piątek, 17 sierpnia 2012

[25].-Co chwile mam przed oczyma jej twarz! Nie wiem co jej teraz robią! Czy jeszcze żyje i czy czegoś potrzebuje!

 Mark...
Zahamowałem z piskiem opon i o mały włos nie przewracając się o własne nogi wybiegłem z auta. O mały włos nie zderzyłem się czołowo z autem Marsa, chociaż nie było by żadnej straty. Może poza moim volvo. Zajrzałem przez szybę, ale nie widząc nikogo w środku wybiłem ręką szybę. Wymagało to większej siły niż myślałem, ale byłem tak wściekły, że nie robiło to na mnie wrażenia. Otworzyłem od środka drzwi od strony pasażera i jęknąłem z wściekłości na widok krwi. Była jeszcze świeża i byłem pewien, że należała do Cass. Wściekły kopnąłem drzwiczki od auta i rozejrzałem się w koło.Widząc ślady na mokrej ziemi poszedłem jego tropem. Może i Mars myślał, że jest bystry, ale trochę mu brakowało. Co jakiś czas napotykałem ślady krwi i skrawki ciuchów. Złość coraz bardziej we mnie narastała i myślałem, że zaraz wybuchnę. Szedłem jednak najciszej jak potrafiłem. Nagle poczułem zapach... Zapach  świeżej krwi. Może i to dziwne, ale zawsze ją rozpoznawałem. Jak wampir. Pomyślałem, ale zaraz odgoniłem od siebie to porównanie. Z niedaleka dobiegał odgłos czegoś co nie było dla mnie  rozpoznawalne.Po chwili dostrzegłem blond włosy. Byłem już tak blisko, ale... nagle rozległ się dźwięk dzwonka od mojego telefonu, a po chwili strzał i pisk Cass. Szybkim biegiem ruszyłem za Marsem męcząc się z własnym bólem. Miałem ostatnio nie miłe zetknięcie z Joe. Postanowiła z kopać mi dupę za Marsa. Zatrzymałem się widząc jak chłopak przykłada Cassie pistolet do głowy. Wiedziałem, że nie strzeli, nie potrafił by. Odruchowo zatrzymałem się i patrząc cały czas na Cassie cofnąłem się o krok.
-Chcecie mnie!-krzyknąłem, a wszystkie ptaki wkoło odleciały.-Po co ci ona?!-wrzasnąłem patrząc w... nie załzawione, ani smutne, ale wściekłe oczy dziewczyny.
-Byś cierpiał sukinsynie! Zabiłeś ją, a ja zabiję Cass i ani przez chwilę się nie zawaham!-krzyknął, a koło niego pojawiła się Taylor.Przystanęła obok Marsa i spojrzała z drwiną na Cass.
-Nikogo nie zabiłem.-powiedziałem i nagle usłyszałem huk za swoimi plecami. Szybko się obróciłem, a kiedy wróciłem do dawnej pozycji ich już nie było. Z wściekłością podszedłem do auta które uderzyło w drzewo i wyciągnąłem z niego Travisa.-Co ty wyrabiasz?! Już ich miałem?!-krzyknąłem popychając go.
-Ojciec nie żyje...-powiedział nie zwracając uwagi na to o czym mówię. Zamilkłem na chwilę po czym powiedziałem.
-Trudno... Nie chcę przejmować jego interesów. Sprzedaj akcje.-powiedziałem wsiadając do jego zniszczonego auta. Do mojego było za daleko.-Zwołaj wszystkich musimy pogadać...-powiedziałem i zostawiając w środku lasu całego zakrwawionego Travisa odjechałem.
***
Stałem oparty o ścianę przyglądając się naszym ludziom. Pierwszy raz byliśmy wszyscy w komplecie. Ian stał po drugiej stronie pokoju próbując dodzwonić się do Vicky, a Joe opatrywała rany Travisowi. Przy stole siedziała dziesięcioro naszych najbliższych krewnych, a zatrudnieni ludzie chodzili po domu zapewne chcąc coś ukraść.
-Szef nie żyje.-powiedziałem obojętnie, a w pomieszczeniu rozległy się szepty. Po chwili jeden z ludzi ojca wstał i wyszedł.
-Wycofuję się.-powiedział. Nie obchodziło mnie to, ale nie mogliśmy stracić ich wszystkich. Sam nie dał bym rady ludziom Goliata.
-Możecie sobie wszyscy iść, ale nie teraz! Musicie mi pomóc! To bardzo ważne...-powiedziałem, ale czułem, że mało kto jest po mojej stronie.
-Może będziesz nam teraz rozkazywał?! Tylko on miał takie prawo!-wrzasnął Victor wskazując na portret z podobizną mego ojca.
-Niczego wam nie nakazuję i wycofam się z tego interesu zaraz po tym jak mi pomożecie!
-A co z z nami?! Wyrzucisz nas na bruk?!-powiedział podnosząc się i podchodząc bliżej.
-Oddam wam biznes. To wszystko będzie wasze, ale musicie mi pomóc z grupom Goliata... Proszę was... Nigdy nikogo nie kochaliście?!-wrzasnąłem przyglądając się ich twarzą. Wyglądali jakby mi ulegali.-Co chwile mam przed oczyma jej twarz! Nie wiem co jej teraz robią! Czy jeszcze żyje i czy czegoś potrzebuje!-powiedziałem patrząc na Travisa. Wiedziałem już co czuł kiedy Vivi wyjechała.
-Chłopaki! Nie bądźcie bez serca!-krzyknęła Joe stając obok mnie.
-Dobra... Jesteśmy z tobą... Co mamy robić?
_____________________
Od Akwamaryn:  Rozdział wydaje mi się być w miarę dobry. Szybko nam idzie to pisanie i niedługo skończymy bloga;) Może będzie kolejny? Chcecie?

2 komentarze:

  1. świetny ♥
    no pewnie że chcemy kolejny blog ;) tylko błagam nie z One Direction .

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jest naprawdę dobry :D
    Tyle tylko ,że trochę pogubiłam się kilka razy w akcji :P
    Ale to nic :)
    Świetnie piszesz :)
    Czekam na kolejny :*

    OdpowiedzUsuń