poniedziałek, 20 sierpnia 2012

[26] - A najgorsze jest to, że ona zdradziła naszą bazę. Jak to wytłumaczysz Goliatowi?! Też będziesz ją wtedy bronił?!

Vicky...
  Podskoczyłam przestraszona, gdy tuż obok mojego ucha rozległ się donośny dźwięk telefonu. Nie patrząc na wyświetlacz, wyłączyłam go i poprawiłam się na poduszce. Ktokolwiek to był musiał poczekać.
  Powoli zaczęłam odpływać w krainę sennych marzeń, gdy komórka po raz kolejny zadźwięczała. Przeklęłam pod nosem i nałożyłam sobie poduszkę na głowę. Kiedyś musiał przestać wydzwaniać. A teraz po prostu trzeba to zignorować.
  Ziewnęłam przeciągle i spróbowałam się zrelaksować, gdy komórka zadzwoniła po raz piąty. I znowu... Znowu... Znowu...Powoli narastała we mnie złość. Jeszcze chwila i wywalę ten telefon przez okno, pomyślałam ze złością. 
  Ósmy raz. 
  Cóz, trzeba było przyznać - ten człowiek był wytrwały. A skoro tak mu zależy... 
  Nie chce mi się, pomyślałam leniwie i przycisnęłam poduszkę do uszu. Poczeka. Albo zadzwoni do Vivi. Jeśli chodzi o dom, powinien i do niej zadzwonić. A Vivi raczej jest już na nogach - ranny ptaszek.Pracy nie mam, więc o nią nie może chodzić. Cass poddała by się po 2 razach. Może to jakaś reklama...
  Odrzuciłam poduszkę na bok i z przerażeniem złapałam za komórkę. 
  - .... Została porwana.... Vic, błagam oddzwoń! To naprawdę ważne! Jeśli tego nie zorbisz, to chyba nie zależy ci na siostrze! Vicky... Błagam cię! 
  To Ian. To on dzwonił. W sprawię Cass. 
  Bo Cassie... Ona... 
  Drżącymi rękami wystukałam numer Iana. I nawet nie zdziwiło mnie skąd ma mój numer. Skąd ja znam jego numer. 
  Przyłożyłam słuchawkę do ucha i ledwo powstrzymałam się od płaczu, słysząc głos chłopaka. 

Cassie...
  Mars wrzucił mnie na tylne siedzenia i zatrzasnął za mną drzwiczki. Coś tam krzyknął do Taylor, ale nie rzeczywistość zaczęła mieszać mi się z fikcją. Byłam na skraju. Czułam, że zaraz zemdleje. I to nie z widoku krwi. Traciłam za dużo krwi, z obydwu ran lała się ona strumieniami. A może tak mi się wydawało...
  Zamrugałam powiekami, gdy obraz zaczął mi się rozmazywać. 
  Ostatnie co zapamiętałam to Marsa, siadającego obok mnie i z troską opatrującego rany.
***
  Obudziłam się z bolącą głową... Nie, bolącym całym ciałem. Przez mój umysł przewijało się tysiąc obrazów, każdy pozbawiony sensu. Gromadziło ich się tam coraz więcej, napierając na moją  głowę, jakby chcąc ją rozsadzić. Tak jakby chciały się stamtąd wydostać, ale moje ciało było dla nich niepokonalnym murem. 
  Jęknęłam cicho, mrugając powiekami. Zaraz poczułam czyiś dotyk. Ciepła dłoń - chyba dłoń...- złapała mnie za moją rękę i ścisnęła leciutko. Skojarzyło mi się to tylko z jedną osobą. 
  - Mark? - szepnęłam cichutko.
  Ów dłoń zaraz mnie puściła, jakby z obrzydzeniem. Po raz kolejny zamrugałam powiekami, pragnąc by rzeczy przybrały swój kształt. Póki co odróżniałam tylko kolor. Ciemne kolor. Ciemne skojarzyły mi się z bólem i odruchowo zadrżałam. 
  - Cass...? - usłyszałam głos... Marsa. 
  Podskoczyłam jak oparzona i usiadłam. To był błąd. Po pierwsze przywaliłam w coś [ chyba ściana], po drugie zaczęło mi się kręcić w głowie. Ale przynajmniej wszystko sobie przypomniałam. Zostałam porwana. Przez Marsa. Który...
  Podniosłam dłoń do zabandażowanych teraz ran i jęknęłam cicho. Sama nie wiem czy z bólu czy z ulgi, że żyje. Obudziłam się! A skoro był tu Mars, nie mogłam znajdować się w niebie. 
  Zmarszczyłam brwi, gdy wzrok wyostrzył mi się i przedmioty zaczęły nabierać kształtu. Pierwsze co zobaczyłam to wielka głowa Marsa. 
  A więc nie przywaliłam w ścianę. Przywaliłam w jego tors. Chłopak pochylał się nade mną, z kpiącym uśmieszkiem przyglądając się mi.
  - Cassie... - wymruczał, udając, że rozmasowuje tors. Gdzieś w kacie pokoju rozległo się prychnięcie. Zwróciłam wzrok w tamtą stronę i odruchowo przysunęłam się w stronę Marsa. Jeśli już jest tak twardy, niech się przyda jako tarcza, pomyślałam.
  Chłopak zaśmiał się lekko i odsunął mnie od siebie, na co Taylor wywróciła oczami.
  - Jak możesz być wobec niej taki... Dobry, po tym, jak powiedziała Markowi adres naszej siedziby? - spytała ze złością.
  Mars wzruszył ramionami.
  - Usprawiedliwia ją to, że rozcięłaś jej ramiona i to, iż porwaliśmy ją - odparł.
  Taylor po raz kolejny prychnęła.
  - Boże... Ty też?
  Mars pierwszy raz spojrzał odkąd się obudziłam, spojrzał na nią.
  - Co "ja też"? - zapytał.
  Dziewczyna zmierzyła go wzrokiem.
  - Ciebie tez zauroczyła? Jak Marka? Nie raz miałam gorzej i nie mdleje z tego powodu - dodała z kpiną. - Zresztą samo to, że jest naszą zakładniczką, powinno cię zmusić byśmy byli dla niej oschli. Zaraz będzie jej tu tak dobrze, że postanowi zostać.
  Zagryzłam dolna wargę, czując jak się czerwienię.
  - A ty traktujesz ją jak księżniczkę! - Taylor wstała z krzesła i zaczęła iść w naszą stronę. - " Och, Cassie, a nie potrzebujesz czegoś do picia? Może coś cię boli? Raczka? Główka? Nie chcesz do kibelka? Na pewno? Och, Cassie!"
  Z niepokojem obserwowałam twarz Marsa, która najpierw poczerwieniała, a po chwili wykrzywił ją grymas wściekłości. Wstał i zrobił krok w kierunku Taylor. ta jednak dalej naśladowała jego głos, mrużąc oczy. Prowokowała go. Stanęła dopiero, gdy niemal stykali sie piersiami. Żadne się mimo to nie cofnęło.
  - A najgorsze jest to, że ona zdradziła naszą bazę. Jak to wytłumaczysz Goliatowi?! Też będziesz ją wtedy bronił?! Mark może z tą swoja zgrają przyjść tu w każdej chwili! Zaatakować! O odpowiedniej dla NIEGO porze! A ty się będziesz rozczulał nad tą... dziwką!
  Zobaczyłam jak Mars kładzie dłoń na pistolecie. Byłam pewna, że mógłby wystrzelić. Mężczyzna przyłożył jej pistolet na brzuchu i wycedził:
  - Jeszcze raz Taylor, a nie ręczę za siebie. Mógłbym cię teraz swobodnie zabić, ale przydasz się na potem...
  Z powrotem schował pistolet do pochwy i odsunął się od niej.
  - Możemy zginąć! - wykrzyknęła, jednak nie widząc żadnej reakcji Marsa, wysyczała tylko: - Zapłacisz za to...
  I wyszła.
  A Mars uśmiechnął się do mnie blado. Po chwili  z głośników, będących w kątach pokoju, wydobył się głos:
  - Cassandra Kelsey, ma tu się zaraz pojawić!
  Zmarszczyłam brwi i spojrzałam pytająco na Marsa. Ten wychrypiał:
  - Goliat.
____________________
 Od Boddie:  Na początku zupełnie nie miałam weny, ale potem jakoś się pojawiła :D Dlatego początek mi się nie podoba, a koniec tak ;D A co Wy o tym uważacie?

2 komentarze:

  1. jest git. naprawdę, każdy rozdział trzyma w napięciu ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest akcja :)
    Jest dobrze...
    czekam na dalszy ciąg ;)

    OdpowiedzUsuń