piątek, 3 sierpnia 2012

[22] - Mark... Znam cię. Nie mógłbyś... Nie. Nie zabiłbyś mnie.

Cassie...
  Patrzyłam z niedowierzaniem na Marka. Nie, to przecież niemożliwe. On nie mógł... To był po prostu jakiś głupi żart. Mark na pewno nikogo nie zabił. On sobie tak tylko pogrywa, a tak na prawdę nigdy nikogo nie zabił.
  Pokręciłam głowa i wbrew sobie zrobiłam krok do tyłu. 
  - Kpisz sobie? - spytałam ostro, mrużąc oczy. 
  Mark zacisnął usta w wąską kreskę i spuścił wzrok. 
  - Cassie...- zaczął. 
  - Kpisz sobie? - przerwałam mu, powtarzając pytanie o wiele głośniej i o wiele bardziej oschle. Plecami dotykałam już ściany. 
  Chłopak spojrzał mi w oczy i przez dłuższą chwilę nie odzywał się. Idealną ciszę zakłócały tylko nasze oddechy. Przylgnęłam do chłodnej ściany całym ciałem, choć nie czułam strachu. Niedowierzanie, zdumienie, złość, żal, współczucie, obrzydzenie tak. Ale nie strach. Ufałam Markowi. Nie zabrałby mnie tu, by następnie zabić. 
  Głupia! - skarciłam się w myślach. - On nikogo nie zabił! On sobie żartuje! 
  Och, tak bardzo chciałam w to wierzyć! Lecz jakaś część mózgu - ta która zabrania  picia alkoholu piętnastolatkowi  na imprezie, ta która każę ci zrobić to na co nie masz najmniejszej ochoty - ta właśnie cząstka kazała mi uwierzyć, że Mark to terrorysta. 
  - Chciałabym, Cass... - odpowiedział wreszcie smutno. 
  Zjechałam po ścianie, podkulając nogi do siebie i obejmując nie ramionami. 
  Teraz już rozumiem... Teraz wiem, dlaczego Vicky... Dlaczego ona...
  - Vicky o wszystkim wiedziała, prawda? - spytałam patrząc się w przestrzeń. Nie musiałam widzieć Marka, by wiedzieć, że kiwnął głową.
  Przez chwilę siedziałam w bezruchu, tępo gapiąc się w przestrzeń. To żart. Mark nie może być mordercą. Nagle poczułam niewyobrażalną ochotę, by znalazła się tu Vicky. Och, jaka ja jestem głupia, pomyślałam wściekła. Ona starała się mnie chronić! O wszystkim wiedziała! Dlatego tak się o mnie martwiła! A ja.. Och, a ja, głupia ja, tak ją potraktowałam.
  Nie wiedzieć czemu bardziej przejmowałam się tym, że nie zaufałam Vicky niż tym, że Mark jest mordercą. Może po prostu to do mnie nie docierało? To właśnie wyjaśniałoby mój nieopanowany wybuch śmiechu, który nastąpił po długiej ciszy i przerwał ją jak błyskawica.
  Wręcz tarzałam się na podłodze w salwach śmiechu. Mark stał patrząc się na mnie z niedowierzaniem, a równocześnie z nutką radości. Która zaraz znikła, gdy wydukałam poprzez śmiech następujące słowa:
  - Hah, jesteś dobrym aktorem, Mark... Niemal uwierzyłam w to, że jesteś mordercą! - wystękałam.
  Podskoczyłam, zduszając w sobie krzyk, gdy mężczyzna uderzył pięścią w ścianę. I o dziwo, to ściana gorzej na tym wyszła.
  - Cassie! - krzyknął wściekły. Spojrzałam mu w oczy i przeraziłam się. Jeszcze nigdy nie widziałam takiej złości, takiej wściekłości co wtedy. I chyba nigdy nie zobaczyłam.
  Mark wpatrywał się we mnie, paraliżując każdy mój mięsień, tak, że nie byłam zdolna do jakiegokolwiek ruchu. Po chwili sapnął ciężko i odwrócił się do mnie plecami. Przez moment słychać było tylko jego oddech - tak tylko jego. Ja starałam się nawet nie oddychać, nie wydawac z siebie żadnego głosu.
   - Cassie... - zaczął Mark ponownie, tym razem łagodnie. Minęła chwila nim znów na mnie spojrzał. - Cassie.. Ja... To nie żart...
  Podszedł do mnie i uklęknął, biorąc moje ręce w swoje. Jego głos był tak bardzo zbolały i pełen cierpienia, że zachciało mi się płakać.
  - Ja naprawdę to  zrobiłam... Ja naprawdę ich zabiłem... Cass, musisz mi uwierzyć! Błagam cię! Co mam zrobić? - szepnął.
  Patrzyłam się na niego pustym wzrokiem. On... Mordercą? Mark? Nie... Nie może, na pewno nie...
  Jedak w jego spojrzeniu było coś takiego, że od razu mu uwierzyłam. Ba, zamiast uciekać z krzykiem - przytuliłam go mocno. Zrobiło mi się go żal, okropnie żal. Nie brzydziłam się go, wręcz przeciwnie - współczułam całym sercem.
  Mark przez chwilę chyba nie wiedział co ma zrobić - niewątpliwie zdziwiła go moja reakcja. Po chwili jednak, chwyciła w dłonie moją twarz i pocałował mnie. Zaraz jednak przestał, lecz odsunął sie tylko o parę milimetrów.
  - Cass... Ty się mnie naprawdę nie boisz? - spytał zdławionym głosem.
  Spojrzałam na niego zdziwiona. Bać się? Jego?
  - Oczywiście, że nie! Nie wyciągniesz przecież zaraz na pasa pistoletu i nie strzelisz mi kulką w łeb! - zaśmiałam się lekko. Mark spoważniał. Puścił mnie i  usiadł nieco dalej.
  - Cass to nie są żarty! - upomniał mnie ostro. - Nie wiesz z kim masz do czynienia!
  - Ależ wiem.. -odparłam najłagodniej jak potrafiłam. - Mark... Znam cię. Nie mógłbyś... Nie. Nie zabiłbyś mnie.
  Mark pokręcił głową.
  - Tego nie wiesz, Cassie. To moja robota! - Tym razem to on się zaśmiał - tyle, ze gorzko.
  Spojrzałam na niego zszokowana, zaraz jednak opanowałam się.
  - Nie wierzę w to. Nie strzeliłbyś we mnie. - odparłam z takim przekonaniem, że chłopak uśmiechnął się ciepło i po raz kolejny pocałował mnie.
  Zaraz jednak ktoś nam przerwał.
  Drzwi do pokoju otworzyły się na oścież z hukiem uderzając o ścianę, a na progu pojawił się krępy mężczyzna z twarzą wykrzywioną wściekłością. Ubrany było - co dziwne - dość elegancko. Na koszuli miał tylko parę plan, a po przyjeżdżaniu się im bliżej, miałam ochotę krzyknąć i uciec przez okno.
  To... Była... Krew! Wzięłam głęboki oddech i dyskretnie schowałam się za Marka. No dobra. Wcale nie dyskretnie. Chwyciłam go za koszulę i przysunęłam się za niego. Bo - prawdę mówiąc - facet wyglądał jakby był w obłędzie. Najbardziej przeraziły mnie szereg pistoletów u pasa, które były dość ciężkie do zauważenia przez koszulę, wypadającą ze spodni. Najpierw podejrzewałam, że to efekt specjalny, dopiero później zrozumiałam o co chodzi.
  - Mark... Zostaw tę dziwkę i marsz do mnie! Przyjechali... - mężczyzna spojrzał na mnie przelotnie, po czym znów utkwił w nim wzrok. - Oni. A tej... tej kobiety, pozbądź się stąd! Nie zezwalam na to by w moim domu przebywała taka... taka... dziwka!
  Twarz Marka wykrzywiła wściekłość, ale bez słowa chwycił mnie mocno za ramię i wyprowadził za drzwi. Tam zawołał Travisa i kazał mu odwieź mnie do domu - byle szybko.
  Przez cały czas ani razu na mnie nie spojrzał.
____________________________
 Od Boddie: Szczerze mówiąc rozdział mi się nie podoba. Na początku nie miałam zbyt dużej weny, pojawiła się dopiero w środku, i skończyła tuż przed końcem. Na pomysł z tym ojcem wpadłam dopiero pod koniec i szczerze mówiąc nawet nie mam pojęcia kto przyjechał :D Liczę w tym na wyobraźnie Akwamaryn :P

1 komentarz:

  1. Powiem ci szczerze ,że rozdział jest trochę chaotyczny ale to nic :)
    Nieźle wkopałaś Akwamaryn ale myślę ,że wyjdzie z tego w wielkim stylu :)
    Jest świetnie !
    Czekam :)

    OdpowiedzUsuń