środa, 28 marca 2012

[7]-Wyjechać do Egiptu, spotkać znów swoją matkę i... załatwić cię tu i teraz.

Mark...
Przeszedłem przez ulicę i kopnąłem kamień. Na całe szczęście pojawiła się Vicky, nie miałem bladego pojęcia jak wybrnąć z sytuacji. Miałem ją okłamywać? To tak nie mogło być. Musiałem zacząć żyć tak jak wcześniej i o niej zapomnieć. Idąc chodnikiem zauważyłem roztrzęsioną, rudowłosą dziewczynę. W jej brązowy oczach widziałem obrzydzenie i strach. 
-Joe...-powiedziałem cicho gdy ta wpadła mi w ramiona. Przeważnie nie płakała. Była twarda i nawet gdy widziała jak mordujemy ludzi nie przejmowała się tym.Pociągnęła nosem i ukryła twarz w mojej koszuli.
-Mars... On...-mogłem się domyślić. Ale przecież faceci dla Joe byli jedno razową przygodą. Czemu niby ten był akurat tak ważny? Poznałem Marsa osobiście i nie przepadałem za nim, ale szanowałem jej decyzję.
-Joe... Wracajmy do domu. Opowiesz mi tam wszystko. Niestety, ale muszę ci to powiedzieć. Wyglądasz jak siedem nieszczęść.-powiedziałem z uśmiechem, a ta uderzyła mnie pięścią w tors. Jeszcze szerzej się uśmiechnąłem, ale ta nawet nie zwróciła na to uwagi. Po piętnastu minutach byliśmy już w ogrodzie za domem. Nim tu weszliśmy miałem dziwne wrażenie, że ktoś nam się przygląda.
-Mark. Ja nie wiem czemu to tak przeżywam... Przecież on mi nic nie obiecywał... To miała być tylko zabawa, ale on...-zamknęła nagle usta, jakby bała się tego co za chwile powie. Słowa które padły z jej ust były wypowiadane wręcz z obrzydzeniem i wstrętem-... jest w grupie Goliata...-powiedziała cicho i podkuliła kolana. Zamarłem w bez ruchu i podniosłem się. Jeśli nie kłamał była to nasza wielka szansa na znalezienie ich. Jednak nigdy nie było pewności czy nie kłamie. Spotykali się z Joe dość długo i znał jej czułe punkty, a między innymi to, że właśnie ich chciała dopaść.
-Musze... wyjść. Będę wieczorem trzymaj się.-powiedziałem i przytulając ją po drodze wyszedłem. Pierwsze co zrobiłem to wybrałem w komórce numer Iana, ale zaraz potem rozłączyłem się.Chciałem to załatwić sam bez niepotrzebnych zgromadzeń. Im więcej by nas było, tym bardziej zwracali byśmy uwagę ludzi. Gdy podchodziłem do furtki zauważyłem coś zaskakującego. Po drugiej stronie ulicy w krzakach siedziała Vicky. Wymachiwała niezrozumiale dłońmi i gestykulując tłumaczyła coś Cass... Nie widziałem jednak żadnego zaskoczenia na twarzy dziewczyny, a tylko złość na siostrę. Zaraz podbiegła do nich Vivi. Postanowiłem się nie pokazywać i wyjść tylnym wyjściem. Od razu wiedziałem co jest grane. Victoria od samego początku nie przepadała za mną jak i chłopakami. Po prostu mnie śledziła. Dobrze, że nie zrobiłem czegoś głupiego, po co miałem się jej jeszcze bardziej narażać. Wsiadłem do jednego z aut z przyciemnianymi szybami. Musiałem jakoś uniknąć spotkania z dziewczynami, a to rozwiązanie pierwsze mi się nasunęło. Gdy przejeżdżałem koło miejsca gdzie nie dawno były nadal nie kłóciły. Vivi wyglądała jakby kpiła sobie z tego co siostra do niej mówi i było to jedną, wielką bajką.
***
Podjechałem pod blok numer trzy na obrzeżach miasta i zgasiłem silnik samochodu. To tu, o ile było mi wiadomo mieszkał Mars. Wychodząc z czarnego BMW założyłem na nos ciemne okulary. Ojciec twierdził, że to pomaga w koncentracji, a gdy przeciwnik nie widzi twoich oczu możesz robić co ci się żywnie podoba. Nie korzystałem wcześniej z jego dziwacznych rad, ale w okularach było mi do twarzy. Tak przynajmniej twierdziła Joe. Wszedłem po schodach na czwarte piętro i stanąłem przed drzwiami z numerkiem dwanaście. Jeszcze raz sprawdziłem czy mam brań i zapukałem do mieszkania. Drzwi niespodziewanie otworzyła mi dziewczyna owinięta prześcieradłem. Miała roztrzepane włosy i do twarzy przyklejony uśmiech.
-Jest Mars?-spytałem przebiegając ją wzrokiem. Wyglądała jak tania dziwka spod lampy z toną tapety na twarzy. Przejechała palcem po moim torsie, a ja z uśmiechem złapałem ją za dłoń i wykręciłem ją jej.
-Aaaa!-wrzasnęła z bólu i opadła na podłogę. Ominąłem ją i skierowałem się w kierunku sypialni. Gdy byłem w połowie drogi spotkałem Marsa. Stał wściekły w drzwiach sypialni i spoglądał na mnie rozzłoszczony. Wyglądał jakby przed chwilą przeżył swój pierwszy raz z tą lafiryndą.
-Czego chcesz.-powiedział, a ja usiadłem przy stole w kuchni. Złapałem za jedno jabłko i nagryzłem je.
-Wyjechać do Egiptu, spotkać znów swoją matkę i... załatwić cię tu i teraz.-powiedziałem uśmiechając się do niego.
-Nie odstawiaj cyrków i wynoś się. Jestem zajęty, a teraz muszę jeszcze pozbyć się tej suki, tak samo jak Joe...-powiedział z uśmieszkiem, a ja myślałem, że rzucę się mu do gardła. Opanowałem się jednak i zacisnąłem tylko dłonie w pięści. Podszedłem bliżej niego i dałem mu z prawego sierpowego. Najchętniej wyjął bym pistolet i strzelił mu kulkę w sam środek głowy, ale musiałem się powstrzymać. Chłopak otarł spływającą krew po jego twarzy i rzucił się na mnie. Zrobiłem jeden sprytny unik, a ten uderzył głową w lustro. Wyjąłem zza kurtki pistolet i przystawiłem mu do głowy.
-Wiem, że jesteś w grupie Goliata... Gdzie oni są...-powiedziałem, a ten tylko się zaśmiał.
-Obydwaj wiemy, że mnie nie zabijesz. Za bardzo potrzebujesz moich informacji.-powiedział spluwając krwią.
-Chcesz się przekonać?-spytałem powoli naciskając na spust. Ten jednak ani drgnął, gdy nagle do domu wpadła Joe. Podcięła mi nogi i zabrała pistolet. Udało mi się zauważyć jak Mars bierze głęboki wdech.
-Mówiłem...-powiedział cicho i szeroko się uśmiechnął.-Nawet dziewczyna potrafi cię zlać.-powiedział z kpiną, a ja się podniosłem.
-Widzisz ona potrafi, a ty nie...-zaśmiałem się cicho i usiadłem na kanapie. Joe spojrzała na mnie wściekle, a po chwili dała Marsowi w twarz.Cicho się zaśmiałem i położyłem nogi na stolik w salonie.
-Jesteście okropni! Nie tak to miałeś załatwiać!-powiedziała wściekła i zrzuciła moje nogi z stolika.
-Zdenerwował mnie. Lepiej go opatrz bo się wykrwawi, a i zbierzcie szkło z ziemi. Jeszcze ktoś zrobi sobie krzywdę. Na przykład taka sierotka Mars.-powiedziałem i zabrałem Joe broń.
-On jest nam potrzebny. Musimy mieć ten informacje. Wiesz jakie to dla mnie ważne.-powiedziała z proszącym wyrazem twarzy.
-Jeśli coś z niego wyciągniesz to będzie dobrze, ale muszę coś zrobić nim pójdę...-wymamrotałem i podniosłem się. Podszedłem do chłopaka i jednym ruchem strzeliłem mu w ramię.- Widzisz... Strzeliłem.-chłopak spadł z krzesła i łapiąc się za ramię zacisnął zęby. Powoli wyszedłem z mieszkania zamykając ostrożnie drzwi. Wsiadłem do samochodu i ruszyłem przed siebie.
________________
Od Akwamaryn: Jest trochę akcji i myślę, że jest nieźle. Mars będzie odgrywał dość ważną postać w tym opowiadaniu więc dodałam go do zakładki ,,Bohaterowie''. Zajrzyjcie i przybliżcie sobie jego postać.

wtorek, 20 marca 2012

[6] - Wbrew twojemu przekonaniu, nie każdy facet gwałci!

Cassie... 
 Weszłam do salonu, a stamtąd skierowałam się do drzwi. Vivi, Vicky, Ian i Travis przyglądali się w milczeniu jak nakładam na siebie płaszcz, wciągam na nogi buty i ubieram fioletową czapkę. Nikt nie odezwał się też, kiedy otworzyłam drzwi i bez słowa zatrzasnęłam je za sobą. Musiałam ochłonąć. Nie wiem czemu, ale byłam wściekła. I to nie na Marka - o nie, na niego nie potrafiłam być zła - ani na Joe. Tylko na siebie. Mogłam go zatrzymać, pomyślałam, kopiąc pobliski kamień. Ale... Czy on nie byłby jeszcze bardziej wściekły gdybym go zatrzymała? 
  Westchnęłam głośno z frustracji i by wyładować szarpiące mną uczucia z całej siły uderzyłam kosz stojący tuż obok. Ten uderzył z gruchotem o ziemie, wysypując swą zawartość. Zamachnęłam się by jeszcze raz przywalić koszowi, kiedy zauważyłam coś w restauracji obok. Zaciekawiona podeszłam bliżej, niemalże rozpłaszczając twarz na oknie baru. Ciemne blond loki.. Wszędzie bym je poznała...
  Bez zastanowienia weszłam do restauracji  i pewnym krokiem podeszłam do mężczyzny. Dopiero, gdy byłam już przy nim na wyciągniecie ręki, zatrzymałam się niepewna czy chce mnie widzieć. Czy to nie będzie zbyt nachalne? - spytałam sama siebie. Zagryzłam wargę, wzięłam głęboki oddech i wyszeptałam: 
  - Mark...
  Mężczyzna odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął blado, po czym poklepał miejsce obok siebie.  
  - Siadaj Cass... - powiedział.
  Podeszłam do niego powoli i posłusznie usiadłam obok. Nie wyglądał na wesołego. Raczej przygnębionego. Jakby... Rzuciła go dziewczyna, pomyślałam przypomniawszy sobie Joe. Pokłócili się? Może Joe była zła za to, ze znalazła Marka w moim towarzystwie? Zaraz jednak pozbyłam się tej myśli - pamiętałam jaki wyraz miały oczy dziewczyny gdy zobaczyła Marka. Ulgi. 
  Ale jednak coś ukrywał. I dojdę co, pomyślałam zawzięcie. 
  Nagle usłyszałam głos Marka. Popatrzyłam na niego zaskoczona i zmieszana, ponieważ nie zrozumiałam pytania. Zaraz jednak dotarły do mnie jego słowa " Co tu robisz?" 
  - Przechodziłam obok i zobaczyłam cie przez szybę. Musiałam zajrzeć... - odparłam, a Mark przytaknął. Po chwili przyszedł kelner i postawił przed nami wino i lampki.Gdy chciał otworzyć, Mark kazał mu odejść sam łapiąc za butelkę i zręcznie ją otwierając. Nagle spostrzegłam dwa kieliszki. - Czemu... - zaczęłam, lecz chłopak nie czekając na koniec pytania odpowiedział:
  - Nie wiem... Coś kazało mi poprosić o dwie...
  Przez dłuższą chwile siedzieliśmy w ciszy, popijając wino. Myślałam nad tym co mogło się stać. Wiedziałam tylko, że miało to związek z ojcem Marka, ale bynajmniej nie z jego zdrowiem. Pracując w branży modelki dużo nauczyłam się o ludziach... No i miałam w domu Vivi. Wreszcie zebrałam się na odwagę, by spytać chłopaka o rzecz niedającą mi spokoju. 
  - Mark... - szepnęłam, a mężczyzna uśmiechnął się lekko patrząc na mnie. - Co się stało? - spytałam. 
  Mężczyzna przełknął ślinę, jakby się nad czymś zastanawiając. Patrzyłam tylko na niego wyczekująco - nie zamierzałam go pośpieszać z ujawnieniem tego, ale jednocześnie nie zamierzałam dać za wygraną. Uśmiechnęłam się miło, bawiąc bransoletką. Mark spuściła wzrok, zabierając dużego łyka z kieliszka. Wreszcie, utkwiwszy wzrok w swoich dłoniach, zaczął:
  - Ja.. Bo widzisz, Cass... Chodzi o to, że.. - Zabrał głęboki oddech i spojrzał mi w oczy. W tym samym momencie, do baru wkroczyła...
  - CASS!
  ... Vicky. 
  Jęknęłam głośno, zagryzając dolną wargę. Zakryłam twarz rękoma i szepnęłam: 
  - Przepraszam, Mark... 
  Po chwili poczułam na ramieniu czyjąś dłoń - ale zaraz domyśliłam się, że to dłoń Vicky.
  - Cass, gdzie ty byłaś?! Martwiliśmy się o ciebie! - powiedziała siostra, odwracając mnie przodem do siebie.  
  - Byłam z Markiem - odparłam siląc się na obojętny ton. 
  - Widzę, że z Markiem... - Vicky wypowiedziała imię chłopaka z obrzydzeniem, nawet nie próbując tego ukryć. - Ale dlaczego nie dałaś nam znać?! Nie ma cię już od godziny! 
  - Godziny? - spytałam zaskoczona, zaraz jednak przybrałam ostry ton, strzepując z ramienia dłoń Vicky. - Nie jestem już dzieckiem! Umiem o siebie zadbać! 
  - No właśnie nie koniecznie... - Dziewczyna zmrużyła oczy, zaciskając usta w wąska kreskę. - Pamiętasz co było kilka miesięcy temu? 
  Spuściłam głowę, pozwalając by włosy zasłoniły mi twarz. Racja - czasami w napadach wściekłości, dostawałam jakiegoś szału, ale...
  -Mogłaś mi zaufać... Wszyscy mogliście! - wrzasnęłam. - Przecież nie będziesz mnie ciągle niańczyła! Umiem o siebie zadbać i nie potrzebuje ochrony non stop! Mam dziewiętnaście lat, a nie dziewięć, a traktujesz mnie i nie tylko mnie, bo Vivi także, jakbyśmy miały właśnie tyle! Rozumiem, że ojciec kazał ci mieć nad nami ochronę, ale czy nie uważasz, że to już przesada?! Nigdzie nie mogę wychodzić! Nigdzie nie mogę wychodzić jeśli w towarzystwie jest jakiś facet! Tylko dlaczego?! Wbrew twojemu przekonaniu, nie każdy facet  gwałci! 
  Vicky przyglądała mi się zszokowana, podobnie jak wszyscy w restauracji. Tylko Mark uśmiechał się leciutko pod nosem, jakby był dumny z mojego wybuchu. Widząc wlepione we mnie kilkadziesiąt par oczu, zachciało mi się płakać. Wypiłam szybko resztę wina i dumnie wyszłam z baru. Dopiero, kiedy odeszłam parę kroków zaczęłam płakać. Było mi obojętne czy zobaczy to Vicky czy nie. Było mi obojętne też, że wszyscy ludzie zatrzymują się by popatrzeć jak zdruzgotana debilka idzie z płaczem kopiąc wszystko co stanie jej an drodze - nawet ludzi. I w takim stanie dotarłam do domu, gdzie wyżaliłam się ze wszystkiego Vivi. 
  I dopiero koło 21 zaczęłam się zastanawiać, gdzie jest Vicky. Dopiero wtedy zauważyłyśmy, ze nie było jej już od bitych pięciu godzin w domu. I dopiero po pół godzinie poszłyśmy jej szukać. 
 _____________________
Od Boddie: Myślę, że rozdział wypadł dość dobrze. Niezbyt wiele się dzieje, ale powoli ukazuje się ostry charakter Cassie ; P :).

niedziela, 11 marca 2012

[5]Najwidoczniej nie jestem tak dobrym aktorem, za jakiego się uważam.

Mark...
-Jest... Przepiękna...- powiedziała cicho po raz kolejny Cass. Kobiety zawsze zachwycały się takimi drobnostkami. Cieszyłem się, że mogłem sprawić jej przyjemność. Upiłem łyk pepsi i uśmiechnąłem się. Czemu tak właściwie tu przyszedłem? Nie powinno mnie tu być. Robiłem sobie nie potrzebne kłopoty, ale przecież Travis... Vivi... Wiem ile go kosztują te ciągłe kłamstwa przed ojcem i przed Vivi. Nie chcę nikogo oszukiwać i sprawiać mu cierpienia, ale musiałem tu przyjść. Zobaczyć ten blask w oczach dziewczyny i jej ciepły uśmiech. Już otwierałem usta by przerwać cisze, gdy w salonie rozległ się znany mi głos. Zmarszczyłem brwi, a do pokoju wparowała jak struś pędziwiatr Joe. 
-Mark... -nie była zasapana, ale widać było, że śpieszyła się do mnie.
-Joe!-wrzasnąłem-Co ty tu robisz? Jak mnie namierzyłaś?-powiedziałem spokojnie. Po co wszczynać niepotrzebny alarm, ale gdyby to było coś błahego poszła by z tym do Travisa... Iana... 
- Mark, musimy jechać.. Już! Ojciec.. Ma kłopoty... - spojrzała zdenerwowana na Cass, a po chwili na mnie z wymownym spojrzeniem. Wiem co chciała mi powiedzieć. - Ze... zdrowiem...-dokończyła dziewczyna. Spojrzałem na nią zaskoczony i aż zachciało mi się śmiać. Ta to miała pomysły. Wiedziałem, że to zaboli Cass, ale musiałem wyjść i nie mogłem się z nią pożegnać. Za dużo bym zdradził swoim wyrazem twarzy.  Wyszedłem z domu, a zaraz za mną Joe. Szliśmy szybko w kierunku motorów.
-Co się dzieje?-spytałem gdy ta wsiadała na motor. Rzuciłem jej kask, a ta westchnęła tylko.
-Nie jestem dzieckiem. Kask mi nie potrzebny.-powiedziała, ale mimo swoich słów w cisnęła głowę w kask. Czasem zachowywała się jak dziecko i była uparta jak osioł, ale na szczęście dziś postanowiła nie sprawiać kłopotów.- Nie wiem... Ojciec kazał cię natychmiast sprowadzić. Podobno nie wywiązałeś się z umowy.-powiedziała. Była tak samo zszokowana jak i ja. Zawsze robiłem to co do mnie należało.
***
Wszedłem przez duże drzwi, po czym skierowałem się do salonu.Jednak nikogo tam nie zastałem. Całą drogę do domu zastanawiałem się co zrobiłem nie tak. Przecież Nick się poprawił od tamtego czasu i zaczął dawać pieniądze regularnie, a od tamtego czasu miałem tylko jedno zlecenie od ojca, które rozwiązałem bez problemowo. Przeszedłem przez kuchnię i zszedłem do naszego ,,garażu'' tak go nazywaliśmy, chodź służył do innych celów niż przechowywania auta. Nasze samochody nie zmieściły by się w jednym pomieszczeniu więc szef wybudował drugie osobne pomieszczenie, a raczej mieszkanie.  Nie wiele widziałem przez gęsty mrok, ale czułem na sobie zimny oddech Joe. Stała za moimi plecami i miarowo oddychała, jakby bała się tego co zobaczy, a przecież wiedziała, że jesteśmy zdolni do wszystkiego. Nagle światło rozbłysło, a moim oczom ukazała się niewysoka szatynka. Siedziałam przywiązana do krzesła. Usta miała zakneblowane i poruszała panicznie związanymi stopami.
-Jak mogłeś do tego dopuścić?! Przecież cię uczyłem, że nie należy robić tego przy ludziach!-nagle z cienia wydobył się ojciec z wściekłym wyrazem twarzy. Zawsze gdy był zły czerwieniał na twarzy, a w tym momencie był prawie fioletowy.
-Nikt mnie nie widział i to ty popełniłeś błąd ścigając ją tu. Jeśli teraz ją wypuścisz pójdzie na...- nim zdążyłem dokończyć ojciec wszedł mi z słowo.
-Już była. Dała twój opis i po całej okolicy rozwieszone były listy gończe.-powiedział stając koło dziewczyny. Widziałem jak próbuje nabrać powietrza przez usta co niestety nie było możliwe. Robiła się różowa, a po chwili była fioletowa. Szybko do niej podszedłem i zdarłem taśmę z usta. Szatynka wzięła głęboki wdech i cicho podziękowała. Dopiero po chwili dotarły do mnie słowa mężczyzny. Wszędzie były listy gończe czyli mogła je zobaczyć Cass.
-Co z tymi listami?-spytałem nie spuszczając wzroku z dziewczyny. Patrzała na mego ojca z przerażeniem. Widząc jak się trzęsie zrozumiałem co się stało. On ją zgwałcił. Wcześniej nie zwróciłem na to uwagi, ale miała podarte ciuchy i siniaki na twarzy.
-Pozbyliśmy się ich, a ona jest od teraz twoją własnością. Masz do niej wyłączne prawo. Myślę, że nie jesteś zły, że się zabawiłem...-powiedział i wyszedł. Przykucnąłem przy dziewczynie i poczułem się okropnie. Byłem na siebie wściekły, że do tego dopuściłem. Nie dlatego, że widziała śmierć tej grubej szychy, ale dlatego, że tyle przeszła przeze mnie i dlatego, że będę musiał TO zrobić.
-Przepraszam cię... Nie chciałem by ktoś ucierpiał...-powiedziałem, a dziewczyna wzięła głęboki wdech. Uśmiechnąłem się pod nosem i usłyszałem jak ktoś wychodzi. Zapewne Joe.
-Ja nic nie powiem...-wybąkała patrząc w ziemię. Nie wiem czemu, ale jej wierzyłem. Rozwiązałem jej stopy i ręce i pomogłem wstać. Nie była zachwycona faktem, że ją dotykałem.
-Joe! Przynieś jakieś swoje ciuchy!-wrzasnąłem i posadziłem dziewczynę w salonie na kanapie.-Zaraz się przebierzesz i będziesz mogła iść.-powiedziałem po czym ruszyłem w kierunku Joe. Nie chciałem tego robić, ale musiałem.
-Co jest?-spytała dziewczyna, a ja wskazałem na szatynkę w salonie.
-Załatw ją... Bez krzyku i gdzieś gdzie nikt cię nie zobaczy-powiedziałem, a dziewczyna otworzyła usta ze zdziwieniem.-Upozoruj samobójstwo... Ojciec da ci jej adres...-powiedziałem i wymijając dziewczynę wyszedłem na zewnątrz. Musiałem to zrobić... Szef doskonale wiedział, że tak postąpię dlatego przydzielił ja mi.
***
Spojrzałem w niebo i cicho westchnąłem. Czemu nie mogłem prowadzić zwykłego, prostego życia?. Bez tych wszystkich afer i strachu? Wpatrywałem się w gwieździste niebo i myślałem nad tym intensywnie, gdy usłyszałem klakson samochodu.Całkiem zapomniałem, że stałem na środku pasów. Wszedłem do mojej ulubionej restauracji i usiadłem przy jednym z stolików.
-Co podać?-spytał kelner.
-Wino. Najlepsze czerwone jakie tu macie i dwie lampki...-powiedziałem nie zwracając na mężczyznę większej uwagi.  Zawsze brałem dwie. Dzięki temu sądziłam, że nie jestem samotny. Sądząc, że po raz kolejny uprzykrza mi życie kelner stojący przy stoliku nawet nie drgnąłem.
-Mark...-wyszeptał delikatny, dziewczęcy głos, który od razu poznałem. Spojrzałem na blondynkę i blado się uśmiechnąłem. Nie miałem ochoty na rozmowy, a ona najwidoczniej to wyczuła, chodź nie wiem czy po prostu nie wiedziała co powiedzieć.
-Siadaj Cass...-powiedziałem kładąc ręce na stolik.Dziewczyna posłusznie usiadła i zaczęła bawić się włosami.-Co tu robisz?-spytałem po chwili. Najwidoczniej wyrwałem ją zza myślenia, bo spojrzała na mnie dziwnie i dopiero po chwili dotarło do niej pytanie.
-Przechodziłam obok i zobaczyłam cię przez szybę. Musiałam zajrzeć...-powiedziała dziewczyna, a ja tylko przytaknąłem. Po chwili podszedł do nas kelner i postawił przed nami wino i lampki. Gdy chciał zabierać się za otwieranie kazałem mu odejść. Złapałem za butelkę i delikatnie otworzyłem.-Czemu...-nie zdążyła do kończyć, a ja już jej odpowiadałem.
-Nie wiem... Coś kazało mi poprosić o dwie.- po co miałem jej mówić, że to dodaje mi humoru? Nie było jej to potrzebne. Dłuższą chwilę siedzieliśmy w ciszy. Nie wiem o czym myślała Cass, ale ja myślałem o tym jak zmienić swoje życie. Miałem dwa wyjścia i tylko jedno realne. Mogłem albo zostawić rodzinny biznes za co został bym zamordowany na miejscu lub zniknąć z życia Cass raz na zawsze. I zrobić to od razu po tym spotkaniu. Nie chciałem jej narażać na niepotrzebne nieprzyjemności. Mogła żyć w spokoju beze mnie i realizować się jako modelka.
-Mark...-wyszeptała dziewczyna, a ja spojrzałem na nią z lekkim uśmiechem.-Co się stało?-spytała. Przełknąłem ślinę. Najwidoczniej nie jestem tak dobrym aktorem, za jakiego się uważam.

_______________
Od Akwamaryn: Hah... Napisałam go w... ok 40 minut;D Jestem z niego bardzo, ale to bardzo zadowolona i myślę, że wy też. Znowu pokazuję bezwzględność Marka, ale też pozytywne cechy. Ma jednak w sobie coś z dobra i zaczynam to powoli wprowadzać.

poniedziałek, 5 marca 2012

[4] - Mark, musimy jechać... Już! Ojciec... Ma kłopoty...

Cassie...
  Moja głowa, pomyślałam i poprawiłam się na... No właśnie, na czym? Spróbowałam się poruszyć, lecz sprawiło mi to tak ogromny ból, że po chwili zaniechałam dalszych prób. Czułam się, jakby na moją rękę - prawa czy lewą? - spadło tysiąc cegieł. W dodatku palących się cegieł. Tak samo z głową. I nogą.  Przełknęłam ślinę czując suchość w gardle, lecz nawet to spowodowało mi cierpienie. Znieruchomiałam, gdy usłyszałam czyiś głos... Znałam ten głos. Ale skąd?, pomyślałam. 
 - Vicky... Vivi jest w całkowitej rozsypce. Powinnaś być z nią... - usłyszałam.
  Spróbowałam otworzyć oczy, spytać się co z Vivi, czemu jest w rozsypce, co się stało, gdzie ja jestem... Ale nie mogłam. Tak, jakby coś wyssało ze mnie całą siłę, energię jaką posiadałam. Skupiłam sie więc na przypomnieniu najbliższych godzin.
  Gdzieś w kącikach mojej pamięci, pamiętałam kłótnie z Vivi. Nie poważną, po prostu ktoś coś źle powiedział, co rozzłościło siostrę. Tylko co i kto?
  Ja, uświadomiłam sobie i nagle fala wspomnień spłynęła na mnie niczym tsunami.
  To ja kłóciłam się z Vivi. Zażartowałam z  niej, ze chłopcy ją wystawili.... Co było, oczywiście nieprawdą. Vivannie się obraziła... A potem... Całowała się z Travisem... I był tam Ian, i Vicky i... Mark.
  Mark... On nagle pojechał. Po telefonie, który dostał, zaraz po tym jak się mi przedstawił. Bez pożegnania. Nie wiem dlaczego,ale chyba mnie to dotknęło. I Vivi...Krzyczała nade mną "Przejażdżka". A potem... jechałam. Motorem. Gdy nagle... Nagle usłyszałam krzyk Vicky. Przyśpieszyłam i wyjechałam na jakąś górkę. A potem.... Ciemności.
  Miałam wypadek, zrozumiałam. Dlatego Vivi jest w rozsypce, dlatego wszystko mnie boli. Uch... I po co mi było jechać motorem? 
  Poruszyłam się niespokojnie, gdy poczułam na policzku czyjaś dłonią. Chyba dłoń... W każdym bądź razie, jak coś poczułam. Zapragnęłam otworzyć oczy i iść powiedzieć dziewczyną, że wszystko ok, że żyje. Tylko, że sama próba poruszenia ręką skończyła się fiaskiem.
  Zamrugałam gwałtownie, nie mogąc przyzwyczaić się do jasnego światła, tak niepodobnego do otaczającej mnie przed chwilą ciemności. Zaraz jednak uśmiechnęłam się, widząc mężczyznę z długimi ciemno blond włosami. Mark, pomyślałam uradowana, za co od razu skarciłam się w myślach. Spróbowałam coś powiedzieć, ale poczułam tak ogromny ból, że po chwili zamknęłam usta.
  - Jak się czujesz? - spytał Mark, stając pod oknem, tyłem do mnie. Zabolało mnie to i bez namysłu otworzyłam usta, by odpowiedzieć, ze nieźle. Zaraz jednak skuliłam się, pod napływem bólu i nie odpowiedziałam. Uśmiechnęłam się tylko lekko, gdy odwrócił się w moją stronę. - Może lepiej nie mów - powiedział po chwili.
                                                        Kilka tygodni później...
  Siedziałam na parapecie, bawiąc się zawieszką przy telefonie. Vivi i Vicky siedziały w sąsiednim pokoju oglądając mecz, od czasu do czasu przeklinając lub narzekając na sędziego.
  Ręka przestała mnie już boleć, była tylko zabandażowana. Ze szpitala wyszłam po kilku dniach - ze skręconą ręką i opuchniętą nogą. Na chwile musiałam skreślić "karierę" modelki, bo żadna agencja nie chciała przyjąć takiej "kaleki" jak ja.
  Marka już nie spotkałam. Travisa i Iana owszem - ci prawie cały czas tu siedzieli. Travis przychodził do Vivi, a Ian... A Ian do Vicky, która patrzyła złowrogim okiem na jego zaloty, ba, patrzyła złowrogo nawet na Vivi i Travisa, chociaż ci zamykali się w pokoju Vivannie.
  Ja wtedy przyglądałam się im z uśmiechem, myśląc o Marku. W sumie... Nie było chwili, bym o nim nie myślała. Zawsze jego twarz była w moim umyślę czy tego chciałam czy nie.
  Ziewnęłam przeciągle, wbijając wzrok w podwórko za oknem.
  Z zamyślenia wyrwało mnie głośnie "Bu" w salonie, a po chwili głośny śmiech Vivi oraz Iana. Zaraz jednak usłyszałam głos Vicky - surowy i źle nastawiony.
  Pokręciłam z uśmiechem głową i znów powróciłam do obserwowania ulicy... Po chwili jednak zeskoczyłam z parapetu z zamieram dołączenia się do "przyjaciół", kiedy przywaliłam w ścianę. Chwila. Jak to "w ścianę" ? Zamrugałam zdezorientowana powiekami i podniosłam głowę. Aż zamówiłam ze zdziwienia.
  - M-mark... - szepnęłam.
  Chłopak przyglądał mi się z rozbawieniem w rękach trzymając pomarańczowe pudełko, związane różową wstążką z kokardką.Uśmiechał się miło, wpatrując się we mnie wyczekująco. Pewnie czekał na jakieś bardziej... sensowne i lepszy powitanie niż " M-mark". Tyle, że ja nie potrafiłam wydukać z siebie nic więcej. Stałam więc patrząc na niego z uwielbieniem pomieszanym ze zdziwieniem i  zszokowaniem, z otwartą buzią i rumieńcami na twarzy - z podniecenia i ze wstydu. Wreszcie widząc, że raczej nie zaproponuje mu by siadł czy coś w tym stylu, Mark sam się odezwał.
  - Cześć, Cassie... - powiedział, uśmiechając się szerzej. - Pomyślałem, że wpadnę... w odwiedziny... Zobaczyć co tam u ciebie...
  Pokiwałam głową, mimo że dotarło do mnie tylko "Cześć, Cassie". Debilko, rusz się, bo się ciebie przestraszy, pomyślałam i zamrugałam gwałtownie powiekami.
  - Przepraszam cię za moje zachowanie... - zaśmiałam się histerycznie. - po prostu.. Dawno cię nie widziałam... I myślałam, że nie zobaczę.
  Uśmiechnęłam się, wskazując mu krzesło.
  - Mnie się nie da tak łatwo pozbyć! - Teraz to on się zaśmiał. - Miałem... małe problemy w.. pracy... Ale teraz jest wszystko ok.
  - Gdzie pracujesz? - spytałam podchodząc do szafki i wyjmując z niej puszkę Pepsi i puszkę Coli. Odwróciłam się w jego stronę i natychmiast odskoczyłam w tył - czyli zrobiłam malutki kroczek w  tył i oparłam się o ladę.
  Chłopak stał tuż za mną, tak, że odwracając się otarłam się o jego tors. Słysząc pytanie, zmarszczył brwi. Wyglądał na zmieszanego, może zakłopotanego. Uśmiechnęłam się zachęcająco, próbując  "chwycić" jego spojrzenie. Mark jednak unikał mojego wzroku, patrząc wszędzie tylko nie na mnie. Wreszcie uśmiechnął się lekko, wyciągając ręce z pudełkiem w moją stronę.
   - Może kiedy indziej ci powiem. To nie jest teraz takie ważne. - powiedział. - To dla ciebie. - dodał.
  Zamrugałam zdziwiona, po czym zarumieniłam się. Wybąkałam coś w stylu " Nie trzeba było" i odłożywszy puszki z napojem, wzięłam do rąk pomarańczowe pudełko. Delikatnie otworzyłam wieko i wzięłam głęboko oddech. Zagryzłam dolną wargę przyglądając się z co najmniej czcią prezentowi.
  - O Boże, Mark... - wyszeptałam w końcu. - To jest... Śliczne! Musiałeś na to wydać kupę kasy... Dziękuje!
  - Nie ma za co - zaśmiał się chłopak. - Ciesze się, że ci się podoba.
  Kiwnęłam głowa siadając na krześle i delikatnie wyjmując srebrną bransoletkę. Była przepiękna. Gdy podniosłam ja do oczu, odkryłam, że iskrzy się w promieniach słońca.
  - Boże... Trzeba przyznać: Jak na faceta masz gust... - szepnęłam.
  Mark zaśmiała się, po czym przysiadł na drugim krześle biorąc puszkę Pepsi. Ja w tym czasie założyłam bransoletkę na nadgarstek podziwiając cały czas jej strukturę.
  - Jest... Przepiękna... - powtórzyłam, przygladajac się srebrnej ozdobie na swojej ręce. Pokręciłam z niedowierzaniem głową.
  Mark upił łyk z puszki, oblizał wargi i wyszczerzył się do mnie. Otworzył usta by coś powiedzieć,  ale w tym samym czasie w sąsiednim pokoju usłyszeliśmy jakiś hałas i nieznany damski głos, a po chwili tupot kroków. Mark zmarszczył brwi, a ja przestałam podziwiać bransoletkę nasłuchując odgłosów w salonie.
  - Mark... - Do pokoju wpadła młoda dziewczyna. Była wyraźnie podenerwowana. Włosy - podobnie jak Vivi, rude - miała w nieładzie, spływały kaskadą aż do talii. Posiadała jasną karnacje, a policzki odznaczały się różową barwą. W brązowych oczach dziewczyny pojawiła się ogromna ulga, gdy ujrzała Marka.
  - Joe! - wykrzyknął chłopak. - Co ty tu robisz? Jak nas namierzyłaś?
  - Mark, musimy jechać.. Już! Ojciec.. Ma kłopoty... - Spojrzała na mnie, a następnie na Marka. - Ze... zdrowiem...
  Mężczyzna zmrużył oczy i nawet na mnie nie patrząc, wyszedł prędko z kuchni, a za nim Joe.
  Siedziałam z otwartymi ustami, oczami jak spodki, wpatrzona w drzwi jeszcze kilka minut.
____________________
  Od Boddie: Myślę, że rozdział wyszedł dość nieźle... Ale ocenie go pozostawiam Wam :)