piątek, 10 sierpnia 2012

[24] - Najprawdopodobniej myślisz, że znalazłeś słaby punkt Marka, prawda? Chcesz go osłabić tym, że mnie porwałeś, tak?

Cassie...
  Siedziałam w ciężarówce wśród jakiś gratów i śmieci... Mówiąc "śmiecie" mam na myśli Marsa, który siedział w przeciwnym kącie i palił papierosa, nie spuszczając ze mnie oczu. Auto prowadziła jakaś blondynka. Byłam pewna, że to właśnie oni przyszli z wizytą do Marka.
  Miałam minę naburmuszonego dziecka, ręce splecione na piersiach i dość dumną pozę, gdy Mars podniósł się i zgasiwszy skręta, podszedł do mnie. Uklęknął przede mną i odgarnął moje włosy z twarzy, chowając je za ucho. 
  - Nie wiesz czemu tu jesteś, prawda? - spytał cicho, bawiąc się kosmykiem moich włosów. 
  Przez chwilę nie odpowiadałam. W końcu rzekłam:
  - Domyślam się. 
 Mars uśmiechnął się kpiąco. 
  - Boisz się? - zapytał jeszcze ciszej niż przedtem.
  - Nie - odparłam bez wahania.
  Bo rzeczywiście tak było. Z niewiadomych przyczyn ufałam Marsowi na równi z Markiem. I nie można tego wytłumaczyć tym, że chłopak był podobny do Marka, gdyż wchodziło by to pod zakładkę "kłamstwo". Byli zupełnie różni. Ale i tak ufałam Marsowi. Wiedziałam, że nic mi nie zrobi. 
  Nie to co ten plastik-fantastic kierujący autem. 
  Chłopak zaśmiał się cicho. 
  - A powinnaś. - odparł. 
  Zmrużyłam oczy. 
  - Nie boje się - powtórzyłam uparcie. Po chwili wahania dodałam : - Nie boje się ciebie. 
  Oczy mężczyzny powiększyły się w zdziwieniu, po czym Mars puścił moje włosy i usiadł koło mnie, zarzucając sobie moje nogi na swoje.
  - Mnie powinnaś najbardziej, złotko - powiedział, uśmiechając się.
  Zmierzyłam go wzrokiem. Już miałam zabrać swoje nogi z jego kolan, gdy uprzytomniłam sobie, że lepiej być uległą. W końcu jestem zakładniczką. Jego zakładniczką.
  Wzruszyłam ramionami, starając się przybrać obojętny wyraz twarzy.
  - Ufam ci. - odparłam po prostu. 
  Przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko stukotem kół i chrobotliwym dźwiękiem silnika. 
  - Mogę cię zabić - powiedział w końcu Mars. Zupełnie obojętnie. Jakby była to najzwyklejsza rzecz, pomyślałam i zadrżałam. Nie chcąc jednak pokazać strachu, uniosłam brodę. 
  - Nie zrobisz tego - odpowiedziałam dumnie. 
  - Tego nie wiesz, Cassie - Pierwszy raz powiedział moje imię. Ba, on wiedział jak mam na imię! Choć w sumie nie powinno mnie to dziwić po zajściu na lotnisku.
  Kiwnęłam głową.
  - Ależ wiem. Nie zabijesz mnie, bo jestem ci potrzebna. Nie porywałbyś mnie zaraz po wizycie u Marka, ot tak dla przyjemności. Bo hobby. Jestem ci po coś potrzebna. Najprawdopodobniej myślisz, że znalazłeś słaby punkt Marka, prawda? Chcesz go osłabić tym, że mnie porwałeś, tak?
  Powoli strach zastąpiła złość. Nie, wściekłość. Byłam wściekła.
  - Nie głupia z ciebie blondynka, Cassie. Nie głupia. - odparł spokojnie Mars. - I nie, wcale nie myślę, że znalazłem słaby punkt Marka. - Pochylił się i wyszeptał mi do ucha. - Ja to po prostu wiem.
  Odsunął się i zsunął moje nogi ze swoich, po czym podszedł do ścianki oddzielającej "ładownię" od miejsca da kierowców. Otworzył małą szybkę i o coś zapytał. Gdy uzyskał odpowiedź, uśmiechnął się do mnie szeroko.
  - Jesteśmy Cassie.
  Zasunął z hukiem szybkę i brutalnie podniósł mnie z ziemi. Samochód się zatrzymał. Mars założył mi kajdanki, a gdy spojrzałam na niego pytająco odparł po prostu:
  - Zasady. Uwierz, nie uciekniesz.
  Drzwi otworzyła blondynka i "zabrała" mnie z rąk Marsa, po czym jeszcze bardziej brutalnie nakazała mi iść do przodu. Chłopak w tym czasie wyciągał towar.
  Oniemiałam, kiedy podniosłam wzrok.
  Budynek... Przypominał więzienie. Ogromne więzienie, z bramą kolczastą, z psami i ochroniarzami. Podskoczyłam, słysząc czyiś krzyk.
  Krzyk o pomocy.
  To ja krzyczałam.
  Blondynka przejechała mi nożem po ramieniu, śmiejąc się cicho. Miałam ogromna ochotę ją postrzelić, ale tak by umierała co najmniej w męczarniach.  Mars nie przerwał, tylko uśmiechnął sie kpiąco. Chyba próbował wzbudzić we mnie respekt. Niedoczekanie twoje, pomyślałam i w tej samej chwili zabrzmiał dzwonek telefonu. Mars rzucił na ziemię ostatnią skrzynkę i odebrał.
  - Halo? - spytał obojętnie, zaraz jednak krzyknął wściekle: - Gówno cię to obchodzi!... Może... Może... Nie, kurwa, na Hawajach!... A jeśli nawet?... Grozisz mi?... Powodzenia. Czekaj! Cass, chce coś powiedzieć Markowi... Markowi!
  Zmarszczyłam brwi, oddychając płytko. Nienawidziłam widoku krwi. Brzydziła mnie, chciało mi się wymiotować. A teraz sączyła się powoli po moim ramieniu. Myślałam, że zemdleje. Nie! Miałam nadzieję, że zemdleje.
  Mars spojrzał porozumiewawczo na Blondi, a ta z uśmiechem przyłożyła mi nóż do drugiego ramienia i powoli po nim przejechała. Mars podstawił mi telefon pod usta.Chcieli, żebym krzyknęła z bólu. Chcieli rozwścieczyć Marka. Zacisnęłam zęby i zamknęłam oczy. Jak to mówiła Vivi? Skupić się na jednym punkcie i pomyśleć o bólu innych... Otworzyłam oczy i utkwiłam wzrok w jakieś tabliczce. Zaczęłam myśleć o ty wszystkich ludziach, którzy tu umarli. Byłam pewna, ze nie oszczędzali ich. Że torturowali ich jeszcze bardziej.
  Jęknęłam cichutko, gdy usłyszałam głos Marka. To już nawet nie tyle z bólu, ile z tęsknoty. Przyjrzałam sie tabliczce. Hm, co to jest? To... Skupiłam sie bardziej.
  Adres?
  - Mark.. - szepnęłam. - Tu... Hm, Las Angielski. Chyba... Chyba strona północna... Nie, południowa!
  Krzyknęłam z bólu. Blondi wbiła mi nóż w ramię, gdzie nie było rany. Mars wyłączył telefon, nim Mark zdążył odpowiedzieć.
  - Cholera! - krzyknął wściekły, po czym złapał mnie za ramię, nie bacząc na krew i pociągnął w stronę ich "krypty" - Powiedziała im gdzie jesteśmy! Taylor powiadom innych. Małą trzeba stąd zabrać... Mogą mimo wszystko ją odebrać. Ja ją wywiozę, ty ją zabijesz prędzej.
  Mars wrzucił mnie na przednie siedzenie jakiegoś auta i ponaglił Taylor. Po chwili sunęliśmy szosą z 150/h. Chłopak ani razu na mnie nie spojrzał, nawet wtedy, gdy zaczęłam przeszukiwać  schowek w poszukiwaniu chusteczki. Nawet wtedy, kiedy omal nie zwymiotowałam, bo krew kapnęła mi na włosy i tapicerkę. Zatrzymał się dopiero, gdy jęknęłam z bólu.
  Ale, jak uświadomiłam sobie potem, nie dlatego, że jęknęłam. Tylko dlatego, że po chwili  przemknęło koło nas volvo.
  Volvo Marka.
________________________
 Od Boddie: Szczerze mówiąc niezbyt mi się podoba... Jak dla mnie mało akcji, ale ja w robieniu akcji jestem słaba ;P Ale na pewno Akwamaryn to dalej super pociągnie :D

1 komentarz:

  1. Rozdział jest dobry !
    Podoba mi się to jak wybrnęła z tej sytuacji Cassie :D
    Naprawdę :)
    Zakończenie jest idealne :)
    Czekam na nn :))

    OdpowiedzUsuń