Jak kto? - pomyślałam złośliwie. Doszłam do parku i od razu siadłam na ziemi. Pech chciał, że wylądowałam w kałuży. Następnie jakieś dziecko, miało może 11 lat zatrzymało się przy mnie z psem, a pies... Cóż za pies użył mnie jako latarni. Zaklęłam głośno, a chłopak uciekł natychmiast.  Wyjęłam z torebki chusteczkę i otarłam łzy, kierując się w stronę jakieś ławki. W międzyczasie zatrzymał mnie jakiś facet rozdający jakieś pieprzone ulotki.
  - Odwal się pan, albo rzucę w pana butem. A mam szpilki. - warknęłam, omijając mężczyznę. Ten tylko popatrzył się na mnie jak na debilkę. Gdy sięgnęłam do stopy oddalił się prawie,że biegiem.
  Usiadłam na ławce i zaczęłam wycierać chusteczka swoją nogawkę - miejsce w którym pies zaznaczył swoje terytorium.   Potem próbowałam się uspokoić, zapomnieć. Przyglądałam się innym ludziom, wymyślałam im historię... I ani się obejrzałam, a już zapadał zmierzch. Na wyświetlaczu komórki widniała godzina 21;10. Spędziłam w tym parku bite 3 godziny. Gdy ruszyłam do domu, obiecałam sobie, że już zawsze będę tu przychodzić, kiedy będzie mi źle. To miejsce, ta ławka stała się moim ulubionym miejscem.
  Idąc do domu wymyśliłam wymówkę na temat wielkiej mokrej plamy na moim tyłku. Otóż, jakieś dziecko wylało na mnie Cole. Proste. 
  Delikatnie otworzyłam drzwi i cicho zamknęłam. Ściągnęłam buty i już miałam skierować się do swojego pokoju, gdy z salonu dobiegł mnie głos Vicky. 
  - Cass, pozwolisz? 
  Westchnęłam ciężko, zmusiłam się na uśmiech  i weszłam do salonu. 
  - Tak? 
  - Jak było na randce z Markiem? - spytała Vic, nie odrywając wzroku od telewizora w którym szła chyba Moda na Sukces... Odcinek któryś tam tysięczny, a może i milionowy.
  Uśmiechnęłam się - ale wyszedł chyba grymas.
  - Ś-świetnie. Wspaniale... - wybąkałam. 
  - A potem? - zapytała siostra. 
  Zamrugałam powiekami zdezorientowana. 
  - Potem? 
  - Te 3 godziny po randce... Z kim je spędziłaś? - Victoria wyłączyła telewizor, wbijajac we mnie wzrok. 
  - Z Markiem na randce! - Niemalże krzyknęłam. Poczułam jak trzęsą mi się ręce, więc schowałam je za sobą.Vic pokręciła głową. 
  - Nie. Vivi widziała Mark o 18 w jego domu jak pił whisky. - powiedział siostra. 
  - Gdzie jest Vivi? - spytałam ostro. 
  - Tutaj! - rozległ się płaczliwy głos dziewczyny, na którym podskoczyłam i przyległam do ściany. Po chwili tuż koło mnie pojawiła się Vivannie. Była tu cały czas, tylko przykryta kocem. Jak mogłam jej nie zauważyć? - pomyślałam, karcąc się w myślach. 
 Zaraz jednak doskoczyłam do siostry, widząc w jakim jest stanie. Płakała. Miała cała czerwoną twarz i włosy w nieładzie. Z jej oczu nadal wypływał strumień łez. Obok leżała paczka chusteczek.Wyglądała, jakby ktoś umarł.
  - O Boże, Vivi co jest? - spytałam, klękając przy niej i przytulając.
  Vivannie pociągła nosem, wytarła łzy i powiedziała, szlochając:
  - Rz-rzuciłam T-travisa!
  Wpatrywałam się w nią przez chwilę z otwartymi ustami i oczami jak spodki.
  - C-co zrobiłaś?! - wydukałam wreszcie.
  Vivi wysmarkała nos i opadła ciężko na poduszki, pozwalając by czerwone włosy zakryły jej twarz.
  - Rzuciłam go. - odparła smutno. - Znam się od roku,a jedyne co o nim wiem od niego to to, że ma braci. W dodatku wyciągnęłam to z niego siłą! W jego domu byłam 3 razy - teraz, trzy dni  temu i wtedy kiedy miałam ustalić czy Mark ma dziewczynę. To nie ma sensu, jeśli on nie chce mi nic o sobie powiedzieć. Jeśli on ma przede mną tejemnice - wyznała.
  Westchnęłam ciężko i oparłam się o ścianę obok niej.
  - Em... Cassie... Czy ty się... zsikałaś? - spytała Vicky, wskazując na plamę. Zrobiłam się cała czerwona i gwałtownie pokręciłam głową.
   - Oczywiście, że nie! Po prostu.. Och, Mark powiedział, że nie możemy się już nigdy zobaczyć i musimy o sobie zapomnieć! Tak sie rozpłakałam, ze usiadłam w kałuży! A potem pies zrobił sobie ze mnie krzaczek i prawie pobiłam faceta! - wykrzyknęłam, żaląc się ze wszystkiego siostrą. Na koniec podpełzłam do Vicky i przytuliłam się do niej. - Miałaś rację! Faceci to świnię!
  Przez chwilę nie wyczułam u niej żadnej reakcji. A potem siostra objęła mnie ramionami, a po kilku sekundach poczułam też jak Vivi przytula się do nas, cichutko pochlipując.
  Siedziałyśmy tak przez kilka minut, a kiedy już puściłyśmy siebie, przyrzekłyśmy sobie, ze już nigdy przenigdy się nie zakochamy. A jeśli tak - siostry mają nad od zakochać.
  Następnie cały wieczór spędziłyśmy próbując nawzajem poprawić sobie humor, wygłupiając się i robiąc żarty sąsiadom i ludziom akurat przechodzącym obok naszego domu.
__________________________
 Od Boddie: Rozdział średnio mi się podoba. Mało akcji, ale teraz specjalnie nie miałam na niego weny ; /

czwartek, 17 maja 2012

[13]Najpierw chciała mnie uderzyć, a potem mnie pocałowała. Czy wy tak zawsze macie?

Mark...
Usiadłem przy stoliku i kolejny raz przemyślałem cały swój monolog. Doskonal wiedziałem, że będzie wściekła, ale musiałem to zrobić. Nerwowo zacząłem uderzać palcami o stół. Już miałem wyjść i po prostu z tchórzyć gdy miły, ciepły głos Cass przemówił do mnie.
-Hej...-powiedziała cicho i usiadła naprzeciw mnie. Uśmiechnąłem się blado i odparłem.
-Cześć Cassie.-powiedziałam, a widząc, że dziewczyna chce zabrać głos dokończyłem.-Cass...Musimy porozmawiać.- dziewczyna spojrzała mi w oczy i delikatnie się uśmiechnęła, a ja zechciałem zapomnieć o swoich planach. Jednak nie mogłem. Odwróciłem wzrok w stronę okna i zacząłem.- Od razu na wstępie proszę cię nie denerwuj się, chodź wiem, że to niemożliwe. Ja nie chciałem, by to tak wyszło. Miało, być inaczej. Już po naszym ostatnim spotkaniu u ciebie w domu mieliśmy więcej się nie zobaczyć, ja jednak wszystko z chrzaniłem, a teraz muszę sytuację jeszcze pogorszyć. Nie mam wyjścia uwierz mi...-powiedziałem spoglądając w jej oczy. Wyglądała jakby nie docierały do niej moje słowa, jakby nie nadążała.-Nie możemy się więcej spotkać. Musimy o sobie zapomnieć i stać się dla siebie obcy.-powiedziałem wkładając sobie do ust palec wskazujący i zagryzając go. W oczach blondynki zaczęły zbierać się łzy, a jej ręka uniosła się jakby chciała mnie uderzyć. Jednak nie miała na to siły. Podniosłem się i stanąłem nad nią. Musiałem coś zrobić gdy po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Gdy chciałem złapać ją za rękę szybko się wyrwała, lecz ja byłem sprytniejszy objąłem ją tak za obydwa nadgarstki by nie mogła się wydostać i usiadłem na ziemi koło niej. Wiedziałem, że ludzie wpatrują się we mnie jak w idiotę, ale nie mogłem pozwolić by Cass płakała przeze mnie.
-Czemu...?-spytała cicho i pociągnęła nosem.
-To jest bardzo skomplikowane... Widzisz... Mam kłopoty i gdyby coś ci się stało była by to moja wina...-powiedziałem i zaraz potem ugryzłem się w język. Powoli zaczynałem mówić to co nie powinienem więc musiałem szybko to zakończyć. Podniosłem się i pociągnąłem dziewczynę w stronę wyjścia. Gdy staliśmy przed wejściem do restauracji spojrzałem na Cass. Puściłem jej nadgarstki by mogła swobodnie się poruszyć i zdecydować co dalej, a ona zamiast dać mi w twarz, co podejrzewałem, zbliżyła się do mnie tak, że dzieliły nas centymetry i pocałowała mnie. Objąłem ją w talii i i przyciągnąłem do siebie. Jeśli to miał być nasz ostatni pocałunek, to ona powinna go przerwać, nie ja. Cass lekko mnie od siebie odciągnęła i otarła spływającą po policzku łez.
-Rozumiem... Ale ja o tobie nie zapomnę...-powiedziała i wskazała na bransoletkę na swoim nadgarstku. Właśnie wtedy przypomniałem sobie o pudełeczku który dała mi Joe. Wyjąłem je z kieszeni wręczyłem dziewczynie. Zaskoczona otworzyła je i wyjęła pierścionek. 
-Jeśli i tak masz pamiętać, to pamiętaj mnie pozytywnie...-powiedziałem i całując ją w policzek oddaliłem się. Czułem jak się wpatruje w moje plecy, czułem na sobie jej wzrok. Gdy tylko zniknąłem z pola jej widzenia uderzyłem pięścią w ścianę jednego z budynków.
***
Wszedłem do domu i rzuciłem kwiaty, których nie dałem Cass, Joe. Ta spojrzała na mnie zaskoczona, a po chwili mnie przytuliła. Nie musiałem nic mówić. Doskonale wiedziała, że nie łatwo mi jest zapomnieć o Cassie, ale robiłem to dla jej dobra.
-Mark... Mówiła, żebyś tego nie robił!-nakrzyczała na mnie i uderzyła mnie pięścią w tors, tak jak to miała w zwyczaju, gdy chciała mnie pocieszyć. Wyplątałem się z jej uścisku i otworzyłem barek. Wyjąłem whisky i jeden kieliszek. Najlepiej piło mi się samemu, bez żadnych przyjaciół. 
-Muszę się napić...-powiedziałem stawiając butelkę na stół i nalewając sobie pełny kieliszek. Wiedziałem, że rano będę miał kaca i nie będę zdolny, bo chociażby wstać z łóżka, ale musiałem o tym całym bagnie zapomnieć.
-Jak zareagowała?-spytała dziewczyna siadając na kanapie obok mnie.
-Niajk... Sam nie wiem. Najpierw chciała mnie uderzyć, a potem mnie pocałowała. Czy wy tak zawsze macie?-spytałem wlewając obie do usta alkohol. Dziewczyna cicho się zaśmiała, a po schodach zbiegła Vivi. Zaraz za nią Travis z wściekłym wyrazem twarzy.
-Ty mi nic nie mówisz! Więcej dowiaduję się o tobie od Iana niż od ciebie! Nie znam ciebie, twojej rodziny... Nie wiedziałam, że Joe mieszka z wami! Nic mi nie mówisz!
-A co mam mówić!? Co ty mi powiedziałaś o swojej rodzinie?!  Że twój ojciec ma chore ambicje, a matka kazała się Vicky wami opiekować...-nim zdążył dokończyć odchrząknąłem, a para spojrzała na mnie dziwnie. Zwłaszcza Vivi.
-Co ty tu robisz? Nie jesteś na randce z Cass?-spytała zaskoczona, a ja po raz kolejny wlałem w siebie alkohol.
-Skończyliśmy szybciej...Zapewne wszystko ci opowie...-powiedziałem i założyłem nogi na stół. Od jutra musiałem zacząć żyć jak wcześniej i musiałem zacząć to od rozmowy z braćmi.
________________
Od Akwamaryn: Napisany w ekspresowym tempie. I nawet mi się podoba. Na tym blogu o dziwo prawi każdy mi się podoba, ale to chyba dlatego, że piszę wszystkie jeden po drugim.

sobota, 12 maja 2012

[12] - Nie, to ty posłuchaj Vicky. Mam ciebie dość. Naprawdę dość.

Cassie...

 Weszłam wściekła do domu, a za mną potulnie obie siostry. Rzuciłam torby z zakupami w kąt kuchni i odwróciłam się w stronę Vicky i Vivi, krzyżując ręce na piersiach. Vivannie ściskała do siebie nowo kupiony kask, jkaby była to jej tarcza, a Vicky stała wyprostowana, nie unikając mojego spojrzenia. Przez chwilę mierzyłyśmy się wzrokiem, po czym ruchem ręki odesłałam Vivi do pokoju. Dopiero, kiedy usłyszałam trzask drzwi, wybuchłam: 
  - Vicky  jak mogłaś mi to zrobić?! Jak ci nie wstyd?! Ty... Ty... - Zacisnęłam zęby, by powstrzymać się od wulgarnego przezwiska. 
  Siostra stała jednak nie wzruszona, jakby nic się nie stało. Tylko płytki oddech zdradzał, że również jest wściekła. 
  Gdy nic nie odpowiedziała, uderzyłam pięścią w ladę kuchenną. 
  - Odpowiedz! - krzyknęłam. - Nie masz nic na swoją obronę?! 
  - Zrobiłam to dla twoje dobra... - odparła cicho i spokojnie. 
  Po raz kolejny uderzyłam pięścią w stół, lecz po chwili zamknęłam oczy by się uspokoić. 
  - Co do cholery? - spytałam drżącym z emocji głosem. - Jak możesz mówić, że robiłaś to dla mojego dobra?! Przez ciebie cierpiałam! 
  - Mark nie jest dla ciebie! 
  - A kto jest?! - wykrzyknęłam, otwierając szeroko oczy. - Nigdy nie jest dla mnie odpowiedni! Dla Vivi Travis też nie! A jednak wytrzymali ze sobą już rok!
  - Travis i Vivi to co innego, a ty i mark to co innego! - krzyknęła siostra, lecz zaraz przybrała spokojny ton: - Posłuchaj, Cassie...
  Pokręciłam głową i uniosłam dłoń na znak by zamilkła.
   - Nie, to ty posłuchaj Vicky. Mam ciebie dość. Naprawdę dość. Mam swoje życie prywatne, SWOJE! I nie życzę sobie byś wchodziła w nie butami. - Podniosłam głos. - Nie traktuj mnie jak dziecko, bo nim nie jestem. To, że ciebie kiedyś ktoś skrzywdził nie znaczy, że mnie Mark także musi. Więc odwal się od nas i daj mi święty spokój!
  Po tych słowach, wyszłam omijając ją i biorąc do ręki wszystkie swoje torby, po czym zamknęłam się w pokoju. Następnie, zrezygnowana opadłam na łóżko, myśląc o wydarzeniach dzisiejszego dnia. I o tym co miało nastąpić. 
  Randka z Markiem, pisnęłam szczęśliwa w duchu.
                                                                           ***
  Kilka godzin później stałam przed lustrem, przeglądając się w nim. Na sobie miałam bluzkę na ramiączkach, czarne rurki, jeansową kamizelkę i czarne buty na obcasach. 
  Zastanawiałam się co zrobić z włosami, gdy usłyszałam cichutkie pukanie do drzwi. 
  - Właź Vivi! - zawołałam, nie przerywając oglądania się w lustrze. Wiedziałam, iż to Vivi po nieśmiałym pukaniu - a tak robiła  zawsze, kiedy dochodziło do kłótni i nie wiedziała, jaka reakcja z mojej strony ją czeka. 
  Po chwili w pokoju pojawił się niewysoki rudzielec, delikatnie uśmiechnięty. Zamknęła za sobą starannie drzwi i przysiadła na łóżku. A rękach trzymała swój kask. 
  - Idziesz gdzieś? - spytała nieśmiało. 
  Kiwnęłam głową i by dodać jej pewności, obdarzyłam ją szerokim usmiechem. 
  - Na randkę... z Markiem. - odparłam. 
  Na chwilę zapadła krępująca cisza. Po chwili dodałam wolno:
  - Tylko proszę... Nie mów nic Vicky! - Spojrzałam na nia błagalnie.
  Siostra uśmiechnęła się miło i rzekła: 
  - Zepnij włosy w kucyk. 
***                                                         
  W duchu byłam niezmiernie wdzięczna Vivi. Zagadała Vic, a ja swobodnie wyszłam, bez żadnych interwencji Vicky. Napisałam jej tylko karteczkę, że idę na randkę. Nie musiałam dopisywać z kim.Świetnie wiedziała. Miałam tylko nadzieję, że to co zrobiłam nie wpłynie na przyjaźń Vicky i Vivi, bo tego bym sobie nie wybaczyła. 
   Weszłam do eleganckiej restauracji i rozejrzałam się wokoło, wypatrując Marka. Restauracja była naprawdę bardzo przytulna i od razu obiecałam sobie, że będę tu  wpadać wcześniej. Po chwili wypaczyłam Marka - wybrał stolik w kącie, z dala od natrętnych oczu gapiów. Siedział tyłem do mnie, dlatego też nie zauważył mojego przyjścia. Wzięłam głęboki oddech, usmiechnęłam się do siebie i podeszłam do niego. 
  - Hej... - powiedziałam siadając naprzeciw chłopakowi.
  Mężczyzna uśmiechnął się blado, mówiąc " Cześć, Cassie..". Wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Zmarszczyłam brwi przyglądając się mu. Już otowrzyłam usta, by zapytać co się stało i przy okazji wypytać go o to co się dzieje z jego ojcem - w pamięci zostało mi wejście Joe do domu i jej słowa - kiedy Mark sam podjął rozmowę. 
  Wziął głeboki oddech i rzekł: 
  - Cass... Musimy porozmawiać...- zacisnął zęby, nerwowo wykręcając ręce. Uśmiechnęłam się zachęcająco, patrząc mu w oczy - ten jednak szybko odwrócił twarz w stronę okna i zaczął gadać. Tak szybko, że trudno było mi rozdzielić od siebie słowa, ale jedno zrozumiałam. 
  I omal go nie uderzyłam, wybuchając płaczem.
  ____________________________
  Od Boddie: Wprowadziłam kłótnie Vicky i Cass... Ale i tak rozdział mi się podoba. Mi tak, a Wam? ; P :)

wtorek, 1 maja 2012

[11]- Dziękuję, że pomyślałaś ja kupiłem tylko kwiaty.

 Mark...
Szliśmy chodnikiem w kierunku naszej ulubionej kawiarenki. Uwielbialiśmy wraz z Joe zajadać się ich lodami i rozmawiać na błahe tematy. Zawsze poprawiało nam to humor, a dziś obydwoje potrzebowaliśmy pobyć razem i pośmiać się nie zważając na nasze problemy. Weszliśmy do niewielkiego budynku i podeszliśmy do lady.
-Poproszę jedną gałkę czekoladowych i drugą pistacjowych...-powiedziała Joe spoglądając na mnie z uśmiechem. Świetnie mnie znała i mogłem spokojnie jej zaufać przy zakupie lodów. Gdy sprzedawca zaczął nakładać lody Joe obróciła się do mnie przodem i nagle mnie przytuliła.-Dziękuję...-wyszeptała mi do ucha i wypuściła z objęć płacąc sprzedawcy. Spojrzałem na nią zaskoczony.
-Za co?- nagle mój wzrok spoczął na blondynce w sklepie na przeciwko. Stała wpatrzona w nas z żalem w oczach.
-Za to że jesteś.-powiedziała zadowolona Joe, ale ja już nie zwracałem na nią uwagi. Dziewczyna powędrowała za moim spojrzeniem i przyjrzała się Cass. Nie miały się jeszcze okazji dobrze poznać. Widziały się tylko raz gdy Joe przybiegła po mnie do mieszkania dziewczyn. Nagle blondynka odsunęła się o krok i wbiegła do przymierzalni. Zaskoczony jej zachowaniem zostawiłem loda i Joe w kawiarni i wyszedłem na zewnątrz. Nim zdążyłem dojść do sklepu dziewczyny już wychodziły. Widziałem jak ręce Cass się trzęsą i zrobiło mi się jej szkoda. Stanąłem na przeciw niej i nagle przypomniałem sobie, że nie mieliśmy się więcej spotkać. Cały swój plan z pieprzyłem. Dziewczyna nie zwracając na mnie większej uwagi wyminęła mnie, a ja spojrzałem wściekle na Vivi.
-Cassie!-krzyknąłem łapiąc ją za nadgarstek i tym samym zatrzymując.
-Puść mnie!-krzyknęła wściekła blondynka i spróbowała się wyrwać, nie było to jednak takie proste.
-Nie! Cass! Nie zachowuj się jak dziecko i porozmawiaj ze mną!-już widziałem w oczach Cass zgodę gdy nagle Vicky odepchnęła mnie i pociągnęła Cass za sobą.- Vicky możesz się nie mieszać teraz?! Cassie nie jest pięcioletnim dzieckiem byś za nią odpowiadała! Chcemy porozmawiać bez niańki!-powiedziałem wściekły i spojrzałem prosząco na Vivi. Ta pociągnęła starszą siostrę w stronę najbliższego sklepu, ale ta ani drgnęła.
-To moja siostra i kto wie co jej nagadasz! Znowu ją omamisz i będzie przez ciebie cierpieć!-wrzeszczała. Nagle z kawiarni wyszła Joe i podbiegła do nas. Złapała Vicky za rękę i siłą zaciągnęła ją do sklepu.
-Cass nie wiem kto ci nagadał takich bzdur, że niby mam dziewczynę.-powiedziałem, a ta spuściła wzrok po czym zerknęła w stronę Vicky. I wszystko było jasne. Wiedziałem, że Victoria maczała w tym palce, ale nie miałem dowodów.
-Vicky widziała jak przytulasz Joe, a teraz ja widziałam jak się ściskacie.-powiedziała łamiącym się głosem, a ja zapragnąłem ją przytulić.
-Ale to, że ją przytulam nic nie znaczy! Zobacz...-powiedziałem i przyciągnąłem Cass do siebie. Dziewczyna ukryła twarz w włosach i objęła mnie w pasie.-Spójrz na mnie...-powiedziałem podnosząc jej podbródek tak by patrzała na mnie. Jej oczy szkliły się jakby zaraz miała się rozpłakać, ale nie widziałem w nich ani grama smutku. Była raczej szczęśliwa. Zbliżyłem swoją twarz do jej i delikatnie musnąłem swoimi ustami jej wargi. Nagle cały świat znikł i byliśmy tylko my. Nasze pocałunki były coraz bardziej namiętne, a ja nie miałem najmniejszej ochoty ich przerywać, ale musiałem. Odsunąłem dziewczynę od siebie i zobaczyłem jak szeroko się uśmiecha. Była szczęśliwa, ale to nie mogło trwać długo.
-Ale przytulałeś się z Joe...-powiedziała cicho, a ja przytaknąłem.
-Jak z przyjaciółką. Jest dla mnie jak siostra.-na chwilę zapadło cisza, ale szybko ją przerwałem.- Wczoraj powiedziałem Vivi, że nie mam nikogo. Nie przekazała ci tego?-w tym momencie ze sklepu wyszły trzy dziewczyny. Dwie rude najwidoczniej się zaprzyjaźniły, bo głośno się śmiały. Za to Vicky była twarda i nawet się nie uśmiechnęła.
-Vivi czemu mi nie powiedziałaś, że on jest sam! Wiedziałaś o tym! Pozwoliłaś bym robiła z siebie idiotkę!-wrzeszczała Cass i spoglądała z pod byka na Vivi.
-Ja...Bo... Vic powiedziała, że nie musisz o tym wiedzieć...-wybąkała dziewczyna, a ja zechciałem rzucić się na Victorię i wszystko jej wygarnąć.
-Co?! Vicky! Jak mogłaś!-widziałem jak Cass coraz bardziej jest wściekła i musiałem jakoś ją uspokoić, ale nie umiałem. Więc po prostu oddaliłem się wraz z Joe.
***
Skarciłem się w myślach za moją interwencję w mieście. Mogłem stać spokojnie i czekać aż sobie pójdą, ale byłem zbyt uparty i serce kazało mi zrobić co innego. Założyłem na siebie swoją koszulę w kratkę i dżinsy. Jeszcze ta randka, którą zaproponowałem. Za dużo sobie pozwalałem, ale nie potrafiłem inaczej. Po raz kolejny przysiągłem sobie, że dziś powiem jej, że nie możemy się więcej spotykać bez żadnych tłumaczeń. Tak po prostu musiało być. Travis postępował źle, Ian też próbując walczyć o względy Vicky, ja nie mogłem popełnić tego błędu. Niedługo to ja miałem przejąć rodzinny biznes i być wielkim celem na mapie. Wszystkim moim najbliższym groziło by niebezpieczeństwo, a nie mogłem na to pozwolić. Założyłem moje czarne adidasy i wszedłem do salonu. Joe właśnie zajadała się chipsami i oglądała mecz, czego jej strasznie zazdrościłem. Nie miała, żadnych zmartwień, no może prócz tych z Marsem.
-I jak?-spytałem, a dziewczyna spojrzała na mnie i szeroko się uśmiechnęła. Zabrałem jej jednego chipsa, a Joe skarciła mnie palcem.-Dobrze jak na ostatnie spotkanie?-spytałem z nutką żalu. 
-Jak to na ostatnie?-spytała zaskoczona i wstała z kanapy. Podeszła do mnie i wcisnęła mi coś w rękę. Zaskoczony spojrzałem na przedmiot, którym było niewielkie pudełeczko.
-No tak to. Nie mogę jej narażać... Wiesz doskonale jak to jest.-powiedziałem, a ta posmutniała.- Dziękuję, że pomyślałaś ja kupiłem tylko kwiaty.-powiedziałem i przytuliłem dziewczynę.
-Chcesz, żeby cierpiała?-spytała Joe. Wiedziałem, że chciała dobra Cass jak i mojego, a ta rozłąka zaboli i mnie i ją.-Mark nie rób jej tego...-powiedziała smutno i dała mi kopa w tyłek na szczęście.
-Ja już zdecydowałem... Pa-powiedziałem wychodząc z domu.
________________
Od Akwamaryn: Mam nadzieję, ze rozdział wam się podoba, bo mi nawet tak. Myślę, że Boddie dobrze pociągnie tę akcję.