środa, 29 sierpnia 2012

Epilog

Cassie...
  Wyskoczyłam z samochodu i nie patrząc na Joe, wbiegłam do domu. Zatrzasnęłam drzwi i wpadłam do salonu. Dopiero tam zatrzymałam się wzruszona widokiem moich sióstr. Vivi płakała jak małe dziecko, przytulając się jak miś koala do Travisa, - wątpię czy by go puściła, nawet jakby wstał - a Vicky krążyła po pokoju, wyłamując sobie ręce. Zatrzymała się jednak natychmiast na mój widok i dłuższy czas przyglądałyśmy się sobie. Vivi zaś, kiedy tylko mnie ujrzała odskoczyła od chłopaka, by przytulić mnie w podobny sposób co wcześniej jego. Przewaliłam się na fotel obok, śmiejąc razem z nią. 
  - Ty żyjesz! Żyjesz! Żyjesz! Żyjesz! - wrzeszczała na zmianę śmiejąc się i płacząc. Po chwili puściła mnie, przyglądając mi się badawczo. - Czy tylko ja ją widzę? - spytała z przerażeniem, dotykając palcem mojego policzka.
  Wszyscy wybuchnęli na to śmiechem. 
   Vicky podeszła do mnie niepewnie, gryząc z nerwów wargę. 
  - Cassie ja.. - Spuściła wzrok, czerwieniąc się. - Ja... Przepraszam cię. - Vic wybuchła płaczem. Pierwszy raz widziałam jak płaczę. Zaniemówiłam. Nawet Vivi przestała z siebie wydawać niecenzurowane dźwięki i patrzyła na siostrę w pokorze. - Wybacz mi, Cassie... Byłam chamska... Kazałm ci dokonać bardzo trudnego wyboru, ale... Ale... Widzę, ze wyszłaś z niego po mistrzowsku. Tak cię przepraszam! 
  Dalej wpatrując się w nią jak urzeczona, "zdjęłam" z siebie Vivi i sadząc ją w fotelu, przytuliłam siostrę. Sama ze wzruszenia zaczęłam płakać.
  - Vicky.. Tak za tobą tęskniłam! Ja tez cię przepraszam! tak bardzo... Och, Vicky! - wychlipałam. 
  Victoria pociągła nosem i leciutko mnie od siebie odsunęła. Uśmiechała się poprzez łzy, które powoli zaczęły wysychać na jej bladych policzkach. Chyba nie przespała parę nocy. 
  - Jeśli mogę spytać... - zaczęła niepewnie Vivi. - Kto cie porwał? 
  Ze zdumieniem spojrzałam najpierw na Vic, potem na Travisa. 
  - Ty nic nie wiesz... - wyszeptałam. Jeszcze raz przytuliłam Vicky i złapałam Vivi za rękę. Następnie podeszłam do Travisa i jego wzięłam za dłoń. - Chyba musicie sobie coś wyjaśnić... 
  Mężczyzna spuścił głowę, a Vivi znów zaczęła płakać. I znowu zaczęła się śmiać. A potem wlazła Travisowi na kolana, jak kociak i przytuliła się do niego. 
  - Przepraszam! - wyszeptała.
  Trav nieco zaskoczony, niepewnie objął  dziewczynę. Potem podniósł się razem z Vivi, która oplotła go w biodrach nogami i powiedział: 
  - Nie, to ja przepraszam. Muszę ci wszystko wytłumaczyć. Zbyt długo kłamałem... - A następnie wyszedł razem z rudowłosą, która cały czas na zmianę płakała i śmiała się. 
  Kilka tygodni potem....
  Ziewnęłam przeciągle i wtuliłam się w Marka, głowę chowając tak, by nie przeszkadzały mi promienie słoneczne. Poczułam jak Mark porusza się i obejmuje mnie w talii, całując w czubek głowy. A po chwili znów wydał z siebie chrapnięcie i zasnął. 
  Wyjechaliśmy. Do Anglii, jak najdalej od tego wszystkiego. Vivi i Travis zaręczyli się, a Ian przejął interesy ojca. Teraz to on był szefem tej całej agencji. Vicky nieco bardziej przychylnym okiem parzyła na jego zaloty. Z dziewczynami starałam się rozmawiać codziennie, choćby to przez skype czy komórkę. 
  Z Markiem mieszkaliśmy w Oxford, w wielkiej willi. Żadne z nas nie poruszało tematu terroryzmu od ubiegłych wydarzeń. 
  Goliat zginął. Taylor zrezygnowała z tego "zawodu" i obecnie wygrzewa się na plażach. Mark nadal utrzymuje z nią kontakt, a ja... Prawdę mówiąc nie przepadamy w dalszym ciągu za sobą, mimo, iż jestem jej niezwykle wdzięczna za okazaną pomoc. Joe pomaga Ianowi w robocie. Kontaktujemy się głównie tylko przez skype, Mark niezbyt przychylnie spogląda na wyjazd do Los Angeles. 
  A Mars nie żyje. Podobno zabiła go Tay, ale ona sama milczy na ten temat. 
  Mocniej wtuliłam się w Marka, uśmiechając lekko do siebie.
  Jeszcze trzy tygodnie temu nie pomyślałabym, że gdzieś tam czeka na mnie Mark i nasze wspólne życie. 
__________________________
 Od Akwamaryn: Szybko minął ten czas na tym blogu. No dla was może nie, ale ja razem z Boddie tak szybko pisałyśmy rozdziały, że już 20 marca skończyłyśmy. Tak właśnie 20 marca! Czy się cieszę, ze kończymy? Nie wiem... Chyba po części tak. Pisanie tego bloga było czystą przyjemnością, ale jednak się cieszę. Akcja się ciągnęła i ciągnęła, ale dobrnęłyśmy do końca! Chciałam wam wszystkim podziękować za ciepłe komentarze i słowa wsparcia. Miałam taki mały moment o którym Boddie nie wie więc cicho sza! W którym miałam problemy... Ale wytrwale pisałam... Za swoją pomoc chciałam niezmiernie podziękować Jemi... No i oczywiście! Dziękuję ci Boddie! Koniec nadszedł tak niespodziewanie, ze prawie zapomniałam! Byłaś świetna! A twoje wściekłości na mojego brata i siostrę kiedy mnie gonili od komputera na zawsze utkwią mi w pamięci. Dobra rozpisałam się! Koniec! Kropka! Teraz Boddie!
Od Boddie: Miałaś taki moment?! I nie powiedziałaś?! ;`( No wiesz, pewnie znając mnie jeszcze naciskałam :`(. Bo ja zawsze naciskam!...Telepatycznie też!... Ale co do bloga...mi również straasznie szybko minął ten czas na blogu... Nie minęły chyba 3 tygodnie [ może 4 - jestem kiepska z matmy..xd], a my "kończymy bloga". No, może nie dosłownie, bo u Was w tym dniu jest 6 rozdział ;P To mój pierwszy blog wspólny, ale na pewno bardzo udany ;). Przyznam szczerze, że smutno mi, iż  już skończyłyśmy... Bardzo przyjemnie mi się go pisało ; P. Chciałabym podziękować przede wszystkim Wam - którzy komentowali i czytali tego bloga i oczywiście Akwamaryn! I Ty również byłaś świetny ;D Bardzo fajnie mi się z Tobą pisało :) W ogóle Wam wszystkim bardzo dziękuje z Akwamaryn na czele! ;D ; *




piątek, 24 sierpnia 2012

[27]-Akcja się powiodła, ale musimy zrobić jeszcze jedno. Musimy pomścić waszego szefa, a mojego ojca... Więc już! Zaczynamy!-

 Mark...
Wyszedłem po raz kolejny na zewnątrz czekając na jakiś znak od Boga. Nigdy nie byłem religijny, ale teraz mogłem liczyć tylko na cud. Nie miałem innego wyboru. Nie miałem bladego pojęcia gdzie teraz mógł Mars wywieść Cassie. Przykucnąłem opierając się o murek i ukryłem twarz w dłoniach. Byłem na nogach dobre dwadzieścia cztery godziny i byłem okropnie zmęczony. Miałem jednak złe przeczucie, że jeśli zasnę coś jej się stanie. Nie mogłam do tego do puścić, a po mojej głowie cały czas walały się jej krzyki. Nagle psy zaczęły głośno szczekać. Ni miałem siły i ochoty unieść wzrok. Postanowiłem czekać aż ktoś mnie wyręczy i otworzy przybyszowi furtkę.
-Mark!-usłyszałem głośny wrzask Taylor. Nagle koło niej pojawiła się dwójka moich ludzi. dziewczyna nawet nie próbowała się wyrywać. Po prostu grzecznie stała, ale patrzała na chłopaków z obrzydzeniem. Szybko się podniosłem i podszedłem bliżej. Skinieniem ręki uciszyłem psy i kazałem im uciekać. Słuchały jedynie mnie i ojca.-Puszczajcie mnie, bo nie ręczę za siebie!-warknęła i wyrwała się im.
-Puśćcie ją. Dam sobie radę.-powiedziałem tylko i spojrzałem dziewczynie głęboko w oczy. Była taka sama jak Joe i kiedyś była mi bardzo bliska. Nie umiałem powiedzieć jak bardzo. Wszystko się pozmieniało, a ona przeszła na stronę Goliata. Miałem jej to za złe, ale zawsze liczyłem, że wróci do nas.
-Ja chcę ci pomóc.-powiedziała, a ja zaskoczony spojrzałem jej w oczy. Nie próbowała uciekać wzrokiem, a to oznaczało, że albo nauczyła się kłamać albo naprawdę chciała mi pomóc. Nie miałem do niej jednak pełnego zaufania. Usiadłem na schodach od domu i spojrzałem w niebo.
-Pamiętasz jak kiedyś siedzieliśmy tu wieczorami i patrzeliśmy w niebo? Każda gwiazda była inna i nawet mieliśmy swoje własne... Czarna królowa...-powiedziałem pod nosem na wspomnienie tej zabawnej nazwy.
-I biały król...-powiedziała cicho spoglądając w niebo.- Nie mamy na to czasu...-powiedziała siadając do mnie przodem. Nie chętnie oderwałem wzrok od gwiazd, ale gdy zobaczyłem jej lśniące oczy przypomniałem sobie za co ją tak uwielbiałem. To ta jej prawda... tak jej niewinność i prawda. Nigdy do nas nie pasowała. Jej miejsce było gdzie indziej, ale kiedy zobaczyłem ją w tym lasku obok Marsa... Byłem wściekły i teraz to uczucie powróciło.
-Czemu chcesz mi pomóc?-powiedziałem, ale szybko się poprawiłem.- Czemu chcesz pomóc Cass...-powiedziałem i uniosłem jedną brew.
-To... Chcę pomóc ci nie jej! Ona... Gdybyś... Eh... Po prostu Mars za dużo miesza. On się nad nią użala i zdradził bazę Goliata! Niszczy i zasługuje na karę!-powiedziała głośniej, a ja lekko się uśmiechnąłem. Właśnie taką Taylor pamiętałem.
-Wiesz, że na moje zaufanie musisz zasłużyć?-powiedziałem, a ta tylko przytaknęła.- Gdzie jest ta baza?-powiedziałem lekko się uśmiechając.
***
Przystanąłem autem za miejscem gdzie znajdowała się Cassie. Spojrzałem wymownie na Tay, a ta tylko przytaknęła. Miałem wielką nadzieję, że mnie nie wyroluje. Spojrzałem na dach budynku i z zachwytem stwierdziłem, że wszyscy są tam gdzie powinni. Dostać się do tego miejsca nie było łatwo, ale dałem sobie radę.
-Zostajecie.-powiedziałem do Joe i Tay. Obydwie wytrzeszczyły oczy i pokiwały przecząco głową.
-Nie ma takiej opcji w ogóle! Ja znam to miejsce i ci pomogę!-powiedziała Taylor i spojrzała z wyższością na Joe.- Po za tym zabiję ją jak zostanę z nią tu.-spojrzałem wściekle na dziewczynę i schowałem za plecy broń. 
-Pff...-prychnęła cicho Joe, ale napotykając moje spojrzenie nawet nie odpowiedziała.
-Joe zostaniesz. Ktoś musi nadzorować akcje. Jeśli pojawi się tu Cass pakuj ją do auta i odjedź. Jasne?-powiedziałem, a dziewczyna przytaknęła siadając przy komputerze.
-Włóż to do ucha.-powiedziała podając mi małą pluskwę.
-Od kiedy to jesteśmy tajnymi agentami?-powiedziałem robiąc dziwną pozę i chowając się za za Taylor.
-Widzę, że żarty się ciebie trzymają, a Cass tam pewnie umiera!-powiedziała, a ja myślałem, że skoczę jej do gardła. Nie znosiłem kiedy ktoś wydawał wyroki, a zwłaszcza na osobę którą kochałem.- By nie wybuchnąć wyszedłem z auta i wkładając do ucha mały przedmiot przeskoczyłem przez ogrodzenie. Zdziwiłem się gdy nic nie poraziło mnie prądem.
-Tu...-powiedziała cicho Taylor prowadząc mnie w stronę ściany. Spojrzałem na nią jak na wariatkę, ale kiedy ta podskoczyła w miejscu, a  przed nami pojawiło się przejście zwróciłem jej honor. Już po chwili szliśmy w stronę pomieszczenia gdzie znajdować się miała Cassie. Przy drzwiach stało dwóch ludzi, których Taylor jednym ruchem załatwiła. Kto by pomyślał, że w takiej małej istotce jest tyle siły. Gdy otworzyliśmy drzwi stwierdziliśmy, że nikogo tam nie ma.
-Mark...-usłyszałem nagle głos Joe i odskoczyłem do tyłu.- Cass jest na górze. Wiesz, że Mars ma chip?-powiedziała, a ja zamarłem. Spojrzałem na Tay.
-Taylor masz gdzieś chip! Szybko musisz go zdjąć!-powiedziałem przeszukując ją. Zaskoczona dziewczyna odgarnęła włosy i pokazała mi swój kark. Wyrwałem mały nadajnik na jej szyi, a ta cicho syknęła. Szybko się rozdzieliliśmy, a już po chwili usłyszałem w słuchawce...
-Mark mam Cass na pokładzie. Jadę z nią do...-nim zdążyła dokończyć przerwałem jej.
-Daj mi ją.-powiedziałem przechodząc koło sali gdzie znajdowali się Mars i Taylor. Dziewczyna bez problemu przechwyciła Cass. Kiedy usłyszałem w słuchawce głos Cass odetchnąłem.-Cass... W domu czeka na ciebie Vicky i... Vivi.-powiedziałem do niej.- Musisz Vivi wszystko powiedzieć. To jest twoje zadanie. Ja przyjadę niedługo i wyjedziemy. Daleko gdzie będziemy bezpieczni.-powiedziałem aa jednym oddechu gdy nagle ktoś wyszedł z pomieszczenia. Bezgłośnie skręciłem mu kark i położyłem na ziemi ciało.
-Kocham cię...-powiedział głos w m ojej słuchawce. Lekko się uśmiechnąłem.
-Ja ciebie też.-powiedziałem i wiedząc, że już teraz rozmawiam z Joe powiedziałem.- Teraz do wszystkich.-powiedziałem odchodząc trochę dalej od ściany.- Akcja się powiodła, ale musimy zrobić jeszcze jedno. Musimy pomścić waszego szefa, a mojego ojca... Więc już! Zaczynamy!-krzyknąłem i usłyszałem jak ktoś[zapewne Mars] wybiega z pomieszczenia.
______________
Od Akwamaryn: Rozdział jest naprawdę długi więc myślę, że to dobrze. Pisałam i pisałam i pisałam i nie mogłam skończyć, ale skończyłam. Teraz tylko epilog... Który napisze dla was Boddie;)

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

[26] - A najgorsze jest to, że ona zdradziła naszą bazę. Jak to wytłumaczysz Goliatowi?! Też będziesz ją wtedy bronił?!

Vicky...
  Podskoczyłam przestraszona, gdy tuż obok mojego ucha rozległ się donośny dźwięk telefonu. Nie patrząc na wyświetlacz, wyłączyłam go i poprawiłam się na poduszce. Ktokolwiek to był musiał poczekać.
  Powoli zaczęłam odpływać w krainę sennych marzeń, gdy komórka po raz kolejny zadźwięczała. Przeklęłam pod nosem i nałożyłam sobie poduszkę na głowę. Kiedyś musiał przestać wydzwaniać. A teraz po prostu trzeba to zignorować.
  Ziewnęłam przeciągle i spróbowałam się zrelaksować, gdy komórka zadzwoniła po raz piąty. I znowu... Znowu... Znowu...Powoli narastała we mnie złość. Jeszcze chwila i wywalę ten telefon przez okno, pomyślałam ze złością. 
  Ósmy raz. 
  Cóz, trzeba było przyznać - ten człowiek był wytrwały. A skoro tak mu zależy... 
  Nie chce mi się, pomyślałam leniwie i przycisnęłam poduszkę do uszu. Poczeka. Albo zadzwoni do Vivi. Jeśli chodzi o dom, powinien i do niej zadzwonić. A Vivi raczej jest już na nogach - ranny ptaszek.Pracy nie mam, więc o nią nie może chodzić. Cass poddała by się po 2 razach. Może to jakaś reklama...
  Odrzuciłam poduszkę na bok i z przerażeniem złapałam za komórkę. 
  - .... Została porwana.... Vic, błagam oddzwoń! To naprawdę ważne! Jeśli tego nie zorbisz, to chyba nie zależy ci na siostrze! Vicky... Błagam cię! 
  To Ian. To on dzwonił. W sprawię Cass. 
  Bo Cassie... Ona... 
  Drżącymi rękami wystukałam numer Iana. I nawet nie zdziwiło mnie skąd ma mój numer. Skąd ja znam jego numer. 
  Przyłożyłam słuchawkę do ucha i ledwo powstrzymałam się od płaczu, słysząc głos chłopaka. 

Cassie...
  Mars wrzucił mnie na tylne siedzenia i zatrzasnął za mną drzwiczki. Coś tam krzyknął do Taylor, ale nie rzeczywistość zaczęła mieszać mi się z fikcją. Byłam na skraju. Czułam, że zaraz zemdleje. I to nie z widoku krwi. Traciłam za dużo krwi, z obydwu ran lała się ona strumieniami. A może tak mi się wydawało...
  Zamrugałam powiekami, gdy obraz zaczął mi się rozmazywać. 
  Ostatnie co zapamiętałam to Marsa, siadającego obok mnie i z troską opatrującego rany.
***
  Obudziłam się z bolącą głową... Nie, bolącym całym ciałem. Przez mój umysł przewijało się tysiąc obrazów, każdy pozbawiony sensu. Gromadziło ich się tam coraz więcej, napierając na moją  głowę, jakby chcąc ją rozsadzić. Tak jakby chciały się stamtąd wydostać, ale moje ciało było dla nich niepokonalnym murem. 
  Jęknęłam cicho, mrugając powiekami. Zaraz poczułam czyiś dotyk. Ciepła dłoń - chyba dłoń...- złapała mnie za moją rękę i ścisnęła leciutko. Skojarzyło mi się to tylko z jedną osobą. 
  - Mark? - szepnęłam cichutko.
  Ów dłoń zaraz mnie puściła, jakby z obrzydzeniem. Po raz kolejny zamrugałam powiekami, pragnąc by rzeczy przybrały swój kształt. Póki co odróżniałam tylko kolor. Ciemne kolor. Ciemne skojarzyły mi się z bólem i odruchowo zadrżałam. 
  - Cass...? - usłyszałam głos... Marsa. 
  Podskoczyłam jak oparzona i usiadłam. To był błąd. Po pierwsze przywaliłam w coś [ chyba ściana], po drugie zaczęło mi się kręcić w głowie. Ale przynajmniej wszystko sobie przypomniałam. Zostałam porwana. Przez Marsa. Który...
  Podniosłam dłoń do zabandażowanych teraz ran i jęknęłam cicho. Sama nie wiem czy z bólu czy z ulgi, że żyje. Obudziłam się! A skoro był tu Mars, nie mogłam znajdować się w niebie. 
  Zmarszczyłam brwi, gdy wzrok wyostrzył mi się i przedmioty zaczęły nabierać kształtu. Pierwsze co zobaczyłam to wielka głowa Marsa. 
  A więc nie przywaliłam w ścianę. Przywaliłam w jego tors. Chłopak pochylał się nade mną, z kpiącym uśmieszkiem przyglądając się mi.
  - Cassie... - wymruczał, udając, że rozmasowuje tors. Gdzieś w kacie pokoju rozległo się prychnięcie. Zwróciłam wzrok w tamtą stronę i odruchowo przysunęłam się w stronę Marsa. Jeśli już jest tak twardy, niech się przyda jako tarcza, pomyślałam.
  Chłopak zaśmiał się lekko i odsunął mnie od siebie, na co Taylor wywróciła oczami.
  - Jak możesz być wobec niej taki... Dobry, po tym, jak powiedziała Markowi adres naszej siedziby? - spytała ze złością.
  Mars wzruszył ramionami.
  - Usprawiedliwia ją to, że rozcięłaś jej ramiona i to, iż porwaliśmy ją - odparł.
  Taylor po raz kolejny prychnęła.
  - Boże... Ty też?
  Mars pierwszy raz spojrzał odkąd się obudziłam, spojrzał na nią.
  - Co "ja też"? - zapytał.
  Dziewczyna zmierzyła go wzrokiem.
  - Ciebie tez zauroczyła? Jak Marka? Nie raz miałam gorzej i nie mdleje z tego powodu - dodała z kpiną. - Zresztą samo to, że jest naszą zakładniczką, powinno cię zmusić byśmy byli dla niej oschli. Zaraz będzie jej tu tak dobrze, że postanowi zostać.
  Zagryzłam dolna wargę, czując jak się czerwienię.
  - A ty traktujesz ją jak księżniczkę! - Taylor wstała z krzesła i zaczęła iść w naszą stronę. - " Och, Cassie, a nie potrzebujesz czegoś do picia? Może coś cię boli? Raczka? Główka? Nie chcesz do kibelka? Na pewno? Och, Cassie!"
  Z niepokojem obserwowałam twarz Marsa, która najpierw poczerwieniała, a po chwili wykrzywił ją grymas wściekłości. Wstał i zrobił krok w kierunku Taylor. ta jednak dalej naśladowała jego głos, mrużąc oczy. Prowokowała go. Stanęła dopiero, gdy niemal stykali sie piersiami. Żadne się mimo to nie cofnęło.
  - A najgorsze jest to, że ona zdradziła naszą bazę. Jak to wytłumaczysz Goliatowi?! Też będziesz ją wtedy bronił?! Mark może z tą swoja zgrają przyjść tu w każdej chwili! Zaatakować! O odpowiedniej dla NIEGO porze! A ty się będziesz rozczulał nad tą... dziwką!
  Zobaczyłam jak Mars kładzie dłoń na pistolecie. Byłam pewna, że mógłby wystrzelić. Mężczyzna przyłożył jej pistolet na brzuchu i wycedził:
  - Jeszcze raz Taylor, a nie ręczę za siebie. Mógłbym cię teraz swobodnie zabić, ale przydasz się na potem...
  Z powrotem schował pistolet do pochwy i odsunął się od niej.
  - Możemy zginąć! - wykrzyknęła, jednak nie widząc żadnej reakcji Marsa, wysyczała tylko: - Zapłacisz za to...
  I wyszła.
  A Mars uśmiechnął się do mnie blado. Po chwili  z głośników, będących w kątach pokoju, wydobył się głos:
  - Cassandra Kelsey, ma tu się zaraz pojawić!
  Zmarszczyłam brwi i spojrzałam pytająco na Marsa. Ten wychrypiał:
  - Goliat.
____________________
 Od Boddie:  Na początku zupełnie nie miałam weny, ale potem jakoś się pojawiła :D Dlatego początek mi się nie podoba, a koniec tak ;D A co Wy o tym uważacie?

piątek, 17 sierpnia 2012

[25].-Co chwile mam przed oczyma jej twarz! Nie wiem co jej teraz robią! Czy jeszcze żyje i czy czegoś potrzebuje!

 Mark...
Zahamowałem z piskiem opon i o mały włos nie przewracając się o własne nogi wybiegłem z auta. O mały włos nie zderzyłem się czołowo z autem Marsa, chociaż nie było by żadnej straty. Może poza moim volvo. Zajrzałem przez szybę, ale nie widząc nikogo w środku wybiłem ręką szybę. Wymagało to większej siły niż myślałem, ale byłem tak wściekły, że nie robiło to na mnie wrażenia. Otworzyłem od środka drzwi od strony pasażera i jęknąłem z wściekłości na widok krwi. Była jeszcze świeża i byłem pewien, że należała do Cass. Wściekły kopnąłem drzwiczki od auta i rozejrzałem się w koło.Widząc ślady na mokrej ziemi poszedłem jego tropem. Może i Mars myślał, że jest bystry, ale trochę mu brakowało. Co jakiś czas napotykałem ślady krwi i skrawki ciuchów. Złość coraz bardziej we mnie narastała i myślałem, że zaraz wybuchnę. Szedłem jednak najciszej jak potrafiłem. Nagle poczułem zapach... Zapach  świeżej krwi. Może i to dziwne, ale zawsze ją rozpoznawałem. Jak wampir. Pomyślałem, ale zaraz odgoniłem od siebie to porównanie. Z niedaleka dobiegał odgłos czegoś co nie było dla mnie  rozpoznawalne.Po chwili dostrzegłem blond włosy. Byłem już tak blisko, ale... nagle rozległ się dźwięk dzwonka od mojego telefonu, a po chwili strzał i pisk Cass. Szybkim biegiem ruszyłem za Marsem męcząc się z własnym bólem. Miałem ostatnio nie miłe zetknięcie z Joe. Postanowiła z kopać mi dupę za Marsa. Zatrzymałem się widząc jak chłopak przykłada Cassie pistolet do głowy. Wiedziałem, że nie strzeli, nie potrafił by. Odruchowo zatrzymałem się i patrząc cały czas na Cassie cofnąłem się o krok.
-Chcecie mnie!-krzyknąłem, a wszystkie ptaki wkoło odleciały.-Po co ci ona?!-wrzasnąłem patrząc w... nie załzawione, ani smutne, ale wściekłe oczy dziewczyny.
-Byś cierpiał sukinsynie! Zabiłeś ją, a ja zabiję Cass i ani przez chwilę się nie zawaham!-krzyknął, a koło niego pojawiła się Taylor.Przystanęła obok Marsa i spojrzała z drwiną na Cass.
-Nikogo nie zabiłem.-powiedziałem i nagle usłyszałem huk za swoimi plecami. Szybko się obróciłem, a kiedy wróciłem do dawnej pozycji ich już nie było. Z wściekłością podszedłem do auta które uderzyło w drzewo i wyciągnąłem z niego Travisa.-Co ty wyrabiasz?! Już ich miałem?!-krzyknąłem popychając go.
-Ojciec nie żyje...-powiedział nie zwracając uwagi na to o czym mówię. Zamilkłem na chwilę po czym powiedziałem.
-Trudno... Nie chcę przejmować jego interesów. Sprzedaj akcje.-powiedziałem wsiadając do jego zniszczonego auta. Do mojego było za daleko.-Zwołaj wszystkich musimy pogadać...-powiedziałem i zostawiając w środku lasu całego zakrwawionego Travisa odjechałem.
***
Stałem oparty o ścianę przyglądając się naszym ludziom. Pierwszy raz byliśmy wszyscy w komplecie. Ian stał po drugiej stronie pokoju próbując dodzwonić się do Vicky, a Joe opatrywała rany Travisowi. Przy stole siedziała dziesięcioro naszych najbliższych krewnych, a zatrudnieni ludzie chodzili po domu zapewne chcąc coś ukraść.
-Szef nie żyje.-powiedziałem obojętnie, a w pomieszczeniu rozległy się szepty. Po chwili jeden z ludzi ojca wstał i wyszedł.
-Wycofuję się.-powiedział. Nie obchodziło mnie to, ale nie mogliśmy stracić ich wszystkich. Sam nie dał bym rady ludziom Goliata.
-Możecie sobie wszyscy iść, ale nie teraz! Musicie mi pomóc! To bardzo ważne...-powiedziałem, ale czułem, że mało kto jest po mojej stronie.
-Może będziesz nam teraz rozkazywał?! Tylko on miał takie prawo!-wrzasnął Victor wskazując na portret z podobizną mego ojca.
-Niczego wam nie nakazuję i wycofam się z tego interesu zaraz po tym jak mi pomożecie!
-A co z z nami?! Wyrzucisz nas na bruk?!-powiedział podnosząc się i podchodząc bliżej.
-Oddam wam biznes. To wszystko będzie wasze, ale musicie mi pomóc z grupom Goliata... Proszę was... Nigdy nikogo nie kochaliście?!-wrzasnąłem przyglądając się ich twarzą. Wyglądali jakby mi ulegali.-Co chwile mam przed oczyma jej twarz! Nie wiem co jej teraz robią! Czy jeszcze żyje i czy czegoś potrzebuje!-powiedziałem patrząc na Travisa. Wiedziałem już co czuł kiedy Vivi wyjechała.
-Chłopaki! Nie bądźcie bez serca!-krzyknęła Joe stając obok mnie.
-Dobra... Jesteśmy z tobą... Co mamy robić?
_____________________
Od Akwamaryn:  Rozdział wydaje mi się być w miarę dobry. Szybko nam idzie to pisanie i niedługo skończymy bloga;) Może będzie kolejny? Chcecie?

piątek, 10 sierpnia 2012

[24] - Najprawdopodobniej myślisz, że znalazłeś słaby punkt Marka, prawda? Chcesz go osłabić tym, że mnie porwałeś, tak?

Cassie...
  Siedziałam w ciężarówce wśród jakiś gratów i śmieci... Mówiąc "śmiecie" mam na myśli Marsa, który siedział w przeciwnym kącie i palił papierosa, nie spuszczając ze mnie oczu. Auto prowadziła jakaś blondynka. Byłam pewna, że to właśnie oni przyszli z wizytą do Marka.
  Miałam minę naburmuszonego dziecka, ręce splecione na piersiach i dość dumną pozę, gdy Mars podniósł się i zgasiwszy skręta, podszedł do mnie. Uklęknął przede mną i odgarnął moje włosy z twarzy, chowając je za ucho. 
  - Nie wiesz czemu tu jesteś, prawda? - spytał cicho, bawiąc się kosmykiem moich włosów. 
  Przez chwilę nie odpowiadałam. W końcu rzekłam:
  - Domyślam się. 
 Mars uśmiechnął się kpiąco. 
  - Boisz się? - zapytał jeszcze ciszej niż przedtem.
  - Nie - odparłam bez wahania.
  Bo rzeczywiście tak było. Z niewiadomych przyczyn ufałam Marsowi na równi z Markiem. I nie można tego wytłumaczyć tym, że chłopak był podobny do Marka, gdyż wchodziło by to pod zakładkę "kłamstwo". Byli zupełnie różni. Ale i tak ufałam Marsowi. Wiedziałam, że nic mi nie zrobi. 
  Nie to co ten plastik-fantastic kierujący autem. 
  Chłopak zaśmiał się cicho. 
  - A powinnaś. - odparł. 
  Zmrużyłam oczy. 
  - Nie boje się - powtórzyłam uparcie. Po chwili wahania dodałam : - Nie boje się ciebie. 
  Oczy mężczyzny powiększyły się w zdziwieniu, po czym Mars puścił moje włosy i usiadł koło mnie, zarzucając sobie moje nogi na swoje.
  - Mnie powinnaś najbardziej, złotko - powiedział, uśmiechając się.
  Zmierzyłam go wzrokiem. Już miałam zabrać swoje nogi z jego kolan, gdy uprzytomniłam sobie, że lepiej być uległą. W końcu jestem zakładniczką. Jego zakładniczką.
  Wzruszyłam ramionami, starając się przybrać obojętny wyraz twarzy.
  - Ufam ci. - odparłam po prostu. 
  Przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko stukotem kół i chrobotliwym dźwiękiem silnika. 
  - Mogę cię zabić - powiedział w końcu Mars. Zupełnie obojętnie. Jakby była to najzwyklejsza rzecz, pomyślałam i zadrżałam. Nie chcąc jednak pokazać strachu, uniosłam brodę. 
  - Nie zrobisz tego - odpowiedziałam dumnie. 
  - Tego nie wiesz, Cassie - Pierwszy raz powiedział moje imię. Ba, on wiedział jak mam na imię! Choć w sumie nie powinno mnie to dziwić po zajściu na lotnisku.
  Kiwnęłam głową.
  - Ależ wiem. Nie zabijesz mnie, bo jestem ci potrzebna. Nie porywałbyś mnie zaraz po wizycie u Marka, ot tak dla przyjemności. Bo hobby. Jestem ci po coś potrzebna. Najprawdopodobniej myślisz, że znalazłeś słaby punkt Marka, prawda? Chcesz go osłabić tym, że mnie porwałeś, tak?
  Powoli strach zastąpiła złość. Nie, wściekłość. Byłam wściekła.
  - Nie głupia z ciebie blondynka, Cassie. Nie głupia. - odparł spokojnie Mars. - I nie, wcale nie myślę, że znalazłem słaby punkt Marka. - Pochylił się i wyszeptał mi do ucha. - Ja to po prostu wiem.
  Odsunął się i zsunął moje nogi ze swoich, po czym podszedł do ścianki oddzielającej "ładownię" od miejsca da kierowców. Otworzył małą szybkę i o coś zapytał. Gdy uzyskał odpowiedź, uśmiechnął się do mnie szeroko.
  - Jesteśmy Cassie.
  Zasunął z hukiem szybkę i brutalnie podniósł mnie z ziemi. Samochód się zatrzymał. Mars założył mi kajdanki, a gdy spojrzałam na niego pytająco odparł po prostu:
  - Zasady. Uwierz, nie uciekniesz.
  Drzwi otworzyła blondynka i "zabrała" mnie z rąk Marsa, po czym jeszcze bardziej brutalnie nakazała mi iść do przodu. Chłopak w tym czasie wyciągał towar.
  Oniemiałam, kiedy podniosłam wzrok.
  Budynek... Przypominał więzienie. Ogromne więzienie, z bramą kolczastą, z psami i ochroniarzami. Podskoczyłam, słysząc czyiś krzyk.
  Krzyk o pomocy.
  To ja krzyczałam.
  Blondynka przejechała mi nożem po ramieniu, śmiejąc się cicho. Miałam ogromna ochotę ją postrzelić, ale tak by umierała co najmniej w męczarniach.  Mars nie przerwał, tylko uśmiechnął sie kpiąco. Chyba próbował wzbudzić we mnie respekt. Niedoczekanie twoje, pomyślałam i w tej samej chwili zabrzmiał dzwonek telefonu. Mars rzucił na ziemię ostatnią skrzynkę i odebrał.
  - Halo? - spytał obojętnie, zaraz jednak krzyknął wściekle: - Gówno cię to obchodzi!... Może... Może... Nie, kurwa, na Hawajach!... A jeśli nawet?... Grozisz mi?... Powodzenia. Czekaj! Cass, chce coś powiedzieć Markowi... Markowi!
  Zmarszczyłam brwi, oddychając płytko. Nienawidziłam widoku krwi. Brzydziła mnie, chciało mi się wymiotować. A teraz sączyła się powoli po moim ramieniu. Myślałam, że zemdleje. Nie! Miałam nadzieję, że zemdleje.
  Mars spojrzał porozumiewawczo na Blondi, a ta z uśmiechem przyłożyła mi nóż do drugiego ramienia i powoli po nim przejechała. Mars podstawił mi telefon pod usta.Chcieli, żebym krzyknęła z bólu. Chcieli rozwścieczyć Marka. Zacisnęłam zęby i zamknęłam oczy. Jak to mówiła Vivi? Skupić się na jednym punkcie i pomyśleć o bólu innych... Otworzyłam oczy i utkwiłam wzrok w jakieś tabliczce. Zaczęłam myśleć o ty wszystkich ludziach, którzy tu umarli. Byłam pewna, ze nie oszczędzali ich. Że torturowali ich jeszcze bardziej.
  Jęknęłam cichutko, gdy usłyszałam głos Marka. To już nawet nie tyle z bólu, ile z tęsknoty. Przyjrzałam sie tabliczce. Hm, co to jest? To... Skupiłam sie bardziej.
  Adres?
  - Mark.. - szepnęłam. - Tu... Hm, Las Angielski. Chyba... Chyba strona północna... Nie, południowa!
  Krzyknęłam z bólu. Blondi wbiła mi nóż w ramię, gdzie nie było rany. Mars wyłączył telefon, nim Mark zdążył odpowiedzieć.
  - Cholera! - krzyknął wściekły, po czym złapał mnie za ramię, nie bacząc na krew i pociągnął w stronę ich "krypty" - Powiedziała im gdzie jesteśmy! Taylor powiadom innych. Małą trzeba stąd zabrać... Mogą mimo wszystko ją odebrać. Ja ją wywiozę, ty ją zabijesz prędzej.
  Mars wrzucił mnie na przednie siedzenie jakiegoś auta i ponaglił Taylor. Po chwili sunęliśmy szosą z 150/h. Chłopak ani razu na mnie nie spojrzał, nawet wtedy, gdy zaczęłam przeszukiwać  schowek w poszukiwaniu chusteczki. Nawet wtedy, kiedy omal nie zwymiotowałam, bo krew kapnęła mi na włosy i tapicerkę. Zatrzymał się dopiero, gdy jęknęłam z bólu.
  Ale, jak uświadomiłam sobie potem, nie dlatego, że jęknęłam. Tylko dlatego, że po chwili  przemknęło koło nas volvo.
  Volvo Marka.
________________________
 Od Boddie: Szczerze mówiąc niezbyt mi się podoba... Jak dla mnie mało akcji, ale ja w robieniu akcji jestem słaba ;P Ale na pewno Akwamaryn to dalej super pociągnie :D

środa, 8 sierpnia 2012

[23]- Cass nie ma w domu!-powiedziała nieco za głośno, a ja myślałem, że zwariuję. Jeszcze tego mi brakowało.

 Mark...
Wbiegłem do ,,zbrojowni'' i złapałem za pierwszą lepszą broń. Miałem nadzieję, że Travis nie postanowi zawrócić z Cass. Schowałem dwa magazynki do kieszeni i wybiegłem na dwór. Nigdzie nie było widać mojej rodziny. Jedynie Joe stała na warcie jak co wieczór. Szybko do niej podbiegłem i przyparłem do ściany zakrywając jej usta.
-Kto przyjechał?-spytałem rozglądając się w koło.
-Sam Goliat... Napadł na szefa na ulicy! Ty to rozumiesz?! Na ulicy!-powiedziała nieco głośniej, a ja szybko zasłoniłem jej usta. To by wyjaśniało czemu był cały we krwi.
-Co on robi u nas w domu?-spytałem odsłaniając delikatnie usta dziewczyny.
-Coś negocjują... A mnie wygonili.-powiedziała oburzona. Westchnąłem i chowając broń za spodnie wszedłem do domu. Słychać było tylko krzyki Iana i ojca z salonu. Aż się bałem co tam zastanę. Oni dwaj byli wybuchową mieszanką. Jednak nie było to takie straszne. Szef siedział na fotelu z zgorzkniałą miną, a Ian krążył w koło niego. Po drugiej stronie salonu stał Goliat z jednym z swoich podwładnych i... Myślałem, że zwariuję. W kącie stała Taylor. Uśmiechała się do mnie z ironią, a po chwili pomachała. Oparłem się o ścianę i spojrzałem z wyższością na Goliata.
-Mark... Całkiem zapomniałem, że zdradziłeś nas właśnie dla tego nieudacznika...-powiedział zerkając na mojego ojca z szerokim uśmiechem.
-Nie zdradziłem, to ty postanowiłeś działać na własną rękę.-powiedziałem spoglądając na Iana. Stał po prawicy ojca i wyglądał na zaniepokojonego.
-Ty tak sądzisz...-powiedział, gdy przybiegł do nas pies. Zdziwiłem się tym, ale oni zawsze przyprowadzali zwierzęta.-Zostawimy was w spokoju. Mamy tylko jeden warunek.-powiedział, a Taylor podeszła bliżej. Miałem jej serdecznie dość od ostatniego spotkania. Uniosłem jedną brew wyżej oczekując na dalszą część.
-Masz do nas przystąpić...-powiedziała przechodząc obok mnie i opierając się o moje ramię.  Prychnąłem i spojrzałem na nią jak na wariatkę.
-Chyba nie sądzisz, że przystąpię? Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.-powiedziałem gdy do pomieszczenia wszedł Travis. Spojrzałem na niego pytająco, a ten tylko przytaknął.
-Jak chcesz...-powiedział Goliat, a gdy wszyscy już wyszli strzelił w mego ojca. Nie zdążyłem nawet zareagować, a oni już znikli. Nie patrząc w stronę ojca wybiegłem za Goliatem. Jednak nim zdążyłem dobiec do auta, a oni już odjeżdżali. Uderzyłem pięścią w barierkę od bramy i z hukiem wbiegłem do domu.
***
Wstałem i przeszedłem wzdłuż korytarza. Miałem dość tego czekania w nieskończoność. Nie bałem się, że nie uratowali go, a tego, że mogłem zająć jego miejsce. Byłem ku temu najbliższy. Zagryzłem wargę gdy na korytarz wbiegła zasapana Joe.
-Mark! Szybko!-krzyczała rozglądając się w koło.- Cass nie ma w domu!-powiedziała nieco za głośno, a ja myślałem, że zwariuję. Jeszcze tego mi brakowało.
-Może gdzieś wyszła?-powiedziałem z nadzieją, ale ona pokiwała przecząco głową. Przejechałem dłonią po głowie i myślałem, że zwariuję.
-Nie zostawiła by po sobie takiego chlewu. Tam było ewidentnie włamanie.-powiedziała szukając mojego wzroku. Nie wiedziałem co mam robić. Podszedłem szybko do Travisa.
-Jak dowiesz się co a ojcem dzwoń.-powiedziałem i ciągnąc za sobą Joe wybiegłem z szpitala. Już po chwili jechaliśmy sto pięćdziesiąt na godzinę nie zważając na ograniczenie prędkości. Nie wiem gdzie tak właściwie jechaliśmy, po prostu tam gdzie kazało mi serce.
       Wybiegłem z auta i kopnięciem otworzyłem frontowe drzwi do mieszkania. Szukałem czegokolwiek, by tylko dowiedzieć się gdzie może być Cassie.
-Szukaj!-pośpieszałem Joe która nie miała pojęcia w co włożyć ręce.
-Ale czego?!-spytała wściekle rozsypując nogą śmieci. Nagle moje spojrzenie przykuła mała błyskotka. Był to kolczyk, byłem pewien, że go gdzieś widziałem. Przez chwilę myślałem, że u Cass, ale to nie był ten trop.
-Joe...-powiedziałem cicho pokazując jej biżuterię. Zaskoczona dziewczyna wzięła do ręki kolczyk i obróciła w świetle. Gdy rozbłysł jasnym światłem wszystko stało się jasne. Należał do Taylor... Dostała go ode mnie kiedy jeszcze należała do naszej grupy. Była to nagroda za jej ciężką pracę, nigdy ich nie zdejmowała.-Dzwoń do Marsa...-powiedziałem cicho wpatrując się w mały przedmiot.
______________
Od Akwamaryn:  Rozdział jest nawet ok. Miałem chwilę załamania, ale mi się poprawiło. Ruszamy z wątkiem głównym z czego niezmiernie się cieszę...

piątek, 3 sierpnia 2012

[22] - Mark... Znam cię. Nie mógłbyś... Nie. Nie zabiłbyś mnie.

Cassie...
  Patrzyłam z niedowierzaniem na Marka. Nie, to przecież niemożliwe. On nie mógł... To był po prostu jakiś głupi żart. Mark na pewno nikogo nie zabił. On sobie tak tylko pogrywa, a tak na prawdę nigdy nikogo nie zabił.
  Pokręciłam głowa i wbrew sobie zrobiłam krok do tyłu. 
  - Kpisz sobie? - spytałam ostro, mrużąc oczy. 
  Mark zacisnął usta w wąską kreskę i spuścił wzrok. 
  - Cassie...- zaczął. 
  - Kpisz sobie? - przerwałam mu, powtarzając pytanie o wiele głośniej i o wiele bardziej oschle. Plecami dotykałam już ściany. 
  Chłopak spojrzał mi w oczy i przez dłuższą chwilę nie odzywał się. Idealną ciszę zakłócały tylko nasze oddechy. Przylgnęłam do chłodnej ściany całym ciałem, choć nie czułam strachu. Niedowierzanie, zdumienie, złość, żal, współczucie, obrzydzenie tak. Ale nie strach. Ufałam Markowi. Nie zabrałby mnie tu, by następnie zabić. 
  Głupia! - skarciłam się w myślach. - On nikogo nie zabił! On sobie żartuje! 
  Och, tak bardzo chciałam w to wierzyć! Lecz jakaś część mózgu - ta która zabrania  picia alkoholu piętnastolatkowi  na imprezie, ta która każę ci zrobić to na co nie masz najmniejszej ochoty - ta właśnie cząstka kazała mi uwierzyć, że Mark to terrorysta. 
  - Chciałabym, Cass... - odpowiedział wreszcie smutno. 
  Zjechałam po ścianie, podkulając nogi do siebie i obejmując nie ramionami. 
  Teraz już rozumiem... Teraz wiem, dlaczego Vicky... Dlaczego ona...
  - Vicky o wszystkim wiedziała, prawda? - spytałam patrząc się w przestrzeń. Nie musiałam widzieć Marka, by wiedzieć, że kiwnął głową.
  Przez chwilę siedziałam w bezruchu, tępo gapiąc się w przestrzeń. To żart. Mark nie może być mordercą. Nagle poczułam niewyobrażalną ochotę, by znalazła się tu Vicky. Och, jaka ja jestem głupia, pomyślałam wściekła. Ona starała się mnie chronić! O wszystkim wiedziała! Dlatego tak się o mnie martwiła! A ja.. Och, a ja, głupia ja, tak ją potraktowałam.
  Nie wiedzieć czemu bardziej przejmowałam się tym, że nie zaufałam Vicky niż tym, że Mark jest mordercą. Może po prostu to do mnie nie docierało? To właśnie wyjaśniałoby mój nieopanowany wybuch śmiechu, który nastąpił po długiej ciszy i przerwał ją jak błyskawica.
  Wręcz tarzałam się na podłodze w salwach śmiechu. Mark stał patrząc się na mnie z niedowierzaniem, a równocześnie z nutką radości. Która zaraz znikła, gdy wydukałam poprzez śmiech następujące słowa:
  - Hah, jesteś dobrym aktorem, Mark... Niemal uwierzyłam w to, że jesteś mordercą! - wystękałam.
  Podskoczyłam, zduszając w sobie krzyk, gdy mężczyzna uderzył pięścią w ścianę. I o dziwo, to ściana gorzej na tym wyszła.
  - Cassie! - krzyknął wściekły. Spojrzałam mu w oczy i przeraziłam się. Jeszcze nigdy nie widziałam takiej złości, takiej wściekłości co wtedy. I chyba nigdy nie zobaczyłam.
  Mark wpatrywał się we mnie, paraliżując każdy mój mięsień, tak, że nie byłam zdolna do jakiegokolwiek ruchu. Po chwili sapnął ciężko i odwrócił się do mnie plecami. Przez moment słychać było tylko jego oddech - tak tylko jego. Ja starałam się nawet nie oddychać, nie wydawac z siebie żadnego głosu.
   - Cassie... - zaczął Mark ponownie, tym razem łagodnie. Minęła chwila nim znów na mnie spojrzał. - Cassie.. Ja... To nie żart...
  Podszedł do mnie i uklęknął, biorąc moje ręce w swoje. Jego głos był tak bardzo zbolały i pełen cierpienia, że zachciało mi się płakać.
  - Ja naprawdę to  zrobiłam... Ja naprawdę ich zabiłem... Cass, musisz mi uwierzyć! Błagam cię! Co mam zrobić? - szepnął.
  Patrzyłam się na niego pustym wzrokiem. On... Mordercą? Mark? Nie... Nie może, na pewno nie...
  Jedak w jego spojrzeniu było coś takiego, że od razu mu uwierzyłam. Ba, zamiast uciekać z krzykiem - przytuliłam go mocno. Zrobiło mi się go żal, okropnie żal. Nie brzydziłam się go, wręcz przeciwnie - współczułam całym sercem.
  Mark przez chwilę chyba nie wiedział co ma zrobić - niewątpliwie zdziwiła go moja reakcja. Po chwili jednak, chwyciła w dłonie moją twarz i pocałował mnie. Zaraz jednak przestał, lecz odsunął sie tylko o parę milimetrów.
  - Cass... Ty się mnie naprawdę nie boisz? - spytał zdławionym głosem.
  Spojrzałam na niego zdziwiona. Bać się? Jego?
  - Oczywiście, że nie! Nie wyciągniesz przecież zaraz na pasa pistoletu i nie strzelisz mi kulką w łeb! - zaśmiałam się lekko. Mark spoważniał. Puścił mnie i  usiadł nieco dalej.
  - Cass to nie są żarty! - upomniał mnie ostro. - Nie wiesz z kim masz do czynienia!
  - Ależ wiem.. -odparłam najłagodniej jak potrafiłam. - Mark... Znam cię. Nie mógłbyś... Nie. Nie zabiłbyś mnie.
  Mark pokręcił głową.
  - Tego nie wiesz, Cassie. To moja robota! - Tym razem to on się zaśmiał - tyle, ze gorzko.
  Spojrzałam na niego zszokowana, zaraz jednak opanowałam się.
  - Nie wierzę w to. Nie strzeliłbyś we mnie. - odparłam z takim przekonaniem, że chłopak uśmiechnął się ciepło i po raz kolejny pocałował mnie.
  Zaraz jednak ktoś nam przerwał.
  Drzwi do pokoju otworzyły się na oścież z hukiem uderzając o ścianę, a na progu pojawił się krępy mężczyzna z twarzą wykrzywioną wściekłością. Ubrany było - co dziwne - dość elegancko. Na koszuli miał tylko parę plan, a po przyjeżdżaniu się im bliżej, miałam ochotę krzyknąć i uciec przez okno.
  To... Była... Krew! Wzięłam głęboki oddech i dyskretnie schowałam się za Marka. No dobra. Wcale nie dyskretnie. Chwyciłam go za koszulę i przysunęłam się za niego. Bo - prawdę mówiąc - facet wyglądał jakby był w obłędzie. Najbardziej przeraziły mnie szereg pistoletów u pasa, które były dość ciężkie do zauważenia przez koszulę, wypadającą ze spodni. Najpierw podejrzewałam, że to efekt specjalny, dopiero później zrozumiałam o co chodzi.
  - Mark... Zostaw tę dziwkę i marsz do mnie! Przyjechali... - mężczyzna spojrzał na mnie przelotnie, po czym znów utkwił w nim wzrok. - Oni. A tej... tej kobiety, pozbądź się stąd! Nie zezwalam na to by w moim domu przebywała taka... taka... dziwka!
  Twarz Marka wykrzywiła wściekłość, ale bez słowa chwycił mnie mocno za ramię i wyprowadził za drzwi. Tam zawołał Travisa i kazał mu odwieź mnie do domu - byle szybko.
  Przez cały czas ani razu na mnie nie spojrzał.
____________________________
 Od Boddie: Szczerze mówiąc rozdział mi się nie podoba. Na początku nie miałam zbyt dużej weny, pojawiła się dopiero w środku, i skończyła tuż przed końcem. Na pomysł z tym ojcem wpadłam dopiero pod koniec i szczerze mówiąc nawet nie mam pojęcia kto przyjechał :D Liczę w tym na wyobraźnie Akwamaryn :P