Mark...
Wszedłem do domu i od razu skierowałem się w stronę gabinetu ojca. Nie miałem pojęcia co tym razem Nick narobił, ale gdy szefa się wkurzało nie było żartów. Nawet ja i moi bracia nie mieliśmy taryfy ulgowej, a co dopiero ktoś obcy. Szybkim krokiem wszedłem do pokoju i spojrzałem na ojca. Miał na sobie swoje stare dżinsy i koszulkę. Nie wyglądał jak typowy gangster. Uważał, że nie należy się wyróżniać, a wszystko pójdzie jak po maśle. Dla niego zabijanie ludzi to było takie hop siup.-Gdzie ty się szwendasz dzieciaku!-wrzeszczał na mnie. Zresztą jak zwykle.
-Mam prawo do swojego życia. Streszczaj się. Śpieszy mi się.-powiedziałem siadając na krześle na kółkach. Ojciec spiorunował mnie wzrokiem, ale jakoś mnie to nie ruszało.
-Ten twój kolega znowu nie chce zapłacić, albo z nim pogadasz, albo mu gardło poderżnę.! Co za bachor... To po prostu jakaś kpina...-mamrotał do siebie. Wstałem i wychodząc zamknąłem za sobą drzwi. To ja zaproponowałem Nicka na naszego dilera. Ojcu był potrzebny, a mu brakowało kasy, a teraz taki cyrki odstawiał. Zdenerwowany wsiadłem na motor i z piskiem opon ruszyłem w stronę centrum handlowego. To tam chłopak rozprowadzał towar.
***
Przeszedłem koło kolejnego sklepu i nadal nie mogłam znaleźć Nicka. Zapewne szwendał się gdzieś ze swoimi kolegami zamiast pracować. Dopiero gdy przechodziłem koło baru zobaczyłem go. Stał w towarzystwie jakiejś brunetki i bez najmniejszych skrupułów dotykał ją. Cicho prychnąłem i odciągnąłem go od dziewczyny. Spojrzałem na nią z uśmiechem i grzecznie przeprosiłem. Ta wystraszona w pośpiechu się oddaliła.
-Co ty wyrabiasz?! Płoszysz mi klientów.-powiedział chłopak opierając się o ścianę.
-Od kiedy to robisz za męską dziwkę?-spytałem przygniatając go do ściany. Złapałem go za koszulkę i wywlokłem na zewnątrz. Ojciec od małego uczył nas, że nie należy wyrównywać porachunków przy ludziach.
-Puść mnie!-wrzeszczał wściekły chłopak, ale ja tylko kpiąco się uśmiechnąłem.
-Gdzie kasa?-spytałem rzucając nim o kosze na śmieci.
-Nie mam jej!-mówił wystraszony chłopak. Widziałem jak trzęsą mu się ręce i wiedziałem co się święci. Kolejny raz złapałem go za chabety i pociągnąłem w miejsce gdzie nikt nas nie zobaczy. Jedną ręką przygniotłem go do ściany, a drugą wyjąłem broń z pod kurtki. Przyłożyłem mu ją ostrożnie do głowy.
-Otwieraj oczy!-wrzasnąłem i uderzyłem go w brzuch. Ten przerażony zgiął się w pół po czym otworzył szeroko oczy.- Nie po to ci dawaliśmy trawkę byś sam ja spożywał gnoju! Miałeś ją sprzedawać! Masz coś na swoje usprawiedliwienie?-powiedziałem już ciszej i opuściłem broń.
-Uzależniłem się...-wymamrotał, a ja z uśmiechem na ustach nacisnąłem spust i wystrzeliłem kulę prosto w jego prawą nogę.
-To nie jest usprawiedliwienie. Gdybyś powiedział to szefowi już byś dostał kulkę w łeb...-powiedziałem kucając przy nim. Poklepałem go po twarzy i szeroko się uśmiechnąłem.- Pamiętaj, że za każdy błąd w tej branży się płaci i to nie kaską, a życiem... Nie było mnie tu...-powiedziałem i wycofałem się.Schowałem broń pod kurtkę i wsiadłem na motor.
Nim zdążyłem wejść do domu, a zatrzymał mnie Travis. Wyglądał jak by przed chwilą ktoś próbował zabić Vivi, albo jeszcze gorzej. Nie umiał wydusić z siebie ani słowa, więc była tylko jedna rada. Uderzyłem go z prawego sierpowego, a ten momentalnie zaczął gadać. Buzia mu się nie zamykała, ale ja zrozumiałem tylko tą jedną, najważniejszą informację.
-...Cass jest w szpitalu...- odepchnąłem lekko chłopaka i z powrotem wsiadłem na motor. Szybko odpaliłem i ruszyłem w kierunku szpitala. Na liczniku było zaledwie 140/ h. Ta kupa złomu nie chciała jechać szybciej. Przez chwilę zastanowiłem się czemu nie wziąłem Achillesa* przecież to on był moim motorem, a mimo to wziąłem ten szajs Travisa, a on mojego Achillesa. Wcisnąłem ,,gaz do dechy'' i już po chwili stałem przed szpitalem. Wbiegłem do środka i zaczepiłem pierwszą lepszą pielęgniarkę.
-Przepraszam gdzie znajduje się Cassandra...- potrzebowałem chwili by przypomnieć sobie jej nazwisko.-Kelsey.-kobieta wskazała mi pierwsze drzwi na lewo i dopiero wtedy zobaczyłem siedzącą przed salą roztrzęsioną Vivi. Ręce jej drżały, a po policzkach płynęły łzy. Gdzie jest Travis do cholery!Powinien z nią być! Pomyślałem, ale po chwili stwierdziłem, że to nie jest ważne. Powoli wszedłem do sali numer dwadzieścia trzy i spojrzałem na leżącą na łóżku blondynkę. Z ulgą stwierdziłem, że głowę ma całą, bez żadnych bandaży. Co oznaczało, że nie jest z nią tak źle. Przy łóżku stała Vicky. Widać było, że próbuje powstrzymać targające nią emocje.
-Vicky... Vivi jest w całkowitej rozsypce. Powinnaś być z nią...-powiedziałem. Myślałem, że pewnie zaraz na mnie naskoczy z pretensjami, ale ona tylko wyszła z pomieszczenia zostawiając mnie z Cassie. Usiadłem przy łóżku i spojrzałem na twarz blondynki. Miała tylko kilka zadrapań i siniaków. Przejechałem zewnętrzną stroną dłoni po jej policzku i poczułem jak się porusza. Szybko odsunąłem dłoń i wstałem. Co ja wyrabiałem... Nie jestem normalnym chłopakiem i nie chciałem powtórki z akcji z Elizabeth. Dziewczyna zatrzepotała powiekami i otworzyła szeroko oczy. Spojrzała na mnie i lekko się uśmiechnęła. Próbowała coś powiedzieć,ale sprawiało jej to tak okropny ból, że po chwili zaprzestała prób. Stanąłem naprzeciw jej łóżka i przyjrzałem się jej obrażeniom. Miała obandażowaną rękę i to wszystko. Na karcie pacjenta wypisane były też inne skutki wypadku, ale nie umiałem ich rozczytać. Nie sądziłem, by dłoń była w opłakanym stanie, bo by jej założyli gips.
-Jak się czujesz?-spytałem i stanąłem pod oknem. Nie chciałem patrzeć jej w oczy. Nie mogłem pozwolić wciągnąć się w to.Po chwili jednak spojrzałem na jej jasną twarz i zamarłem. Patrzała na mnie z uśmiechem. Cieszyła się na mój widok, a to nie tak miało być.-Może lepiej nie mów.-powiedziałem i spojrzałem na zegarek. Dochodziła szesnasta i wiedziałem że zaraz mamy z Ianem jak co dzień dodatkowe zajęcia z samoobrony, ale jakoś nie miałem ochoty stąd iść. Chciałem być jak najbliżej Cassie.
_______
*Achilles to motor należący do Marka.
Od Akwamaryn; Moim zdaniem rozdział jest w miarę dobry. Trochę się dzieje. Nie mam nic więcej do dodania.
-Vicky... Vivi jest w całkowitej rozsypce. Powinnaś być z nią...-powiedziałem. Myślałem, że pewnie zaraz na mnie naskoczy z pretensjami, ale ona tylko wyszła z pomieszczenia zostawiając mnie z Cassie. Usiadłem przy łóżku i spojrzałem na twarz blondynki. Miała tylko kilka zadrapań i siniaków. Przejechałem zewnętrzną stroną dłoni po jej policzku i poczułem jak się porusza. Szybko odsunąłem dłoń i wstałem. Co ja wyrabiałem... Nie jestem normalnym chłopakiem i nie chciałem powtórki z akcji z Elizabeth. Dziewczyna zatrzepotała powiekami i otworzyła szeroko oczy. Spojrzała na mnie i lekko się uśmiechnęła. Próbowała coś powiedzieć,ale sprawiało jej to tak okropny ból, że po chwili zaprzestała prób. Stanąłem naprzeciw jej łóżka i przyjrzałem się jej obrażeniom. Miała obandażowaną rękę i to wszystko. Na karcie pacjenta wypisane były też inne skutki wypadku, ale nie umiałem ich rozczytać. Nie sądziłem, by dłoń była w opłakanym stanie, bo by jej założyli gips.
-Jak się czujesz?-spytałem i stanąłem pod oknem. Nie chciałem patrzeć jej w oczy. Nie mogłem pozwolić wciągnąć się w to.Po chwili jednak spojrzałem na jej jasną twarz i zamarłem. Patrzała na mnie z uśmiechem. Cieszyła się na mój widok, a to nie tak miało być.-Może lepiej nie mów.-powiedziałem i spojrzałem na zegarek. Dochodziła szesnasta i wiedziałem że zaraz mamy z Ianem jak co dzień dodatkowe zajęcia z samoobrony, ale jakoś nie miałem ochoty stąd iść. Chciałem być jak najbliżej Cassie.
_______
*Achilles to motor należący do Marka.
Od Akwamaryn; Moim zdaniem rozdział jest w miarę dobry. Trochę się dzieje. Nie mam nic więcej do dodania.