Mark...
Przeszedłem przez ulicę i kopnąłem kamień. Na całe szczęście pojawiła się Vicky, nie miałem bladego pojęcia jak wybrnąć z sytuacji. Miałem ją okłamywać? To tak nie mogło być. Musiałem zacząć żyć tak jak wcześniej i o niej zapomnieć. Idąc chodnikiem zauważyłem roztrzęsioną, rudowłosą dziewczynę. W jej brązowy oczach widziałem obrzydzenie i strach.
-Joe...-powiedziałem cicho gdy ta wpadła mi w ramiona. Przeważnie nie płakała. Była twarda i nawet gdy widziała jak mordujemy ludzi nie przejmowała się tym.Pociągnęła nosem i ukryła twarz w mojej koszuli.
-Mars... On...-mogłem się domyślić. Ale przecież faceci dla Joe byli jedno razową przygodą. Czemu niby ten był akurat tak ważny? Poznałem Marsa osobiście i nie przepadałem za nim, ale szanowałem jej decyzję.
-Joe... Wracajmy do domu. Opowiesz mi tam wszystko. Niestety, ale muszę ci to powiedzieć. Wyglądasz jak siedem nieszczęść.-powiedziałem z uśmiechem, a ta uderzyła mnie pięścią w tors. Jeszcze szerzej się uśmiechnąłem, ale ta nawet nie zwróciła na to uwagi. Po piętnastu minutach byliśmy już w ogrodzie za domem. Nim tu weszliśmy miałem dziwne wrażenie, że ktoś nam się przygląda.
-Mark. Ja nie wiem czemu to tak przeżywam... Przecież on mi nic nie obiecywał... To miała być tylko zabawa, ale on...-zamknęła nagle usta, jakby bała się tego co za chwile powie. Słowa które padły z jej ust były wypowiadane wręcz z obrzydzeniem i wstrętem-... jest w grupie Goliata...-powiedziała cicho i podkuliła kolana. Zamarłem w bez ruchu i podniosłem się. Jeśli nie kłamał była to nasza wielka szansa na znalezienie ich. Jednak nigdy nie było pewności czy nie kłamie. Spotykali się z Joe dość długo i znał jej czułe punkty, a między innymi to, że właśnie ich chciała dopaść.
-Musze... wyjść. Będę wieczorem trzymaj się.-powiedziałem i przytulając ją po drodze wyszedłem. Pierwsze co zrobiłem to wybrałem w komórce numer Iana, ale zaraz potem rozłączyłem się.Chciałem to załatwić sam bez niepotrzebnych zgromadzeń. Im więcej by nas było, tym bardziej zwracali byśmy uwagę ludzi. Gdy podchodziłem do furtki zauważyłem coś zaskakującego. Po drugiej stronie ulicy w krzakach siedziała Vicky. Wymachiwała niezrozumiale dłońmi i gestykulując tłumaczyła coś Cass... Nie widziałem jednak żadnego zaskoczenia na twarzy dziewczyny, a tylko złość na siostrę. Zaraz podbiegła do nich Vivi. Postanowiłem się nie pokazywać i wyjść tylnym wyjściem. Od razu wiedziałem co jest grane. Victoria od samego początku nie przepadała za mną jak i chłopakami. Po prostu mnie śledziła. Dobrze, że nie zrobiłem czegoś głupiego, po co miałem się jej jeszcze bardziej narażać. Wsiadłem do jednego z aut z przyciemnianymi szybami. Musiałem jakoś uniknąć spotkania z dziewczynami, a to rozwiązanie pierwsze mi się nasunęło. Gdy przejeżdżałem koło miejsca gdzie nie dawno były nadal nie kłóciły. Vivi wyglądała jakby kpiła sobie z tego co siostra do niej mówi i było to jedną, wielką bajką.
-Musze... wyjść. Będę wieczorem trzymaj się.-powiedziałem i przytulając ją po drodze wyszedłem. Pierwsze co zrobiłem to wybrałem w komórce numer Iana, ale zaraz potem rozłączyłem się.Chciałem to załatwić sam bez niepotrzebnych zgromadzeń. Im więcej by nas było, tym bardziej zwracali byśmy uwagę ludzi. Gdy podchodziłem do furtki zauważyłem coś zaskakującego. Po drugiej stronie ulicy w krzakach siedziała Vicky. Wymachiwała niezrozumiale dłońmi i gestykulując tłumaczyła coś Cass... Nie widziałem jednak żadnego zaskoczenia na twarzy dziewczyny, a tylko złość na siostrę. Zaraz podbiegła do nich Vivi. Postanowiłem się nie pokazywać i wyjść tylnym wyjściem. Od razu wiedziałem co jest grane. Victoria od samego początku nie przepadała za mną jak i chłopakami. Po prostu mnie śledziła. Dobrze, że nie zrobiłem czegoś głupiego, po co miałem się jej jeszcze bardziej narażać. Wsiadłem do jednego z aut z przyciemnianymi szybami. Musiałem jakoś uniknąć spotkania z dziewczynami, a to rozwiązanie pierwsze mi się nasunęło. Gdy przejeżdżałem koło miejsca gdzie nie dawno były nadal nie kłóciły. Vivi wyglądała jakby kpiła sobie z tego co siostra do niej mówi i było to jedną, wielką bajką.
***
Podjechałem pod blok numer trzy na obrzeżach miasta i zgasiłem silnik samochodu. To tu, o ile było mi wiadomo mieszkał Mars. Wychodząc z czarnego BMW założyłem na nos ciemne okulary. Ojciec twierdził, że to pomaga w koncentracji, a gdy przeciwnik nie widzi twoich oczu możesz robić co ci się żywnie podoba. Nie korzystałem wcześniej z jego dziwacznych rad, ale w okularach było mi do twarzy. Tak przynajmniej twierdziła Joe. Wszedłem po schodach na czwarte piętro i stanąłem przed drzwiami z numerkiem dwanaście. Jeszcze raz sprawdziłem czy mam brań i zapukałem do mieszkania. Drzwi niespodziewanie otworzyła mi dziewczyna owinięta prześcieradłem. Miała roztrzepane włosy i do twarzy przyklejony uśmiech.
-Jest Mars?-spytałem przebiegając ją wzrokiem. Wyglądała jak tania dziwka spod lampy z toną tapety na twarzy. Przejechała palcem po moim torsie, a ja z uśmiechem złapałem ją za dłoń i wykręciłem ją jej.
-Aaaa!-wrzasnęła z bólu i opadła na podłogę. Ominąłem ją i skierowałem się w kierunku sypialni. Gdy byłem w połowie drogi spotkałem Marsa. Stał wściekły w drzwiach sypialni i spoglądał na mnie rozzłoszczony. Wyglądał jakby przed chwilą przeżył swój pierwszy raz z tą lafiryndą.
-Czego chcesz.-powiedział, a ja usiadłem przy stole w kuchni. Złapałem za jedno jabłko i nagryzłem je.
-Wyjechać do Egiptu, spotkać znów swoją matkę i... załatwić cię tu i teraz.-powiedziałem uśmiechając się do niego.
-Nie odstawiaj cyrków i wynoś się. Jestem zajęty, a teraz muszę jeszcze pozbyć się tej suki, tak samo jak Joe...-powiedział z uśmieszkiem, a ja myślałem, że rzucę się mu do gardła. Opanowałem się jednak i zacisnąłem tylko dłonie w pięści. Podszedłem bliżej niego i dałem mu z prawego sierpowego. Najchętniej wyjął bym pistolet i strzelił mu kulkę w sam środek głowy, ale musiałem się powstrzymać. Chłopak otarł spływającą krew po jego twarzy i rzucił się na mnie. Zrobiłem jeden sprytny unik, a ten uderzył głową w lustro. Wyjąłem zza kurtki pistolet i przystawiłem mu do głowy.
-Wiem, że jesteś w grupie Goliata... Gdzie oni są...-powiedziałem, a ten tylko się zaśmiał.
-Obydwaj wiemy, że mnie nie zabijesz. Za bardzo potrzebujesz moich informacji.-powiedział spluwając krwią.
-Chcesz się przekonać?-spytałem powoli naciskając na spust. Ten jednak ani drgnął, gdy nagle do domu wpadła Joe. Podcięła mi nogi i zabrała pistolet. Udało mi się zauważyć jak Mars bierze głęboki wdech.
-Mówiłem...-powiedział cicho i szeroko się uśmiechnął.-Nawet dziewczyna potrafi cię zlać.-powiedział z kpiną, a ja się podniosłem.
-Widzisz ona potrafi, a ty nie...-zaśmiałem się cicho i usiadłem na kanapie. Joe spojrzała na mnie wściekle, a po chwili dała Marsowi w twarz.Cicho się zaśmiałem i położyłem nogi na stolik w salonie.
-Jesteście okropni! Nie tak to miałeś załatwiać!-powiedziała wściekła i zrzuciła moje nogi z stolika.
-Zdenerwował mnie. Lepiej go opatrz bo się wykrwawi, a i zbierzcie szkło z ziemi. Jeszcze ktoś zrobi sobie krzywdę. Na przykład taka sierotka Mars.-powiedziałem i zabrałem Joe broń.
-On jest nam potrzebny. Musimy mieć ten informacje. Wiesz jakie to dla mnie ważne.-powiedziała z proszącym wyrazem twarzy.
-Jeśli coś z niego wyciągniesz to będzie dobrze, ale muszę coś zrobić nim pójdę...-wymamrotałem i podniosłem się. Podszedłem do chłopaka i jednym ruchem strzeliłem mu w ramię.- Widzisz... Strzeliłem.-chłopak spadł z krzesła i łapiąc się za ramię zacisnął zęby. Powoli wyszedłem z mieszkania zamykając ostrożnie drzwi. Wsiadłem do samochodu i ruszyłem przed siebie.
________________
Od Akwamaryn: Jest trochę akcji i myślę, że jest nieźle. Mars będzie odgrywał dość ważną postać w tym opowiadaniu więc dodałam go do zakładki ,,Bohaterowie''. Zajrzyjcie i przybliżcie sobie jego postać.
-Aaaa!-wrzasnęła z bólu i opadła na podłogę. Ominąłem ją i skierowałem się w kierunku sypialni. Gdy byłem w połowie drogi spotkałem Marsa. Stał wściekły w drzwiach sypialni i spoglądał na mnie rozzłoszczony. Wyglądał jakby przed chwilą przeżył swój pierwszy raz z tą lafiryndą.
-Czego chcesz.-powiedział, a ja usiadłem przy stole w kuchni. Złapałem za jedno jabłko i nagryzłem je.
-Wyjechać do Egiptu, spotkać znów swoją matkę i... załatwić cię tu i teraz.-powiedziałem uśmiechając się do niego.
-Nie odstawiaj cyrków i wynoś się. Jestem zajęty, a teraz muszę jeszcze pozbyć się tej suki, tak samo jak Joe...-powiedział z uśmieszkiem, a ja myślałem, że rzucę się mu do gardła. Opanowałem się jednak i zacisnąłem tylko dłonie w pięści. Podszedłem bliżej niego i dałem mu z prawego sierpowego. Najchętniej wyjął bym pistolet i strzelił mu kulkę w sam środek głowy, ale musiałem się powstrzymać. Chłopak otarł spływającą krew po jego twarzy i rzucił się na mnie. Zrobiłem jeden sprytny unik, a ten uderzył głową w lustro. Wyjąłem zza kurtki pistolet i przystawiłem mu do głowy.
-Wiem, że jesteś w grupie Goliata... Gdzie oni są...-powiedziałem, a ten tylko się zaśmiał.
-Obydwaj wiemy, że mnie nie zabijesz. Za bardzo potrzebujesz moich informacji.-powiedział spluwając krwią.
-Chcesz się przekonać?-spytałem powoli naciskając na spust. Ten jednak ani drgnął, gdy nagle do domu wpadła Joe. Podcięła mi nogi i zabrała pistolet. Udało mi się zauważyć jak Mars bierze głęboki wdech.
-Mówiłem...-powiedział cicho i szeroko się uśmiechnął.-Nawet dziewczyna potrafi cię zlać.-powiedział z kpiną, a ja się podniosłem.
-Widzisz ona potrafi, a ty nie...-zaśmiałem się cicho i usiadłem na kanapie. Joe spojrzała na mnie wściekle, a po chwili dała Marsowi w twarz.Cicho się zaśmiałem i położyłem nogi na stolik w salonie.
-Jesteście okropni! Nie tak to miałeś załatwiać!-powiedziała wściekła i zrzuciła moje nogi z stolika.
-Zdenerwował mnie. Lepiej go opatrz bo się wykrwawi, a i zbierzcie szkło z ziemi. Jeszcze ktoś zrobi sobie krzywdę. Na przykład taka sierotka Mars.-powiedziałem i zabrałem Joe broń.
-On jest nam potrzebny. Musimy mieć ten informacje. Wiesz jakie to dla mnie ważne.-powiedziała z proszącym wyrazem twarzy.
-Jeśli coś z niego wyciągniesz to będzie dobrze, ale muszę coś zrobić nim pójdę...-wymamrotałem i podniosłem się. Podszedłem do chłopaka i jednym ruchem strzeliłem mu w ramię.- Widzisz... Strzeliłem.-chłopak spadł z krzesła i łapiąc się za ramię zacisnął zęby. Powoli wyszedłem z mieszkania zamykając ostrożnie drzwi. Wsiadłem do samochodu i ruszyłem przed siebie.
________________
Od Akwamaryn: Jest trochę akcji i myślę, że jest nieźle. Mars będzie odgrywał dość ważną postać w tym opowiadaniu więc dodałam go do zakładki ,,Bohaterowie''. Zajrzyjcie i przybliżcie sobie jego postać.