sobota, 30 czerwca 2012

[18] - Wolałabyś się z nim przespać?

Cassie...
  
 Usiadłam na walizce i jeszcze raz spróbowałam ją zamknąć - na marne. Walizka ani trochę nie chciała się dopiąć, zamek przesunął się może ledwo o cm.Westchnęłam ciężko, poddając się. Będę musiała się chyba pozbyć pewnej części mojej garderoby, pomyślałam ze złością pacząc na walizkę. W tym samym momencie usłyszałam ciche pukanie do moich drzwi. Beznamiętnie zawołałam " Proszę", grzebiąc w torbie. Do pokoju weszła Vicky, na  progu kładąc swoją walizkę. 
  - Kiedy jedziemy? - spytała, przysiadając się na brzegu łóżka.
  - Jutro. - odparłam przenosząc wzrok z torby na siostrę. 
  Wróciła zdenerwowana. I przerażona. Z żadną z nas nie chciała rozmawiać, szemrała tylko coś do siebie. Po godzinie dopiero wyszła, przytuliła nas obie, ale nadal wyglądała na przestraszoną. Zwłaszcza Vivi tuliła, jakby ta ledwo co umknęła śmierci. Nie pytałyśmy jej o nic, bo wiedziałyśmy co odpowie.. " Ależ nic mi nie jest, głuptasy!". Nie wnikałyśmy. 
  Teraz, gdy usłyszała o mojej decyzji, jakby się odprężyła. Uśmiechała się już nie sztucznie, lecz prawdziwie z taką ulgą jak... Nie, tego nie da się do niczego porównać. 
  - Wyglądasz na złą... Stało się coś? - zapytała Vicky, opadając na łóżko.
 Westchnęłam. 
  - Wlizka. - powiedziałam. Vic zaśmiała się głośno, podnosząc się z łóżka i siadając na torbie. Pokręciłam głową i otworzyłam usta, by powiedziec, ze próbowałam, ale ta uprzedziła mnie:
  - Jestem cięższa. Pode mną się zamknie. 
  Bez słowa chwyciłam za zamek i pociągnęła. Najpierw stawiał opór, lecz już po chwili stała zamknięta. 
  - Dziękuje - powiedziałam z wdzięcznością, chwytając za ucho torby i sadzając na na ziemi - obok walizki Vic.  
  - Nie ma za co. - Siostra machnęła lekceważąco ręką. - Nie widziałaś Vivi? 
  Pokręciłam głową i już sięgnęłam ręka po komórkę, gdy jedna myśl - ale za to ważna -  przecięła mój umysł jak błyskawica.
  - Ale chyba się domyślam... - odpowiedziałam z tajemniczym uśmiechem, złapałam za wiatrówkę, włożyłam na nogi buty i wyszłam z domu, zostawiając zdziwioną Vic na środku korytarza. Przypuszczam, ze jeśli przez chwile gapiła się za mną, nim poszła by dalej przygotowywać się do wyjazdu. 
  Wsiadłam w czarne Volvo,odpaliłam silnik i już po chwili pędziłam szosą w stronę pobliskiego lasu. 
  Wyjeżdżamy, pomyślałam nagle. Wiedziałam to od kilku godzin, ale jakby dopiero teraz zrozumiałam. Na stałe.. Do Afryki, do Egiptu. Ze wzruszeniem paczyłam przez okno, na znajome drzewa, domy, sklepy, a nawet niektórych ludzie. Nigdy ich nie zobaczę, pomyślałam ze wzruszeniem i poczułam łzy zbierające się w oczach. Szybko się otrząsnęłam, chwyciłam mocniej kierownice i skupiłam się na drodze. Przecież tego chciałam! Sama to zaproponowałam.. Miało mnie to odciągnąć od M... od przeszłości... Nie mogę się teraz rozklejać! - myślałam wojowniczko, skręcając w drogę przy lesie.
  Wyszłam z samochodu, zamknęłam go i weszłam w zagajnik. 
  Vivi miała z Travisem takie ulubione miejsce... Malutkie jeziorko, otoczone gąszczem kwiatów. Rudowłosa uwielbiała tam spędzać czasu. Pewnie poszła się z nim pożegnać, powiedziałam w myślach. 
  Problem w tym, że nie znałam do niego drogi. Słyszałam o nim z opowieści siostry, ale ona nigdy nie wyjawiła mi gdzie się ono znajduje. A więc będę nawoływać, pomyślałam. 
  Już otworzyłam usta by krzyknąc, gdy zobaczyłam..
  Przełknęłam ślinę, a serce zaczęło wyrywac mi się z piersi. 
  Mark! - wykrzyknęłam w myślach. - To naprawdę on, nie wierzę.. Mark!
  Miałam ochotę podbiec do niego i przytulic, lecz powstrzymałam się. On nie chce mnie widzieć. A więc ja też... - myślałam-... muszę chociaż sprawiać takie wrażenie.
  Spojrzałam na niego z ukosa i z bólem spostrzegłam, że odwrócił się do mnie tyłem.Natychmiast zrobiłam to samo i nagle z przerażeniem odkryłam, że nie pamiętałam po co w ogóle tu przyjechałam. Liczył się tylko on... Przełknęłam ślinę, udając, ze szukam czegoś w zaroślach - żebym chociaż miała pozory. Super, pomyślałam z gniewem, Ma... Marcin* weźmie mnie jeszcze za jakaś psycholkę co go śledzi...
  Podnosiłam głowę, słysząc ryk motoru. Rzeczywiście, do lasu, a raczej do Ma.. Marcina zbliżał się jakiś motor. Z uwagą przyjrzałam się mężczyźnie siedzącym na nim. Nie widziałam go dokładnie, lecz mogłam stwierdzić, ze jest  wysportowany i umięśniony.
  Mężczyzna zatrzymał się przy Marcinie, zszedł z motoru, przyjrzał się mu uważnie, po czym przeniósł wzrok na mnie. Nieśmiało uśmiechnęłam się, lecz zaraz natrafiłam na spojrzenie Ma.. Marcina. Zagryzłam wargę, nerwowo bawiąc się dłońmi. Mężczyzna był bardzo przystojny. Czarne włosy opadały mu na brązowe oczy, patrzące na mnie z... pożądaniem? Nie potrafiłam określić. Uśmiechnął się do mnie szeroko, za co Marcin od razu go popchnął w tył. Wystarszona podskoczyłam lekko, nie wiedząc co się za chwile stanie.
  - Ładną dupeczkę przyprowadziłeś... - powiedział szatyn. Zmrużyłam oczy ze złości. W jednej chwili zdążyłam znienawidzić mężczyznę.
  - Nie przyprowadziłem jej...-  Marcin zmarszczył czoło, lecz po chwili pokręcił głową. A więc właśnie stwierdził, ze jestem psycholką zabujaną w nim na tyle, by szwendać się za nim po lesie, pomyślałam z rozpaczą.
 - Przejdźmy do rzeczy. Nie mogę wam powiedzieć gdzie dokładnie znajduje się nasza krypta... Jedynie nasze najbliższe plany, ale i to kosztuje. - Szatyn oblizał się patrząc na mnie. - Nie potrzebuję kasy... Starszy, że pozwolisz mi spędzić jedną noc w towarzystwie tej damy...
  Jeszcze chwila i podejdę do niego, by dac mu w psyk, pomyślałam rozwścieczona.  Lecz zaraz dotarło do mnie coś innego... " Pozwolisz mi".... A więc ten mężczyzna brał mnie za jakaś... rzecz Marcina? A gdyby Marcin się zgodził... nie sądzę bym pobiła dwóch taki. Ba, nie sądzę czy bym dała rady jednemu takiemu. Wszystko zależy od Marcina, pomyślałam z przestrachem patrząc na blondyna niemal błagalnie. 
  Nie potrafiłam się powstrzymać od uśmiechu, gdy Marcin przywalił szatynowi w twarz, łapiąc za ubrania. 
 - Uważaj o kim mówisz... Jedyne na co możesz liczyć to kasa, a jeśli ja tkniesz dostaniesz kulkę w łeb. Zrozumiał? - powiedział Marcin. Miałam ochotę go za to przytulic i tylko jakimś cudem się powstrzymałam.
- Wpadnę do was jutro. - odrzekł szatyn, wsiadając na motor.
 - Lepiej nie. Spotkajmy się na lotnisku. Zamieszanie, tłok... Będzie można porozmawiać na neutralnym gruncie. - odpowiedział Marcin. Zaciekawiona, nieznacznie przysunęłam się bliżej. O  co chodziło? Nagle do głowy przyszło mi jeszcze coś...
  Czy Marcin właśnie dlatego ze mna... Zerwał? Wściekłam się. Miałam ochotę mu przywalić, ale po zobaczeniu tego, jak uderzył szatyna, odeszła mnie ta ochota.
  Tymczasem mężczyźni ustalili godziny, a szatyn odjechał. Marcin właśnie wsiadał na motor.
  Bez zastanowienia podeszłam do niego i krzyknęłam:
  - Co ty kombinujesz?! I czemu go uderzyłeś?!
  Marcin spojrzał na mnie z zaciętością.
  - Wolałabyś się z nim przespać? - spytał, unosząc do góry jedna brew.
  Zarumieniłam się. Głupie pytanie, ochrzaniłam się w myślach. Zacisnęłam dłonie w pięści ze złości.
  - Nie. Oczywiście, że nie! Ale kto to jest?!
 Mężczyzna zmrużył oczy.
  - Nie twój interes - odpowiedział ostro.
  - A więc to coś bardzo ważnego - stwierdziłam. Marcin spojrzał na mnie podejrzliwie, po czym odpwiedzial obojętnie:
  - Nie, skąd ten pomysł?
  - Bo gdyby to nie było ważne, powiedziałbyś mi. Kto to jest? - ponowiłam pytanie. Tym razem odpowiedział.
  - Mars... Mars Evans. Starczy?
  Mars Evans... Zapamiętać, pomyślałam. Pokręciłam głową.
  - A o co chodziło? - zapytałam, kładąc dłonie na kierownicy. Bałam się, ze odjedzie.
  Blondyn westchnął.
  - To moje życie, nie wtrącaj się... - powiedział zacięcie. Zabrał swoje ręce z kierownicy, co mnie zabolało. Aż tak jestem odrażająca?
  - Powiesz mi ty... Albo Mars. - powiedziałam mrużąc oczy.
 Marcin zacisnął dłonie w pięści, oddychając płytko. Był wściekły. Bardzo wściekły. Ciekawe, pomyślałam, czy gdybym była facetem uderzyłby mnie?
  - Co ty tu robisz w ogóle?! Czemu za mną łazisz?! - sapnął ze złością.
  - Nie łażę za tobą, tylko Vivi - odparłam z równą złością.- Gdzieś tu jest.. A muszę ją znaleźć, bo niedługo wyjeżdżamy i..
  - Wyjeżdżacie? - przerwał mi Marcin. Czy on to powiedział... z ulgą?
  Pokiwałam głową.
  - Gdzie? - dopytywał się.
  Zmrużyłam oczy.
  - Nie twój interes - odparłam, tak jak przedtem on mi.
  Chłopak zacisnął usta, strzepnął moje dłonie z kierownicy, sam za nia chwycił i bez słowa odjechał.
  Zostałam sama. W środku lasu. Zapadał zmierzch. I pojęcia nie miałam jak stąd wyjść. Chciałam zawołać Marcina, ale on już był daleko, nie słyszałby mnie. A nawet gdyby słyszał - wątpię czy wróciłby się. Westchnęłam i nieomal rozpłakałam się. Cofnęłam się o krok do tyłu, patrząc za Marcinem, gdy w coś uderzyłam. Podskoczyłam zdenerwowana, przewracając się o pień. Odsapnęłam ze szczęściem, uśmiechając się blado do osoby stojącej przede mną.
  - Vivi... Szukałam  cię - szepnęłam, wstając.
  Dziewczyna pokiwała głową.
  - Wiem.
___________________________
  * Marcin - żeby nie było niejasności: Cass zaczęła tak nazywać Marka, by szybciej o nim zapomnieć. I tez dlatego, ze samo imię " Mark" sprawiało jej ból.
  Od Boddie: Rozdział mi się podoba :D Mam nadzieję, że Wam też ; P Wyszedł mi trochę długi, może nawet za długi, ale tu winę należy składać do weny... :)

wtorek, 19 czerwca 2012

[17]-Ładną dupeczkę przyprowadziłeś...

Mark...

           Vicky spiorunowała mnie spojrzeniem, a po chwili przeniosła je na Iana. Wiedziałem, że zrobiłem źle, ale miałem nadzieję, że Vicky jest odpowiedzialna. Po chwili wyszła szybkim krokiem z domu, a Ian uderzył dłonią o ścianę. Był wściekły więc najlepiej było się ulotnić, ale jakoś nie paliłem się do tego.
-Co ty zrobiłeś?! Jesteś z siebie zadowolony?! Jeśli ojciec się dowie załatwi cię na miejscu!- gdy ten krzyczał na mnie Travis stał z boku i nad czymś zastanawiał się.
-Chłopaki...-powiedział po chwili, a Ian przeniósł wzrok na niego.- Mark po śmierci ojca masz przejąć biznes... może...-zmarszczyłem czoło i pokiwałem przecząco głową. Nie było takiej opcji bym zabił własnego ojca. Ian zagryzł wargę i podrapał się po głowie.
-Słuchajcie. Nie możemy narażać dziewczyn. I ja i wy powinniśmy być jak najdalej od nich.-nadal widziałem wściekłość w oczach Iana. Travis wszystko pojmował i oddał by życie za Vivi, ale Ian nie był jeszcze tak dojrzały. Chciał po prostu być z Victorią za wszelką cenę i nie obchodziły go konsekwencje.
-Nie ma takiej opcji! Nie zerwę z nimi kontaktu tylko dlatego, że starszy brat tak karze!-westchnąłem cicho gdy do pomieszczenia wbiegła Joe. Była cała spocona jak to po joggingu i tych jej ćwiczeniach rozciągających.
-Mark spotkałam Marsa... Pomoże nam.-powiedziała z wielkim uśmiechem na ustach, ale widząc jaka atmosfera panuje w domu zamilkła.-Co jest?-spytała biorąc łyka wody z butelki.
-To świetnie... Zadzwoń do niego i powiedz, że spotkamy się na godzinę na przedmieściach w lesie.-powiedziałem nie spuszczając wzroku z braci. Ian wyglądał jakby zaraz miał mi skoczyć do gardła i rozszarpać na małe kawałeczki. Zerknąłem na Travisa. Stał w tej samej pozycji co przed wyjściem Vicky i nadal zaciskał dłonie w pięści. Dziwiłem się czemu nie sprzeciwił się Vicky, gdy ta wyrzuciła mu prosto w twarz co myśli o nim. On nie skrzywdził by Vivi, zbyt ją kochał.
-Okey... Chłopaki co z wami?!-krzyknęła Joe i stanęła pomiędzy nami.
-Później ci opowiem... Mam dla ciebie zadanie.-powiedziałem kierując spojrzenie ku niej.- Będziesz pilnować Vicky.- dziewczyna wytrzeszczyła oczy zaskoczona, ale po chwili machnęła ręką i ruszyła do łazienki.
-Dobra, ale pierw wezmę prysznic i macie mi wszystko powiedzieć!-wrzeszczała z łazienki. Stanąłem tyłem do brata i czekałem na jego reakcję. Nie słysząc jednak jego kroków wyszedłem z domu i wsiadłem na motor. W tym samym momencie wyszedł za mną Travis.
-Usuńcie ciało tej dziewczyny z garażu... Nie fajnie to wygląda...-powiedziałem i odjechałem. Cały czas miałem dziwne wrażenie, że z Travisem coś jest nie tak.
***
          Oparłem się o pień drzewa i odpaliłem papierosa. Mars się spóźniał, co zbytnio mnie nie dziwiło. Nawet na randki z Joe spóźniał się.Zaciągnąłem się, gdy usłyszałem silnik samochodu. Spojrzałem w stronę skąd dobiegał dźwięk gaszonego silnika. Czarne Volvo stało niedaleko, a jego właścicielem nie był Mars... Z środka wyszła wysoka blondynka. Stała do mnie tyłem więc nie miałem możliwości, by się jej przyjrzeć. Jednak skądś znałem tą sylwetkę doskonale. Odwróciłem się tyłem do dziewczyny nie chcąc, by mnie nie  rozpoznała.Nagle do mnie podjechał motor, a z niego zeszedł Mars. Przyjrzał mi się uważnie,  a po chwili zerknął na blondynkę za mną. Spojrzałem w tę samą stronę i napotkałem wzrok Cassie. Mars szeroko się do niej uśmiechnął, a ja pchnąłem go w tył.
-Ładną dupeczkę przyprowadziłeś...-powiedział nadal się uśmiechając, a ja powstrzymywałem się, by nie dać mu w twarz.
-Nie przyprowadziłem jej...- chłopak zmarszczył czoło, ale po chwili pokręcił trzeźwiąco głową.
-Przejdźmy do rzeczy. Nie mogę wam powiedzieć gdzie dokładnie znajduje się nasza krypta... Jedynie nasze najbliższe plany, ale i to kosztuje.-uniosłem jedną brew, a ten oblizał się.-Nie potrzebuję kasy... Starszy, że pozwolisz mi spędzić jedną noc w towarzystwie tej damy...-czułem na sobie wzrok Cass, ale nie mogłem dłużej słuchać jego bzdur. Uderzyłem go w twarz i złapałem za chabety.
-Uważaj o kim mówisz... Jedyne na co możesz liczyć to kasa, a jeśli ja tkniesz dostaniesz kulkę w łeb. Zrozumiał?-powiedziałem wypuszczając go z uścisku. Ten pokiwał twierdząco głową i wsiadł do auta.
-Wpadnę do was jutro.
-Lepiej nie. Spotkajmy się na lotnisku. Zamieszanie, tłok... Będzie można porozmawiać na neutralnym gruncie.-powiedziałem, a po ustaleniu godziny odjechał z miejsca. Nie patrząc w stronę Cass wsiadłem na motor jednak nagle przede mną pojawiła się Cass.
-Co ty kombinujesz?! I czemu go uderzyłeś?!-krzyczała wściekła.
_____________
Od Akwamaryn: Może być... Nie podoba mi się i nie miałam na niego zbytniego pomysłu. Niestety jest krótki za co was strasznie przepraszam...

PS. Widzę, że Boddie całkiem zapomniała o tym blogu i nawet nie zainteresuje się wejść opublikować rozdział, bo ja nie mam czasu... Super. Ten blog zaczynami mi już ciążyć.

środa, 6 czerwca 2012

[16] - A jak powiem? To co, zabijecie mnie?

Cassie...

Otuliłam się fioletowym szlafrokiem, jeszcze raz ziewnęłam przeciągle i skierowałam się w stronę kuchni. Już w holu domyśliłam się, że Vivi dawno wstała, co można było rozpoznać po głośnym jazgocie Metallicy - jej ukochanego zepsołu.Uśmiechnęłam się leciutko, popychając kuchenne drzwi. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej widząc Vivi.
  Dziewczyna tańczyła na środku pomieszczenia, śpiewając przy tym do piosenki. Rude włosy spięła w kok, ale poszczególne pasma włosów wydostały się spod gumki teraz zakrywając twarz nastolatki. Buzię Vivi miała całą w mące, gdzieniegdzie ubrudzoną też w  jakieś papce - przez ruch dziewczyny trudny to zidentyfikowania. Wywijała w powietrzu ścierką, czasem ją podrzucając i łapiąc drugą dłonią. Ubrana była w biało - niebiesko fartuszek, także ubrudzony mąka i innymi papkami.
  Cassie po cichu podeszłą do krzesła i usiadła na nim przyglądając się siostrze. W tym samym momencie wyczuła przepiękna woń dochodząca z piekarnika. Przyjrzała się z uwagą rzeczom rozłożonym na ladzie i zrozumiała.
  - Babeczki! - pisnęła uradowana.
  Równocześnie usłyszała zduszony krzyk Vivi, a zaraz jej śmiech.
  - O Boże Cassie!
  Blondynka przeniosła na nią wzrok i nagle z jej ust spełzł uśmiech.
  Mark...
  Usłyszała to w głowie tak wyraźnie i tak głośno, że niemal się rozpłakała.Vivi musiała widocznie to wyczuć, bo podbiegła prędko do siostry w biegu łapiąc dobrze schowaną tace babeczek i niemal wpychając Cassie do ust ciastko. Dziewczyna przełknęła z trudem jedzenie i wysiliła się na blady uśmiech.
  - Zrobiłam je dla ciebie. Wiem, ze za nimi przepadasz... - szepnęła cicho Vivannie, tak, że Cass ledwo ją usłyszała poprzez głośną muzykę.
  " Dziękuje" - odpowiedziała "niemo" tylko ruchem ust. Ale to wystarczyło. Rudowłosa wyszczerzyła się do niej szeroko, podchodząc do piekarnika i kontrolując wzrost babeczek. Tymczasem Cassie równie cicho wstała z krzesła i podeszła do parapetu, na którym w porannym świetle słońca iskrzyła się srebrna bransoletka. Odruchowo dotknęła prawej dłoni na której wyczuła pierścionek. Rzeczy, które podarował jej..
  Nie! Nie, nie,nie! , wykrzyknęła w duszy, prędko ściągając z ręki pierścień i rzucając nim o okno. Vivi zdziwiona przeniosła wzrok na nią.
  - Co to było? - spytała zaniepokojona.
  Cass pokręciła głową na znak, że nie ważne i sięgnęła po biżuterię od... Od niego. Wyrzuci ją. Schowa. Albo komuś da.
  Ale już nigdy, przenigdy jej nie włoży. Nigdy!
  - Gdzie jest Vicky? - zapytała Cassie obracając w dłoniach bransoletkę.
  Vivi spojrzała na nią zdziwiona, zaraz jednak odwróciła się do siostry tyłem udając, że przygotowywuje nową mase na ciasteczka.
  - Vicky? Wyszła... - odparła.
  Cassie wrzuciła ozdoby do kieszeni szlafroku i podeszła do Vivannie, obracajac ją w swoja stronę.
  - Gdzie?- zapytała ostro.
  Vivi przygryzła dolną wargę i spuściła wzrok. Więcej nie było trzeba Cass.
  - Jak mogła?! I niby po co tam polazła?! M... Ten człowiek to dla mnie już przeszłość, nie liczy się! I mam o nim zapomnieć nie tylko ja, ale i wy! Także ty o Travisie, jasne? W ogóle zapomnijmy o... - Cass przerwała gwałtownie, wpatrzona coś za Vivi. Nagle uśmiechnęła się szeroko, wypuściła siostrę i jak zahipnotyzowana podeszła do lady. Podniosłą coś z białego marmuru ze szczęście gryząc wargę.
  - I chyba już nawet wiem, jak to zrobimy... - powiedziała z radością pokazując Vivi jakieś papiery.
  - Ale... - zaczęła rudowłosa, lecz po chwili zrozumiała.- Och...
      Vicky....
  Mark wepchnął mnie do domu, zasłaniając mi usta dłonią. Miałam go ochotę za to ugryźć,ale zbyt się brzydziłam. Posłusznie więc cofałam się tylko, póki nie zderzyłam się z Ianem, który rozmawiał z Travisem. Odskoczyłam momentalnie jak oparzona, pacząc na nich z przerażeniem.
  - Co się stało, księżniczko? - spytał Ian przypatrując mi się zdziwiony. - Nagle nie taka oschła? 
  Przełknęłam ślinę, cofając się do ściany. Chłopcy spojrzeli zdziwieni na Marka, ale ten tylko wsadził ręce do kieszeni i spuścił wzrok. 
  - Musiałem... - powiedział cicho. Ian i Travis spiorunowali go spojrzeniem, każdy z takim wyrazem twarzy, jakby miał ochotę go zabić. Czułam, że za chwilę któryś wybuchnie i rzuci się na niego. Nagle jednak Ian spojrzał na mnie i zrobił krok w moim kierunku. Podejdzie bliżej, a go kopnę, pomyślałam zaciekle.
  - Posłuchaj Vicky... Nie możesz nikomu powiedzieć, jasne?! Nawet Cassie czy Vivi... Zwłaszcza im! - zaczął.
  Zmrużyłam oczy. 
  - A jak powiem? To co, zabijecie mnie? - spytałam ostro, mierząc ich wzrokiem. 
  Zapadła cisza. Chłopcy wymieniali się spojrzeniami. Travis oparł się o ścianę krzyżując ręce na piersiach, Ian zagryzł warge, a Mark wsunął głębiej ręce do kieszeni. 
  - Czyli tak... - wyszeptałam. Ian spojrzał na mnie błagalnie, przepraszająco,ale ja miałam ochotę uderzyć go w twarz. Zacisnęłam jednak zęby, oddychając płytko.
  - Vicky.... - zaczął Ian, ale przerwałam mu podnosząc dłoń. 
  - Nic nie musisz mówić. Wszystko rozumiem... - Spojrzałam oskarżycielsko na Travisa. - Cały czas okłamywałeś Vivi... A gdyby poznała sekret? Jakimś sposobem...? Zabiłbyś ją, prawda? 
  Chłopak nie odpowiedział. Sapnęłam ciężko ze złości, po czym zebrałam się na odwagę by ich ominąć i wyjść. Zaraz, gdy tylko zamknęły sie za mną drzwi wybuchłam płaczem. Szybko wsiadłam na motor i odjechałam jak najprędzej do domu.
  _______________________________
Od Boddie: Mało akcji,ale obiecuje, ze wkrótce Wam to wynagrodzę ; ) Szczerze mówiąc rozdział mi się nie podoba, ale no cóż...Mam nadzieję, że przynajmniej Wam ; P